Artykuły

Tango - czy to filozofia, czy kicz? (fragm.)

Obejrzałem dwie najnowsze pre­miery - jedną w Ateneum, jedną w Teatrze Małym, i wyszedłem - jak się to łagodnie określa - "z mieszanymi uczuciami". W Ateneum - "Przeklęte tango", czyli adaptacja powieści Argentyńczyka Manuela Puiga, do­konana (reżyseria i libretto) przez Lenę Szurmiej, która zresztą od razu przyznaje, że ta adaptacja "nie jest adaptacją, tylko pretek­stem do opowieści o losach ludzi, których ży­ciem kieruje narkotyczna siła tanga", i że "właściwym bohaterem spektaklu staje się tan­go". W istocie, z powieści zostało tu niewiele, lub raczej prawie nic; zastąpiono ją tangami z muzyką Janusza Tylmana, tekstami Andrze­ja Ozgi i choreografią Jana Szurmieja. Z grub­sza biorąc, jest to historia małomiasteczkowego Don Juana, za którym szalały kobiety (pro­gram wymienia trzy jego kochanki, a kto wie, czy nie miał ich więcej!), i który zmarł mło­do, bo - jak wynika z tekstu - nie dbał o siebie.

W programie spektaklu czytamy, że "Tango - to coś więcej niż taniec, to filozofia: czarna, tragicz­na, skupiająca się na cykliczności ludzkiego losu, przemijaniu, śmierci i fatum ciążącym nad każdym człowiekiem". I zapewne tak jest, lub przynajmniej tak było - tyle że w Argentynie. U nas, bądźmy szczerzy, tango kojarzy się nie tyle z filozofią, ile z kiczem: z tekstami Własta i orkiestrami w knaj­pach; po prostu: co kraj, to obyczaj. Gorzej, że - jak się obawiam - tych skojarzeń nie wymaże spektakl w Ateneum. Jest ponury, nadęty, wydu­many, nie ma nic ze spontaniczności; zamiast "kłębienia się namiętności" - o takich czytamy w programie, oglądamy na scenie ludzi-kukły o żmud­nie wystylizowanej mowie i wystylizowanych ru­chach, wyśpiewujących teksty filozofujące bardzo naiwnie, z tak dramatycznym zadęciem i z takim wyrazem cierpienia na obliczu, jak gdyby istotnie w każdej z tych błahostek roztrząsano co najmniej sprawy życia i śmierci.

I co najważniejsze: w przedstawieniu, któ­rego bohaterem jakoby ma być tango, prawie w ogóle... nie ma tanga. Bo tango - to nie mu­zyka, nie śpiew, lecz przede wszystkim taniec, a tańca jest tutaj jak na lekarstwo, a jeśli już jest, to też przeważnie wystylizowany, za­znaczony jedynie jednym ruchem, jednym ski­nieniem głowy, jednym gestem. Zespół albo pozuje niczym do songów Brechta, albo drep­cze z miejsca na miejsce, przenosząc z sobą stołki, albo (lecz z rzadka) usiłuje tańczyć z wdziękiem i choreografią konkursu tańca towarzyskiego w Domu Kultury. Nie wiem, czy ktoś z realizatorów spektaklu widział przedstawienie "Tanga Argentino", odnoszą­cego sukcesy w Paryżu i na Broadwayu; jeśli tak, to powinien pamietać, że w tangu najważniejsze są... nogi, bo nimi Argentyńczyk potrafi w tańcu wyrazić wszystko, może na­wet tą "czarną filozofię". Ale nie da się jej wyrazić, przestawiając stołki lub wyśpiewu­jąc dawno odkryte prawdy, że "parkiet - to jest świat, a świat - to jest parkiet", choć to akurat jest niezłym skojarzeniem. A w ogóle finałowa piosenka, to wreszcie jest coś. Co mi się podobało? No, więc właśnie finał, więc pomysł, żeby jedną scenę powtarzać czte­ry razy - za każdym razem szybciej, więc "Jalousie" - bo melodia ładna (tylko dlacze­go przypisana panu Tylmanowi?). Co mi się jeszcze dodatkowo nie podobało? Kostiumy Ireny Biegańskiej, którą zresztą wielbię, bo zwykle jest wspaniała. Ale, gdy uniosła się kurtyna i znowu zobaczyłem facetów w czar­nych spodniach i czarnych koszulach - to jęknąłem pełen rezygnacji. Cóż to teraz za moda grania wszystkiego w takich samych mundurkach? W "Muzyce-Radwan" - czarne spodnie i czarne koszule, w "Niebie zawiedzio­nych" - czarne spodnie i czarne koszule, w "Brelu" - czarne spodnie i czarne koszule, na recitalu Młynarskiego - czarne spodnie i czar­ne koszule, w "Przeklętym tangu"...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji