Artykuły

Cisza na widowni

Na pohybel tym, którzy trzaskają krzesłami na dźwięk słów "seks oralny", a każda "kurwa" na scenie wywołuje w nich palpitację serca - o prapremierze "Patrz, słońce zachodzi" w Teatrze im. Mickiewicza w Częstochowie w reż. Bronisławy Nowickiej pisze Julia Liszewska z Nowej Siły Krytycznej.

Ratunku! Goły facet na scenie! I to gdzie? W Teatrze im. Adama Mickiewicza w "świętym mieście Częstochowie". Już przez sam ten fakt prapremierowe przedstawienie sztuki Sibylle Berg "Patrz, słońce zachodzi", przejdzie do historii częstochowskiego teatru. Teatru, który pokazał częstochowskiej publiczności, że pewne ograniczenia spowodowane podjasnogórską lokalizacją już nie obowiązują, że tabu pokazania seksualności na scenie przestało istnieć. Nareszcie! Na pohybel tym, którzy trzaskają krzesłami na dźwięk słów "seks oralny", a każda "kurwa" na scenie wywołuje w nich palpitację serca, mamy spektakl na dobrym poziomie.

Sam tekst sztuki stanowi wyzwanie dla reżysera i aktorów - jest to dziewięć monologów zwyczajnych ludzi, którzy samotnie, w monotonii i nudzie codziennej egzystencji, oczekują na zdarzenie, na drugiego człowieka, który odmieni lub nada sens ich życiu. Dziewiątka ta to szeroki przekrój współczesnego społeczeństwa, a raczej tej większej - bardziej szarej jego części. Są więc - kasjerka z hipermarketu obsesyjnie marząca o fizycznej miłości (Iwona Chołuj), pogrążona w niemocy bezrobotna kobieta po stracie dziecka zamykająca się w czterech ścianach własnego mieszkania (Sylwia Oksiuta), właściciel knajpy - starzejący się przedstawiciel pokolenia sex-drugs-rock&roll - pragnący zaistnieć jako poeta (Antoni Rot), podstarzała prostytutka tęskniąca za dawno minioną, prawdziwą miłością (Cecylia Putro), trzydziestolatek spalający się pomiędzy wklepywaniem nazwisk do komputera w pracy a ślęczeniem przed telewizorem w domu (Maciej Półtorak), chorobliwie samotna dziewczyna z porażeniem mózgowym (Sylwia Karczmarczyk), chorujący i umierający "na wszystko" od 20 lat mężczyzna, zmierzający w spokoju z papierosem w ręku, nad piwem i krzyżówką do nieuchronnej śmierci (Andrzej Iwiński). Obok tego ostatniego - wyjątek - postać z pogranicza rzeczywistości - kreowany przez Sebastiana Banaszczyka, nieco cyniczny i diaboliczny, a jednocześnie ludzki i zwyczajny - Rak - nowotwór trawiący "oglądających za dużo telewizji i jedzących przetworzoną żywność" współczesnych ludzi.

Pustka, brak osobowości, kłopoty z tożsamością i z usensownieniem własnej egzystencji czynią z tych ludzi niewolników życia, sprawiają, że ich życie toczy się jakby "poza nimi", że nie mają na nie wpływu. Chcą coś zmienić, a jednocześnie boją się zmian i nie potrafią zdobyć się na jakikolwiek wysiłek, czekają na cud (który nigdy nie nadejdzie). Stają się więc więźniami własnej niemocy, własnych przyzwyczajeń, własnych domów ze ścieżką wydeptaną od telewizora do lodówki.

Wszystkie te postaci siedzą za rzędem wzorowanych na szkolnych ławkach stolików, spod pulpitów których wyjmują zwykłe przedmioty codziennego użytku (jedzenie, papierosy, zabawki, krzyżówkę, notatnik z wierszami, alkohol). Odgrywają codzienny rytuał przyzwyczajeń, który jest już być może jedynym przejawem ich istnienia.

Zupełnie inna jest dziewiąta postać dramatu - zamknięty w klatce mężczyzna (Bartosz Kopeć). Jako jedyny odrzucił główne zewnętrzne formy istnienia we współczesnym świecie - od ubrania poprzez pracę, telewizję, kontakt ze światem zewnętrznym. Istotę homo sapiens sapiens uważa on za człowieka korporacji, i odcina się od niego całkowicie. Żyje w klatce niemal jak małpa - myje się w misce wody, wyciera słomą, biega po kratach wydając dzikie okrzyki, huśta się na huśtawce, je owoce, ćwiczy. W tym zwierzęcym trwaniu za kratami również zmierza donikąd, ale symboliczne uwolnienie się od wytworów cywilizacji i od oszukiwania siebie czyni go paradoksalnie wolnym.

Aktorstwo jest największym atutem częstochowskiej prapremiery. Bronisława Nowicka postawiła na maksymalnie bliski kontakt widza z aktorem. Aktorzy siedzą oko w oko z gęsto usadzonymi na krzesełkach widzami i wypowiadają wszystkie kwestie jakby wprost do nich. Przez cały spektakl dokonują zaledwie kilku szczątkowych interakcji - poza tym grają jakby "w próżnię", dla siebie, nawet gdy opowiadają o wspólnych przeżyciach. Widać, że włożyli ogrom pracy we wcielenie się w role. W efekcie wydobyli z tekstu więcej niż zawarła w nim autorka. "Wsiąknęli w role", wszyscy bez wyjątku stopili się z granymi postaciami, stając się nimi.

Odbiór tego niedługiego, bo zaledwie godzinnego spektaklu wymaga od widza skupienia i podzielności uwagi. Spektakl jest bowiem wyreżyserowany oszczędnie (ograniczony ruch sceniczny, wspomniany brak interakcji między aktorami, brak muzyki), ale wielowątkowo, tak żeby wyglądał jak życie - gdy jedna postać mówi, pozostałe nie siedzą nieruchomo tylko nadal grają - żyją swoim życiem - wykonują dziesiątki zwykłych, codziennych czynności. Monologi poszczególnych postaci płyną nieprzerwanie, a że trudno śledzić wszystkie równocześnie, widz może poczuć brak pilota umożliwiającego cofnięcie akcji o kilka chwil i ponowne spojrzenie na życie innej postaci. Jednoczesność przekazu, szybkość wypowiadanych kwestii jest jednak celowym zabiegiem reżyserskim, nie ma czasu na zastanawianie się i dlatego widz ma szansę odebrać ten spektakl bardziej emocjonalnie niż racjonalnie.

Trudno jednoznacznie ocenić tę historyczną dla Częstochowy realizację - trudno bowiem uznać tekst Berg za jakąkolwiek rewolucję czy nowość. Biorąc pod uwagę wiele współczesnych dramatów o podobnym wydźwięku, nie jest on ani odkrywczy, ani świeży, ani szczególnie porażający swoją wymową w realiach początku XXI wieku (choć pozostaje dość brutalny i bezpośredni w porównaniu do "ugrzecznionego" jak dotąd repertuaru teatru w Częstochowie). Podobnych - mniej lub bardziej tragicznych historii ludzkiego życia, z których Sybille Berg dość luźno splotła swój dramat, można znaleźć tysiące w popularnych w epoce samotności w anonimowej globalnej wiosce blogach oraz oczywiście w wielu współczesnych dramatach, m.in. Pokolenia X (które Roman Pawłowski nazywa "Pokoleniem Porno" ze względu na obnażanie swojego życia osobistego i seksualnego na forum publicznym).

Liczy się jednak sposób, pomysł na pokazanie tego samego tematu tak, by trafiał on w emocje widza, by nie dał o sobie zapomnieć, a nie stał się chwilowym newsem z cyklu "komu dziś przydarzyło się największe nieszczęście i co mnie to obchodzi". Bronisławie Nowickiej udało się sprawić, że "coś drgnęło" w częstochowskiej publiczności. Tekst w połączeniu ze świetnym aktorstwem i nowatorską (jak na Częstochowę) formą okazał się na tyle nośny, że wbił widzów w krzesła, na widowni było cicho jak makiem zasiał i nawet po przedstawieniu oklaski zabrzmiały dopiero po dłuższej chwili.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji