Artykuły

Pan Harpagon

Rola Harpagona na deskach warszawskiego Ateneum to przewrotna gra Fronczewskiego z własnym wizerunkiem.

Pomysł, aby tytułową rolę w komedii Moliera zagrał właśnie Piotr Fronczewski, jest rzeczywiście przewrotny. W roli legendarnego skąpca i dusigrosza Krzysztof Zaleski obsadził aktora znanego z udziału w licznych komercyjnych przedsięwzięciach, takich jak kabarety, reklamy i seriale telewizyjne. Na scenie macierzystego teatru Fronczewski pojawia się rzadko, przez blisko dziesięć lat zagrał tylko trzy poważne role: w "Antygonie w Nowym Jorku", "Cyranie de Bergerac" i "Tak daleko, tak blisko" według Konwickiego. "Skąpiec" jest więc jego kolejnym powrotem do teatru ze świata komercji. Powrotem udanym. Harpagon Fronczewskiego jest zaskakujący. W teatrach warszawskich panuje od kilku sezonów moda na obronę głównych bohaterów komedii Moliera. Niedawno postaci Arnolfa ze "Szkoły żon" bronił na deskach Narodowego Jan Englert, a Krzysztof Kowalewski w Teatrze Współczesnym wzbudzał współczucie dla Pana Jourdain. Fronczewski mógłby również bronić Harpagona jako człowieka chorego, samotnego, pozbawionego miłości bliskich, którzy kochają wyłącznie jego szkatułę, ale tak nie zrobił. Uczynił coś innego - stworzył bezlitosną karykaturę swego własnego telewizyjnego wizerunku. Kiedy Piotr Fronczewski wchodzi na scenę w siwej peruce, ciężkim krokiem człowieka, któremu kieszenie obciążają worki z pieniędzmi, kiedy wydaje z siebie znany, głęboki bas-baryton i karykaturalnie przeciąga każdą sylabę, jakby teatr płacił mu nie za rolę, ale za każdą minutę dialogu, zamiast Harpagona pojawia się postarzały o ćwierć wieku Pan Piotruś z Kabareciku Olgi Lipińskiej. Gdzieś wyparował dawny urok i szarm, przybyło wieloletnie zmęczenie i strach przed utratą wszystkiego, co się posiada - szkatułki z dziesięcioma milionami. Kiedy bohater dowiaduje się ojej zniknięciu, prawie płacze, jakby umarł ktoś bliski. Gdy patrzymy na Fronczewskiego, rozumiemy dramat Harpagona, który całe życie poświęcił na gromadzenie majątku, aby po latach odkryć, że pieniądze są przekleństwem. Dla bliskich nigdy nie będzie ojcem ani kochankiem, ale zawsze bankierem, który śpi na złocie. Samotność bohatera Zaleski podkreśla w finałowej scenie, w której cudowne rozpoznanie Walerego (Arkadiusz Nader) i Marianny (Katarzyna Łochowska-Mazurek) jako uratowanych z katastrofy morskiej dzieci Anzelma (Marian Kociniak) okazuje się zmową. Młodzi klękają przed rzekomym ojcem, aby wymóc na Harpagonie zgodę na ślub, ale na stronie tłumią śmiech. Ten przewrotny pomysł mógł stworzyć świetne przedstawienie dotykające problemu gonitwy za pieniądzem nie tylko w środowisku teatralnym, gdyby nie inscenizacja. Między aktami reżyser umieścił pantomimę ilustrującą dosłownie miłość do gotówki. Aktorzy w maskach podają sobie nieistniejącą monetę albo za jej pomocą pieszczą się, co służy chyba wyłącznie temu, aby dociągnąć z przedstawieniem do pełnej godziny. Spektaklowi nie pomagają także dekoracje przypominające niedbały wystrój postmodernistycznej restauracji: tu kawałek greckiej kolumny, tam łuk namalowany na ścianie, ówdzie wystająca ze ściany noga od krzesła, gdzie indziej fotogramy Stefana Okołowicza. Zamiast ukonkretnić sztukę, zakotwiczyć ją w dzisiejszej rzeczywistości, scenografia bierze ją w teatralny nawias. Jeśli tak wygląda dom człowieka, który śpi na milionach, to chyba żyję w innym świecie niż scenograf.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji