Artykuły

Różewicz bez cudzysłowu

"To jest scenariusz sztuki. Z tego trzeba zrobić sztukę". Zdanie to, wypowiedziane przez Różewicza, powtarzał Piotr Piaskowski przy różnych okazjach, widząc w nim za­pewne coś więcej niż tylko upełnomocnienie reżysera do manipulacji teatralnych z tekstem. Dodał przecież: "Czas, już, aby dramaturg stał się jednym z równorzędnych współtwórców przedstawienia." Powiada: Różewicz jest jednym z pierwszych, którzy to zrozumieli. Jednym z pierwszych dramatopisarzy. Chciałbym bowiem, aby idąc w trop za myślą pisarza zrobić ze słów umieszczonych na kartce papieru teatr, który będzie żył na scenie. I który nie będzie tylko ilustracją literatury, ornamentem, "wierną" lub "nie­wierną" kopią tekstu. Sam autor tego zrobić już dziś nie jest w stanie.

Zdanie to można by uznać za jeszcze jed­no pobożne życzenie, albo za jeszcze jedną figurę retoryczną w trwającej od śmiesznie długiego czasu rozmowie na temat miejsca literatury w teatrze, gdyby nie argument w końcu najbardziej przekonywający i uczci­wy: przedstawienie "Aktu przerywanego" Ró­żewicza, podpisane przez Piaskowskiego, któ­ry ze scenariuszo-eseju zrobił teatr. Nie jako jedyny reżyser. Próbowało już kilku, którzy jednak po prostu ozdabiali tekst mniej lub bardziej efektownymi ornamentami teatral­nymi, służącymi ilustracji, albo dystansowali się od autora przy pomocy ironicznego gry­masu, albo robili z tego kabaret, z mruga­niem do widowni i z figlami dekoracyjno-inscenizacyjnymi. Robiono to nie bez racji; jest to przecież w końcu traktat żartobliwy, który z biegiem lat ma coraz mniej cech ma­nifestu pisanego z goryczą i poczuciem bez­radności, choć wiemy, że dowcipy kabareto­we na temat teatru Różewicza i kłopotów dramaturgii współczesnej już nawet w Ra­domsku nie będą nikogo bawiły. Ani będzie z nich cokolwiek wynikało.

Piaskowski i Kajzar to ostatni nasi reży­serzy, którzy "Akt przerywany" traktują po­ważnie. I potrafią się tym tekstem nie tylko bawić. Kajzar przedstawieniem w STSie wi­dza dręczy i drażni, odsłaniając codzienność i prymitywność zarówno kulis teatralnych jak kłopotów autora. Piaskowski z ufnością zbudował ponad tekstem Różewicza ,,pełny" teatr widowiskowy, w którym skonsterno­wanej publiczności pokazuje z miną poważ­ną, jakie kłopoty ma w przerażająco ela­stycznym teatrze dzisiejszym autor, który chce powiedzieć najprostsze rzeczy.

Niby w obu wypadkach chodzi o to samo. Ale zderzenie eleganckiej, wyrafinowanej formy teatralnej, jaką kusi widza Piaskowski wspólnie z Danielem Mrozem - z pro­stymi pytaniami pisarza, który wie, że scena będzie posłuszna każdemu jego skinieniu, i który właśnie dlatego nic nie ma do powiedzenia i nic powiedzieć nie może, znaczy o wiele więcej niż kontestacyjne prowokacje Kajzara.

Oto dramat współczesnego teatru, dla którego nie ma rozwiązania: im więcej nam będzie wolno w sferze rozwiązań tech­nicznych, tym ubożsi staniemy się na piętrze prostych myśli. Piaskowski nie drwi już z Różewicza. Przyznaje mu rację - i drwi z teatru, który tak jest sam sobą zajęty, że nawet nie zauważa nieobecności pisarza.

Świetne technicznie i mądre przedstawie­nie. Szkoda doprawdy, że nie zdążyło na fe­stiwal wrocławski, gdzie byłoby jednym z bardziej znaczących głosów na temat stanu teatru w Polsce. I na temat sztuki aktor­skiej - do czego prowokuje kreacja Ewy Mirowskiej jako Czerstwej Kobiety, jedna z kilku udanych ról w tym spektaklu, poka­zującym Różewicza bez cudzysłowu. .

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji