Artykuły

Burżuazja ma się dobrze

Debiut teatralny Tadeusza Konwickiego w teatrze Ateneum w Warszawie obronili aktorzy. Pisarz i reżyser filmowy posługuje się z trudnością językiem teatru, a przygotowana przez niego współczesna wersja sztuki Maksyma Gorkiego "Jegor Bułyczow i inni" jest niespójna.

Gorki zapisał się jako gorący zwolennik władzy komunistycznej i jak wielu podobnych sobie został przez tę władzę zlikwidowany. Nie mówił wprost że komunizm jest systemem najlepszym, w swoich dramatach pokazywał środowiska społeczne, które nowej ideologii nie akceptowały, i przez antytezę uzyskiwał pożądany efekt propagandowy.

Pisząc sztuki realistyczne z prawdziwym kunsztem rysował ludzkie namiętności i, prawdę mówiąc, wróg ludu był u Gorkiego bardziej atrakcyjny niż rewolucjonista, zwykle człowiek z głową w chmurach, który nie ma czasu na miłość czy nienawiść. Stał się Gorki po trosze kronikarzem klasy średniej, którą zmiotła z powierzchni Rosji Rewolucja Październikowa.

"Jegor Bułyczow i inni" to obok "Dostigajewa i innych" najwyraźniejszy dowód zainteresowań pisarza. W tytułowym bohaterze, chorym na raka kupcu, Gorki zapisał los całej klasy społecznej, która w 1917 roku schodziła ze sceny. Klasy kapitalistów, posiadaczy, określanych z francuska burżuazją. Słowo burżuj zrobiło wtedy w Rosji podobną karierę jak dziś słowo biznesmen, tyle że wydźwięk miało złowrogi. Bułyczow umiera, gdy za oknem wzbiera rewolucyjna fala. Wkrótce umrą także i inni, ale nie będzie to już śmierć naturalna.

Tadeusz Konwicki sztukę o schyłku rosyjskiej burżuazji wystawił w teatrze Ateneum w wersji uwspółcześnionej. Przeniósł akcję w lata 90. i skrócił nazwisko bohatera w tytule do inicjałów. Na czym polega zmiana? Głównie na zabiegach kosmetycznych. Zwroty po francusku zastąpił Konwicki angielskimi, z carskiej policji zrobił radziecką milicję. Zza okien dobiega wycie milicyjnych syren, widać czerwone światła "kogutów", od czasu do czasu rozlega się seria z broni maszynowej. Bohaterzy przeglądają gazetę "Izwiestia", a w tle słychać rosyjski przebój chodnikowy "Biełyje rozy".

Zrujnowany mieszczański salon czeka na remont. W kącie stoi drabina, a malarze już zaczęli swoją robotę. O dostatku rodziny Bułyczowa świadczyć ma pudło z napisem "Sony", ustawione na eksponowanym miejscu.

Po salonie kręcą się młodzi ludzie w podartych dżinsach: Szura (Dominika Ostałowska), Tiatin (Artur Barciś), kilku starszych nosi tradycyjne garnitury i tylko kupiec Baszkin (Jan Matyjaszkiewicz) paraduje w kozakach, wojskowym płaszczu i kaszkiecie, jakby wrócił właśnie wprost z narodowej manifestacji.

W tym przedstawieniu rewolucja dzieje się 74 lata po tej, która zagrażała bohaterom sztuki Gorkiego. W1991 roku, kiedy na barkach tłumu, broniącego moskiewskiego parlamentu przed puczystami, do władzy dochodzi Jelcyn. Kiedy odchodzi "car" Michaił, a nastaje "car" Borys.

Jednak bywalcy salonu Bułyczowa niewiele poświęcają uwagi polityce. Planują kolejne interesy, wręczają łapówki, chwytają ruble, które, jak to na wojnie, niemal lecą z nieba. Strzały za oknem zupełnie nie robią na nich wrażenia.

Bułyczow (Gustaw Holoubek) również nie interesuje się zamieszkami, ponieważ boli go chora wątroba. Skupia się więc na leczeniu i gdy leki nie pomagają, woła znachorów (groteskowa scena uzdrowiciela z tubą, którego gra Henryk Talar). Wreszcie umiera, w otoczeniu bliskich i wrogów.

Sytuację z 1917 roku Konwicki mechanicznie przeniósł w lata 90. Usunął wojnę światową, skreślił rozmowy o Rasputinie i abdykacji cara, Dumę zmienił na parlament, pozbył się wojny japońskiej i całego kontekstu historycznego. Niestety, nie mógł zmienić dramaturgii i to gubi koncepcję. "Jegor Bułyczow i inni" to sztuka klasy rosyjskich kupców i przemysłowców. "J.B. i inni" to sztuka o tym, że kapitalistom żyje się podczas rewolucji nie najgorzej, chyba że jak Bułyczow mają raka. Biznesmeni w białych skarpetkach nie są bowiem wcale klasą schyłkową, lecz przeciwnie - wschodzącą. I nie do łagrów Kołymy prowadzi ich droga, lecz najpierw na Stadion Dziesięciolecia w Warszawie, a później do Berlinów, Wiedniów i Nowych Jorków, gdzie będą zbijać interesy i zadawać szyku podwiniętymi rękawami marynarek. Traci sens wprowadzenie do sztuki postaci rewolucjonisty Łaptiewa (Grzegorz Damięcki), bo w tym salonie może spotkać się tylko z poparciem. A śmierć Bułyczowa nie oznacza odejścia starego porządku, tylko zwyczajną tragedię bogatego człowieka, który nie potrafi kupić zdrowia za pieniądze. W początkach lat 90. w Rosji swój schyłek przeżywała inna klasa: aparat partyjny, który zresztą odchodzi po dziś dzień. W przedstawieniu Konwickiego tej klasy nie ma.

Sztuka Gorkiego jest dobrym pomysłem repertuarowym. Wiele wątków nabrało ponownie aktualności, zwłaszcza tęsknota za silną władzą, krytyka duchowieństwa, a także odrodzenie metafizyki, wiary w zabobon i uzdrowicieli. Naginanie dramatu Bułyczowa i jego otoczenia do realiów Rosji lat 90 jest jednak chybione.

Niestety, to samo trzeba powiedzieć o pracy reżysera z aktorami, którzy grają, jakby zostali wypuszczeni na scenę bez wskazówek. Niewiele jest sytuacji teatralnych z napięciem i prawdziwym dialogiem- takie są sceny małżeńskie Bułyczowa z żoną Ksjeniją (Magdalena Zawadzka), jego ostre kłótnie z przełożoną klasztoru Miełaniją, którą wyniośle gra Ewa Wiśniewska, nabrzmiałe erotyką spotkania z pokojówką (Grażyna Strachota). Pozostałe sceny opierają się na wejściach i wyjściach z licznych drzwi. Każdy z aktorów przygotował co prawda coś charakterystycznego na wejście, ale kiedy już znajdzie się na scenie, traci rezon Tomasz Dudek (Zwoncow) na dobry początek chwyta Dominikę Ostałowską (Szura) za biust i takie to na nim robi wrażenie, że do końca trzeciego aktu błąka się po scenie nieobecny.

Dzięki Gustawowi Holoubkowi zapomina się o niedostatkach inscenizacji. Ból, na który cierpi Bułyczow, staje się głównym bohaterem przedstawienia. Holoubek walczy z własnym brzuchem, ugina się podczas ataków i prostuje, gdy bliscy okazują litość. Skurcz bólu na twarzy pokrywa wtedy sztucznym uśmiechem. Nie wiadomo tylko, dlaczego obłożnie chory ciągle paraduje w garniturze, a o postępującej chorobie ma zaświadczać rozpięty kołnierzyk i kroplówka w kącie.

Holoubek porusza się wokół ustawionej na środku pokoju kanapy, na którą coraz opada umęczony chorobą. Ale umiera stojąc, do końca nie poddaje się śmierci. Konwicki urządza mu za to wniebowzięcie z gwiaździstym niebem z żarówek. W tej scenie w minionej epoce grano zazwyczaj "Marsyliankę" albo "Międzynarodówkę". U Konwickiego słychać chór cerkiewny. To nie jest schyłek Bułyczowa, ale apoteoza.

Autorami tego przedstawienia są aktorzy, którzy nadali mu charakter sztuki obyczajowej, reżyser pozostał bezradny wobec materii teatru. Nie wystarczy wstawić do salonu z 1917 roku pudła po telewizorze Sony, aby historia nabrała współczesnych odniesień.

Maksym Gorki "J.B. i inni", przekład Stanisław Brucz i Stanisław R. Dobrowolski, inscenizacja i reż. Tadeusz Konwicki, scen. Marcin Stajewski, premiera 9 lipca w teatrze Ateneum.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji