Artykuły

Pasażerka sumień

Kto wychodzi z twarzą z okropieństw reżimów? - pyta w cotygodniowym felietonie pisanym specjalnie dla e-teatru Igor Stokfiszewski

Będę bronił Natalii Korczakowskiej. Będę bronił jej spektaklu "Pasażerka". Nie dlatego, że czuję konieczność przeciwstawienia się chimerycznym atakom na granicy mizoginii, jak ten salutowany przez zasłużonego Leszka Pułkę na łamach "Dziennika", który w kreacji Marty (Maria Czykwin) dostrzegł przede wszystkim... "fantastycznie długie nogi". Nie dlatego, że trudno mi się zgodzić z zarzutami o inscenizację, spójność przedstawienia, sposób prowadzenia aktorów, sprawne (lub niesprawne) wykorzystanie scenografii, będące przedmiotem krytycznych ocen spektaklu Korczakowskiej. Ta sfera mnie nie interesuje, nie przemawia do mnie, uważam, że jest raptem funkcją, operacjonalizacją myśli zawartych w przedstawieniu.

Będę bronił pracy reżyserki, bo właśnie myśli stanowią istotową materię tego spektaklu. Rację ma Tobiasz Papuczys, nazywając realizację "traktatem filozoficznym". Myli się natomiast Joanna Derkaczew, która napomyka o ramie modalnej, jaką stanowi filozofia Giorgio Agambena, ale destyluje ją z całości spektaklu, traktuje jako ciało obce, które przeszkadza w snuciu spójnej opowieści o małżeńskim kryzysie zaufania. "Tautologiczna, wielokrotnie powtarzana diagnoza wszystko jest jak obóz zabija całe widowisko" - puentuje Derkaczew. Rzecz w tym, że "diagnoza" Agambena nie jest dla Korczakowskiej tezą, do której doprowadzić ma analiza relacji małżeńskich, lecz raptem punktem wyjścia (nie przypadkiem ciężar filozofii Agambena jest eksponowany na początku spektaklu). Reżyserka podjęła próbę sformułowania postulatu teatru filozoficznego na wzór egzystencjalistyczny, gdzie wpierw klarownie definiuje się zestaw aksjomatów (w tym przypadku z repertuaru włoskiego myśliciela polityki), a następnie sprawdza ich wytrzymałość na bazie narracji prywatnych, zagadnień pamięci, relacji wewnątrz mniejszych lub większych wspólnot. Korczakowska powiada niejako: rozpocznijmy od prostej konstatacji - "wszystko jest jak obóz". By to uwiarygodnić skonstruujmy sztuczny świat o zdefiniowanej jasno hierarchii - na przykład statek, którym małżeństwo byłych funkcjonariuszy nazistowskiego reżimu emigruje do Ameryki, będący zarazem swoistym "bezczasem i niemiejscem". Wybierzmy świat o klarownej strukturze zależności (pasażerów od załogi, gapowiczów od pasażerów itp.) A następnie wprawmy w ruch maszynerię spektaklu i sprawdźmy, jak obozowy rygor w liberalnym społeczeństwie rozgrywa poszczególne partie meczu o wszystko.

Natalii Korczakowskiej należą się wyrazy uznania. Przeprowadza bowiem, za pomocą teatralnej narracji, drobiazgowy eksperyment na żywej tkance teorii, uchodzącej za model rzeczywistości. Teatr staje się krupierem, wykrzykującym: rien ne va plus. Nie ilustruje, nie przymierza strojów z dyskursywnej garderoby, lecz czyni siebie podmiotem oceniającym przydatność lub nieprzydatność filozofii. Sprawdza, gdy żetony leżą na zielonym płótnie stołu do gry. To odważny gest, w którym miesza się porządek teatru i zgromadzenia, przedstawienia i dyskusji, uchwały.

Znakomitość przeprowadzonego dowodu polega na konsekwentnym przemyśleniu paraleli między "obozem" a liberalną demokracją. Wszystko w spektaklu jest w porządku przyjętej przez nas etyki niejako na swoim miejscu. Sympatyzujemy z Walterem (Jerzy Senator) - byłym żołnierzem Wehrmachtu - który wyznaje, że "zachował czystość", unikając za wszelką cenę walki na froncie. W opozycji do tego wyznania Korczakowska sytuuję jego żonę Lisę (Agnieszka Podsiadlik) - byłą esesmankę w Auschwitz, która w sadystyczny sposób obdarzała para-lesbijskim pragnieniem Martę (którą przypuszczalnie jest tytułowa pasażerka). Lisę natychmiast rozpoznajemy jako odrzucającą kacicę, zwyrodniałą istotę człekokształtną. Problem w tym, że w świecie-obozie moralność powinniśmy oceniać z odwróconym wektorem waloryzacji.

A zatem Korczakowska zmusza nas do wspaniałego eksperymentu wyobraźni i etyki, w którym wszystkie czyny rozumiane jako dobre, postrzeżemy w ich przerażającej pustce i okropności, okrutność zaś rozpoznamy jako dobro. Jest to test na etyczną wrażliwość i umiejętność urefleksyjnienia jej bazowych założeń, odbicia się od banału moralności ku poznaniu jej ideologicznych podstaw, które nie odbiegają zanadto od obozowego pragmatyzmu, hipokryzji prawdziwych katów i cynizmu posłusznych więźniów. Dopiero wówczas będziemy potrafili odpowiedzieć sobie na pytanie, kto wychodzi z twarzą z okropieństw reżimów (wszystkich reżimów - języków władzy, dominacji, upodlenia): wycofany konformista Walter, czy zbrukana przez egzystencjalne doświadczenie na granicy moralności Lisa, kobieta, fantom, powidok naszych sumień?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji