Artykuły

Jestem wolnym rusycystą

W Teatrze Polskim odbędzie się dziś premiera "Terroryzmu" braci Priesniakow: Władimira i Olega. Reżyseruje Paweł Łysak. Rozmawiamy z Jerzym Czechem, który wspólnie z Agnieszką Piotrowską tekst przetłumaczył.

Jerzy Czech

Poeta, tłumacz, krytyk literacki i publicysta. Matematyk. Członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Urodził się w Krośnie (1952). Mieszka w Poznaniu. Pracuje w Bibliotece Wydziału Chemii UAM. Twórczość literacką rozpoczął w roku 1981, publikując wiersze satyryczne w prasie "Solidarności", później - w drugim obiegu. Przez kilka lat współpracował z Przemysławem Gintrowskim. Od początku lat 90. najwięcej uwagi poświęca literaturze rosyjskiej. Rosyjskie sztuki współczesne w jego przekładach reżyserowali na polskich scenach przede wszystkim Paweł Szkotak, ale też Barbara Sass, Izabella Cywińska Waldemar Śmigasiewicz i Rudolf Zioło.

EWA OBRĘBOWSKA-PIASECKA: Jak się Panu udało ocalić miłość do języka rosyjskiego, który trudno było kochać, żyjąc w PRL-u?

JERZY CZECH: Dla mojego pokolenia stosunek do komunizmu oraz stosunek do języka i kultury rosyjskiej to były rzeczy rozłączne.

- Młodemu pokoleniu trudno pewnie będzie uwierzyć, że dawało się to rozdzielić w czasach powszechnie panującej ideologii.

- Ulubionym poetą mojej młodości był Bułat Okudżawa, który znacznie lepiej wyrażał to, co wówczas myśleliśmy i czuliśmy, niż poeci polscy.

- Pamięta Pan swój pierwszy kontakt z literaturą rosyjską?

-To się stało dość wcześnie. Pozytywne myślenie o tym języku zaszczepiła mi mama, która znała Puszkina w oryginale, cytowała fragmenty z "Eugeniusza Oniegina". Mój dziadek kończył gimnazjum rosyjskie i mówiąc o Rosjanach opowiadał mi nie o ufoludkach, ale o realnych ludziach. W szkole lubiłem rosyjski. Program był raczej schematyczny, a dobór literatury, którą się wtedy zajmowaliśmy dość specjalny, ale zdarzały się rzeczy interesujące. Do dzisiaj potrafiłbym wyrecytować jakieś wiersze.

Już w szkole nabyłem umiejętność czytania prasy i książek rosyjskich. Wtedy telewizja pokazywała też świetne inscenizacje klasyki: Gogolowskie "Martwe dusze" z Tadeuszem Łomnickim, czy powtarzane do dziś "Trzy humoreski" Czechowa z Łomnickim i Pawlikowskim. Wszystko to wpłynęło na moje zainteresowania, które w pełni jednak objawiły się znacznie później.

-No właśnie, jako kierunek studiów wybrał Pan naukę ścisłą.

- Rusycystyka to w tamtych czasach był przedmiot społeczno-polityczny, wspierany przez jedynie słuszną naukę i przewodnią siłę narodu. Moja miłość do Okudżawy kwitła więc raczej wbrew oficjalnej linii niż w zgodzie z nią. Docieranie do nisz kulturalnych, gdzie się działo coś interesującego, zaczęło się tak naprawdę dopiero w okresie pierestrojki.

Studiowałem więc matematykę chyba przede wszystkim z powodu swego stosunku do panującego wówczas ustroju. To była bodaj najmniej zideologizowana dziedzina nauki i takiż wydział. Ale ciągnęło mnie do literatury. Zawsze chciałem pisać, tylko nie wyobrażałem sobie jeszcze, jak by to miało wyglądać.

- Pracuje Pan jako matematyk?

- Już od dawna nie. Miałbym dziś pewnie trudności z przypomnieniem sobie niektórych rzeczy. Pracowałem dość długo w Instytucie Matematyki UAM, zrobiłem tam doktorat. Jednym z powodów odejścia z uczelni w 1987 r. była moja intensywna działalność w uniwersyteckiej "Solidarności".

- Więc jednak ideologia dopadła i liczb?

- W jakiś sposób tak. Ale nie był to jedyny powód. Myślę, że stało się to bez szczególnej straty dla matematyki, a - śmiem twierdzić - z pewnym zyskiem dla literatury.

- Literatura pojawiła się jednak w Pana życiu znacznie wcześniej niż to odejście...

- Tak naprawdę obecna była zawsze, ale zacząłem ją uprawiać równolegle z działalnością polityczną. Mój debiut to poemat o Albinie Siwaku, który rozprowadzała "Solidarność". Powstał jesienią 1981 r" więc wiele więcej napisać już oficjalnie nie zdążyłem. Później pod pseudonimem Jan Poznański publikowałem wiersze satyryczne w prasie podziemnej, w drugim obiegu wydałem też swój debiutancki tomik poezji.

- Pamiętam "Poemat o Siwaku" - dotarł aż pod wschodnią granicę, skąd pochodzę.

- To możliwe. Wisiał w gablocie "Solidarności" pod rondem Kopernika, która funkcjonowała jak rodzaj gazetki ściennej, popularnego wówczas środka komunikacji międzyludzkiej. Ludzie ten wiersz przepisywali. Pamiętam pochylonego chłopaka i dziewczynę, która notowała na jego plecach. Nigdy później nie zaznałem czegoś takiego jako autor i pewnie już nie zaznam.

- Czy dziś miałby Pan ochotę pisać o kimś takim, jak Albin Siwak?

- Czasy się zmieniły. Myślę, że nie znalazłbym już dla takiej twórczości czytelników. Zawsze starałem się trafiać nie do krytyków, ale do szerszych kręgów odbiorców. Stąd między innymi pisanie tekstów piosenek.

- Pisał Pan dla Przemysława Gintrowskiego. Jak się spotkaliście?

- Poznaliśmy się w Poznaniu. On był już wtedy bardzo popularnym bardem "Solidarności" i zaproponował współpracę. To się potem rozrosło w cały program zatytułowany "Kamienie". Do premiery doszło jednak już po odzyskaniu wolności w 1991 r., więc nieco straciła ona na sile rażenia. Zmniejszył się krąg zainteresowanych takimi tematami, a i mnie samego przestawało to pociągać. Słuchali tego licealiści, którzy piosenki odbierali jako ilustracje do lekcji historii. Ja chciałem mówić o dniu dzisiejszym, a oni nie rozumieli aluzji.

Współpraca z Gintrowskim zajęła mi jednak kilka dobrych lat. Uważałem ją za duże wyróżnienie. Poetów znoszących Przemkowi swoje teksty było wówczas wielu - po każdym koncercie ktoś coś przynosił. On wybrał właśnie mnie i tym samym zająłem miejsce Jacka Kaczmarskiego, co też poczytuję

sobie za zaszczyt. Pretekstem do znajomości z Gintrowskim był zresztą wiersz, dedykowany Kaczmarskiemu, który posłałem mu do Wolnej Europy, on zaś odczytał go na antenie w 1983 r.

- O czym Pan do niego pisał?

- To była utrzymana w manierze romantycznej apostrofa o sytuacji poety tutaj i tam: tam można mówić wszystko, ale nie ma do kogo, a tu są rodacy, ale nie ma wolności. Porównałem go do poetów na paryskim bruku.

- Była to jakaś pretensja?

- Nie, raczej dyskusja.

- Czy Kaczmarski odpowiedział?

-Nie dedykował mi specjalnego wiersza, ale zaśpiewał wtedy dwie piosenki z cyklu "przejście Polaków przez Morze Czerwone": "Trolle" i "Linoskoczka".

- Kiedy zaczął Pan tłumaczyć?

- Najpierw pisałem własne teksty: jeden tomik wydałem na prymitywnym powielaczu w Poznaniu, drugi w Warszawie w 1984. Zawierał dwa cykle "Roku pamiętnego" i "Wierszyki przeciw czerwonemu".

- Nadal pozostajemy na gruncie twórczości zaangażowanej.

- Tak. Ale "czerwony" słabł - nawet jeśli wciąż był tygrysem, to coraz bardziej papierowym. Poetyckie koturny przestały pasować do sytuacji. W 1987 r. zacząłem robić dla "Radaru" - to były ostatnie miesiące tego pisma - przeglądy prasy rosyjskiej. Bardzo szybko się zorientowałem, że pierestrojka nie jest kolejnym manewrem władzy, że to coś istotnego. Gazety - wtedy jeszcze radzieckie - stały się odważniejsze niż nasze. Czytałem je z wielką ciekawością. Zyskałem też orientację w nowej literaturze rosyjskiej, bo wszystko bardzo się zmieniło. Dawniej "tołstyje żurnały" publikowały rocznie najwyżej dwie rzeczy nadające się jako tako do czytania, teraz nie można było nadążyć za tym, co drukują. To byli zakazani wcześniej klasycy, jak Gumilow czy Charms i oberiuci, niepublikowane teksty dozwolonych, jak Pasternak i Achmatowa, no i ci z samizdatu, czyli niezależnego kręgu. A i oficjalnym pisarzom zebrało się wtedy na odwagę i nagle uderzyli w inny ton,

wyrażając to, co podobno myśleli, ale nie mogli wydrukować. Ta olbrzymia masa runęła na zdezorientowanych czytelników i dopiero po paru latach okazało się, co ile jest warte. Przy tym pozostałem.

- Co Pana tak wciągnęło?

- Poczułem, że można być wolnym w inny niż polityczny sposób - artystycznie. Doskonałym wcieleniem takiej wolności są dla mnie oberiuci: między innymi Daniił Charms, którego wtedy zacząłem tłumaczyć.

- Charmsa też dopadła polityka - skończył przecież tragicznie.

- W ustroju totalitarnym nie ma rzeczy niepolitycznych. Ale my właśnie zmierzaliśmy w stronę demokracji. Zresztą nie zerwałem od razu z polityką. W "Solidarności" byłem do 1990 r. zapisałem się do ROAD-u, potem do Unii Demokratycznej. Ale do Unii Wolności już nie wstąpiłem. Dziś jestem wyłącznie obserwatorem sceny politycznej Nieźle przewiduję bieg wydarzeń, ale nie umiem przekonywać do swoich racji więc może lepiej, że się zajmuję literaturą.

- To jest teraz Pański zawód?

- Właściwie tak. Widać to na podstawie zeznań podatkowych - z tego bierze się większość moich dochodów. Ciągle jednak pracuję jako bibliotekarz.

- Jeźdźmy teraz do Rosji...

- W nawiązaniu kontaktów bardzo mi pomogła Anna Żebrowska - reporterka "Gazety". Zaprzyjaźniłem się też z wybitnym rusycystą Adamem Pomorskim poznałem Wiktora Woroszylskiego, Andrzeja Drawicza, Ziemowita Fedeckiego, który do dziś patronuje moim poczynaniom translatorskim. Zainteresował mnie przede wszystkim samizdat.

- Jak dalece był on pokrewny polskiemu "drugiemu obiegowi"?

- Nie był tylko poszerzeniem możliwości druku, tworzył odrębną kulturę. Nie ograniczał się do literatury, obejmował także plastykę i muzykę. Penderecki czy nasi malarze abstrakcjoniści mogli tworzyć bez przeszkód, a w ZSRR byliby tępieni. Tam nawet muzykę rockową nagrywano nielegalnie na kliszach rentgenowskich, które były odpowiednikiem naszych płyt pocztówkowych - nazywano to "rock na kościach". Rock niby nie był wprawdzie oficjalnie zakazany, ale już zjawiska typu Czesław Niemen przekraczały granice tolerancji władzy. Ludzie, którzy przyjeżdżali do Rosji z Polski, byli już na dworcu nagabywani przez młodzież o nagrania nawet "Czerwonych Gitar".

- A literatura?

- Dmitrij Prigow, poeta, którego dużo tłumaczyłem, mówił o sobie, że jest poetą radzieckim, który tak się różni od poety prawdziwego, jak szampan radziecki od szampana. Był, co charakterystyczne, również plastykiem. Kierunek, który reprezentował - soc-art - to był pewien rodzaj satyry, który zderzał ikony radzieckie (Lenin, Stalin, robotnik i kołchoźnica...) z ikonografią zachodnią: Marilyn Monroe i coca-colą. Twórcom nie przyświecał cel polityczny, nie byli dysydentami, ale ich działania rozmiękczyły system. Władza nie bardzo wiedziała, co z nimi zrobić, bo przecież dyskusja serio nie wchodziła w grę.

- To jak nasza Pomarańczowa Alternatywa.

- Tak. Tyle że to się działo znacznie wcześniej - już w latach 70. W Polsce mało o tym wiedzieliśmy. Znaliśmy Brodskiego czy Giennadija Ajgi już w latach 60.. ale wielu innych - tych, którymi ja się potem zająłem - pozostało na długie lata nieodkrytych.

- A dzisiejsza, współczesna literatura rosyjska? Jaka jest i jak sobie radzi z wolnością, która ma dziś przede wszystkim ekonomiczne, rynkowe oblicze?

- Ona funkcjonuje nie tyle w Rosji, tle w Moskwie i Petersburgu; można wymienić jeszcze rozproszone ośrodki, jak Samara, Niżny Nowogród czy Saratów, ale to wszystko. Podróż na prowincję jest podróżą nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie: tam Lenin i Stalin są wciąż autorytetami. Może świadczy to o braku cynizmu: ludzie ci nie potrafią się tak szybko przestawić na ganienie tego, co dotychczas chwalili. Docieranie do nich z nową literaturą jest nie lada przygodą. Ale ożywienie prowincji staje się zauważalne. Trzeba tylko wziąć pod uwagę proporcje - książka Asara Eppla w przeszło 10-milionowej Moskwie wychodzi w nakładzie od tysiąca do paru tysięcy egzemplarzy. Jest bardzo niewielu pisarzy, którzy tę barierę potrafią przekroczyć: jeden z nich to popularny wśród młodzieży Wiktor Pielewin. Drugi - Władimir Sorokin. Rekordzistą jest Boris Akunin, autor kryminałów retro o detektywie Fandorinie - tłumaczyłem te książki.

- Najgłośniej o Panu ostatnio w teatrach. Jak to się stało, że zajął się Pan tłumaczeniem sztuk?

- Adres jest tu dokładny: zaczęło się od spotkania z Pawłem Szkotakiem, który dotarł do mojego tłumaczenia tekstów Charmsa i zrobił na ich podstawie świetny spektakl. "Pijcie ocet panowie". Wiele się od niego nauczyłem, zobaczyłem. Jak się pracuje na scenie. Kiedy dostał propozycje reżyserowania w Teatrze Polskim, poprosił, żebym mu znalazł jakaś rosyjską sztukę. Szukałem dobre pół roku...

- Wcześniej w ogóle nie zajmował się Pan dramaturgią?

- Nie. Nie znałem nawet żadnych nazwisk. Rozesłałem jednak wici wśród swoich rosyjskich znajomych i tak trafiłem na Nikołaja Koladę. Czytałem wiele innych rzeczy, żeby wreszcie dojść do wniosku, że jest on zdecydowanie najciekawszy. Spędziłem wakacje w Tucznie, gdzie w lesie w domku kempingowym przeczytałem chyba ze dwadzieścia jego sztuk. Przetłumaczyłem "Martwą królewnę" i "Merylin Mongoł". Teraz pracuję nad komedią "Gąska".

- Czy tłumacz przeżywa premierę tak, jak autor?

- Tak, bo tak samo obserwuje reakcję publiczności. Są dwie rzeczy, których nie da się podrobić: śmiech i płacz. Jeśli ich nie ma, a powinny być, to znaczy, że tłumacz zawiódł. Mnie na szczęście nigdy się to w teatrze nie zdarzyło.

- Wiem, że jest Pan po słowie z Pawłem Szkotakiem - zapowiada, się bliska Wasza współpraca w Teatrze Polskim, gdzie on właśnie został dyrektorem. Czy to znaczy, że rosyjskie sztuki zadomowią się w Poznaniu na dobre?

- Rozmawiamy wiele o przyszłym repertuarze, nie tylko rosyjskim. W Polsce tamtejsza dramaturgia zaczyna być modna, ale nie o specjalne względy chodzi. Rosjan należy traktować normalnie, ich literatura jest jedną z ważniejszych na świecie. Nie powinno jej brakować w repertuarze, więc na pewno obok "Królewny" i "Terroryzmu" coś nowego się pojawi

O "Terroryzmie"

- Ta sztuka pokazuje przemoc, która trafia do życia społecznego z naszej prywatności, intymności - mówi Jerzy Czech. - Bo nic w naturze nie ginie. Autorzy sztuki - bracia Oleg i Władimir Priesniakow (nie odmieniam ich, bo wzorem są "bracia Karamazow") - pochodzą z Jekaterynburga. Zawsze piszą razem. Na pewno jest ich dwóch-widziałem zdjęcie. Jak się pisze w duecie? Nie wiem. My w duecie z Agnieszką Piotrowską przetłumaczyliśmy ich sztukę, wysyłając sobie nawzajem kolejne wersje. Zaczęła Agnieszka. Musieliśmy się podzielić pracą, bo termin był krótki. Kiedyś w arkana tłumaczenia wprowadzali mnie Fedecki i Pomorski. To, czego się nauczyłem od nich, mogę w tej chwili przekazać młodszym kolegom, co czynię z radością. To i dla mnie przygoda.

Czech poleca Rosjan

W ostatnim piętnastoleciu Rosjanie wypowiedzieli się przede wszystkim w poezji. Z żyjących poetów czołówka to: Wsiewołod Niekrasow, Giennadij Ajgi, Siergiej Stratanowski, Timur Kibirow, Jelena Szwarc, Dmitrij Prigow.

Co do prozy - trudno mi podać tytuły, zwłaszcza że nie jest to chyba czas powieści. Z dłuższych utworów wymieniłbym tylko: Piotr Aleszkowski "Żywot Tchórza'' oraz którąś z powieści Władimira Sorokina, z tym że najlepsza, "Trzydziesta miłość Mariny", pochodzi z lat 80.

Nie przestali natomiast Rosjanie pisać świetnych opowiadań i esejów. Dlatego wymieniam pisarzy, nie tytuły, bo w grę za każdym razem wchodzi po prostu wybór prozy: Ludmiła Pietruszewska, Tatiana Tołstoj, Asar Eppel, Igor Klech, Wiaczesław Piecuch, Wiktor Jerofiejew.

I współczesna poezja rosyjska, i proza, i dramat proszą wręcz, moim zdaniem, o antologię w języku polskim.

Wiersze Jerzego Czecha

Z MINIATUR POETYCKICH

Hai-ku

Panie

gdzie pan umiera

tu nie wolno

Hokku

Mużczina

gdie wy umirajetie

zdies- nielzia

Raznica

Jan nie wierit w Boga

Iwan toże nie wierit w Boga

Jan nie chodit w kostiol

Iwan że nie chodit w cerkow'

Poetomu Jan katolik

A Iwan prawosławnyj

Człowiek z betonu

(fragmenty)

Któż to miota się spieniony,

Któż to rzuca na nas gromy?

Wściekłym wzrokiem wokół toczy,

Kiedy na mównicę wskoczy,

Kwadratową wznosi głowę

I zaczyna taką mowę:

"Biada ci, o partio luba,

Zewsząd czyha na cię zguba.

Los cię pewnie czeka mamy,

Gdy ten związek solidarny,

Banda z kryminału rodem,

Nas, branżowców wierną trzodę,

Dręczy, męczy, prześladuje,

A Rakowski im wtóruje.

(...)

Któż to plecie te androny,

Jakiż mówca to natchniony?

Czy kalectwo umysłowe

Tę nieszczęsną nęka głowę?

Czy to wariat? Czy też dziwak?

Nie, to tylko - Albin Siwak!

sierpień 1981

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji