Artykuły

Pilch, Błoński i czarna dziura

Nie będę ukrywał: niektóre ogłaszane w prasie wspomnienia o Błońskim budzą mój opór. Z jednej strony boleję nad brakiem odpowiedniej dozy szaleństwa, która pozwoliłaby mi na polemikę z nekrologami, z drugiej: wielkie mi szaleństwo. Nie mam odruchu monopolisty i ani mi w głowie wznoszenie szlachetnych okrzyków: Wspominajmyż Go pięknym i zdrowym! - pisze Jerzy Pilch w Dzienniku.

Snadź nawet dla najwierniejszych i najsędziwszych Jego przyjaciół - choroba zbyt ważna, by ją ominąć, by nad nią się nie pochylić, by nie dać jakiegoś bolesnego epizodu. Być może istotnie Jego choroba w ogóle i w każdej perspektywie jest nie do ominięcia. Bez np. wątku roztargnienia epika o Nim prawie nie istnieje. Ciężko znaleźć jakąś anegdotę, by jego słynna dystrakcja w niej nie występowała. Wtedy było to roztargnienie zachwycające, teraz wiadomo, jaką tragedię zwiastowało! Teraz układanka układa się w logiczną całość! Dajmy pokój. Kto w "Tygodniku" wpadł na pomysł, by zorganizować dyskusję o literaturze minionej dekady - nie pamiętam. Może Bronek Mamoń, może Tomek Fiałkowski, może my ze Stalą? Turowicz dał taką sugestię? Ogólna aura redakcyjnych oczekiwań wobec działu kultury zaowocowała tak brawurową ideą? Każde przypuszczenie piękne. Był początek lat 90., rozpoczynałem pracę w "Tygodniku Powszechnym" i nawet jak dyskusja literacka nie była moim pomysłem, było wiadomo, że - jak młodziutkiemu praktykantowi przystało - zajmę się logistyką i organizacją. Wiadomo też było, że musi być Błoński. Błoński musi być absolutnie koniecznie! Bez Błońskiego ani rusz! Bez Błońskiego rzecz nie ma najmniejszego sensu! Idzie głównie o to, co On powie! O Jego myśli, wypowiedzi i o idee idzie! Dyskusja oczywiście tak, ale wiadomo: jak w dyskusji jest Błoński, to staje się ona rodzajem wielogłosowego z Nim wywiadu, staje się rodzajem Jego konferencji prasowej i to jest dobre! To nie zubaża, a przeciwnie wzbogaca! Tytan nas uniesie! Wyrażenia, że to jest rynkowo dobre albo wręcz że Błoński jest rynkowo dobry, jeszcze wtedy nie znaliśmy - rynek prasowy był postny, językowi starczała biblijna prostota.

Od Błońskiego więc zaczynamy. Poszedłem do Niego na audiencję i pytam: Czy pan profesor zechciałby wziąć udział w dyskusji literackiej organizowanej przez redakcję "Tygodnika Powszechnego"? Już jak samo wyrażenie "dyskusja literacka" usłyszał, dostał takiego ataku śmiechu, że na długo straciłem z nim kontakt. Ryczał! Wył! Kwiczał! Spazmował! Rzekłbyś: lada chwila padnie i po podłodze tarzać zacznie! Akcja w Gołębniku, w pokoju profesorskim się toczyła, jak jaki profesor się pokazywał, Błoński usiłował mu frazę "dyskusja literacka" powtórzyć - nie dawał rady. W końcu, gdy jako tako doszedł do siebie, gdy łzy olbrzymią chustką do nosa z policzków powycierał - pyta - jeszcze ze śmiechu trochę poszczekuje, ale już rzeczowo pyta: O czym? O czym by miała być ta dyskusja? - O literaturze lat 80. - odpowiadam z pewnym chłodem. Jak się domyślacie, następuje kolejny atak piekielnego rechotu, tyle że krótszy i słabszy. Nie dlatego, że mniej jest rozśmieszony, może nawet przeciwnie, ale najwyraźniej za pierwszym razem siły mu się wyczerpały i zaledwie po paru minutach akceptuje pomysł.

Wniebowzięty pytam, czy kogoś by sobie życzył, czy ma jakąś kandydaturę, czy chciałby przy okazji redakcyjnej debaty z kimś pogadać albo czy może podpowiedzieć jakiegoś frapującego rozmówcę o umysłowej głębi i swoistym spojrzeniu? - Janusz Sławiński - odpowiada bez sekundy namysłu i z równie nagłą co śmiertelną powagą. - Janusz Sławiński, niech pan zadzwoni do Sławińskiego Sławiński mądry jest.

"Mądry" - to był w ustach Błońskiego najwyższy komplement. Większość była "wielka" - nieliczni byli "mądrzy". Jak podawałem mu nazwiska rozmówców - bo przecież owszem, od niego się zaczynało, ale tym bardziej co do reszty trzeba było mieć orientację albo przynajmniej jako tako być przygotowanym - więc jak podawałem mu nazwiska ewentualnych dyskutantów, jak pytałem, czy akceptuje, przychylnie kiwał głową, sapał z uznaniem i dodawał: - Wielki, wielki. Nyczek? - Wielki, wielki. Stala? - Wielki, wielki. - Jarzębski? - Wielki, wielki. Czasem wszakże - zwłaszcza jak sam kogoś wspominał - padało: mądry. Ale ten Kot Jeleński mądry albo - sam słyszałem. - Ale ten Chwin mądry. Albo właśnie: - Sławiński mądry.

Ale Sławiński nie dał się namówić. Pomysł dyskusji o literaturze lat 80. ani go nie zachwycił, ani nie rozśmieszył, ani w ogóle specjalnie nie poruszył. Telefoniczne negocjacje szły jak po grudzie, gość małostkowo domagał się jakiś dziesięciorzędowych szczegółów, np. "choćby najogólniej sformułowanego tematu" czy "choćby zarysu jakiejś problemowej koleiny". Nie byłem w stanie zaspokoić tak wygórowanych oczekiwań. Błoński nie tylko nie zadawał dodatkowych pytań, nie tylko nie komplikował sytuacji - z serdeczną, na domiar z gościnnością zapraszał do siebie. Na przykład w najbliższą sobotę, o 10 rano, wcześnie, bo wcześnie, ale przecież parę godzin posiedzimy, pogadamy, herbaty się napijemy. Proponowaliśmy redakcję "Tygodnika", byliśmy przygotowani do spotkania w "Tygodniku", ale jak Profesor zaprasza do siebie na Kliny - tylko dureń by się przy innym rozwiązaniu upierał. Czyli najbliższa sobota, dziesiąta rano u pana profesora w domu? Tak jest.

I ja, Tadziu Nyczek, Maryś Stala i Jurek Jarzębski pojechaliśmy w najbliższą sobotę do Błońskich na Kliny i siedzieliśmy w sławnym salonie, i piliśmy herbatę, i parę godzin gadaliśmy z Gospodarzem o literaturze. To znaczy głównie oni gadali, ja pilnowałem magnetofonu i co najwyżej nasłuchiwałem, czy któryś z kolegów zechce choć słowem wspomnieć o mojej pierwszej książce, która ukazała się nie tak dawno - nikt nawet pary nie puścił; zachowywałem lodowaty spokój, w końcu ostateczna redakcja tekstu i tak była w moich rękach. Błoński z początku mruczny i jakby z lekka speszony, rozkręcił się, rychło złapał fantastyczną formę, raca szła za racą, pomysł za pomysłem, setki nazwisk, dziesiątki tytułów.

Po wyczerpującym spisaniu, wnikliwym zredagowaniu oraz po głębokich autoryzacjach nasza dyskusja wiosną 1990 roku ukazała się na łamach "Tygodnika". Jak może pamiętacie, zyskała wstrząsający rozgłos. Głównie za sprawą tytułu. Głównie? Powiedzieć, że "wyłącznie", to nic nie powiedzieć. "Czarna dziura lat 80.?". Tadziu Nyczek był autorem tej skrzydlatej frazy, dałem ją na tytuł, sławna tygodnikowa korekta z właściwą jej nieomylnością przeoczyła znak zapytania i w efekcie powstało jedno z kluczowych haseł epoki. Ma się rozumieć kluczowych i czarnych. Najczarniejszych. Czarna dziura stała się też czarną trampoliną. Czarnym rozbiegiem, czarnym celem i czarną tarczą strzelniczą. Jakież ożywienie intelektualne, jakaż czujność krytyczna, jakież wzmożenie bibliograficzne nastąpiło! Nie było - okazuje się - szmaciarza, który by nie wiedział, że w latach 80. coś jednak powstało! Najwięksi nieudacznicy spoglądali na nas surowo i z całą erudycją przytaczali pominięte dzieła! Iluż obrońców sprowadzone przez krakowskich ignorantów do ciemnej pustki arcybogate lata 80. zyskały! Nieskończenie wielu, bo przecież jak do zera porównujesz, zawsze wychodzi nieskończoność. A my - zera obstawialiśmy wyłącznie zero, czarne na dodatek. Doprawdy złowrogą sławę "czarna dziura" nam przyniosła, może nawet pecha. Z drugiej strony szczęście nasze było większe. Polegało ono na tym, żeśmy w tamtą "najbliższą sobotę" Błońskiego po drodze wypatrzyli. Bo jakbyśmy go nie spostrzegli - jakkolwiek to brzmi - z "czarnej dziury" mogłyby być nici.

Ale Jarzębski go zauważył z bardzo daleka. Charakterystyczna do przodu pochylona sylwetka, ręce z tyłu, w dłoniach siatka. Podjeżdżamy bliżej, stajemy tuż przy nim. On oczywiście nas poznaje, ale - można powiedzieć - gapi się z tym większym zdziwieniem. My z kolei jego zdziwieniu nie dziwimy się nic a nic: pogoda nie najgorsza, człowiek spokojnie idzie na spacer, po drodze zamierza kupić bułki na śniadanie, a tu całe auto gości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji