Artykuły

Z pięknej wyszła bestia

- Teatr zawsze będzie dla mnie najważniejszy, jest moją bazą i poligonem. W filmie rzadko ma się szansę na poszukiwania, raczej korzysta się z tego, czego się człowiek dowiedział o sobie na scenie - mówi DANUTA STENKA, aktorka Teatru Narodowego w Warszawie.

Z jednej strony prowokacyjne spektakle Jarzyny, Kleczewskiej i Warlikowskiego, z drugiej bajkowe światy komedii romantycznych i kolorowej prasy. Co u innych zabija karierę, ją wzmacnia. Danuta Stenka znalazła złoty środek na polski show-biznes.

Na scenie dzika, odważna i bezpruderyjna, Danuta Stenka w życiu prywatnym jest przeciwieństwem teatralnych bohaterek. Od lat ten sam mąż, dwie piękne córki i własny dom przedkładany nad glamour środowiskowych imprez.

Dajemy głowę, że nie ma wśród was takich, którzy nie znają Danuty Stenki. Jednak nie ma też pewnie takich, którzy znają jej obie twarze. Wielbiciele roli aktorki w "Nigdy w życiu!" raczej nie siedzieli w pierwszym rzędzie na "Fedrze" Mai Kleczewskiej. Jest też mała szansa, że tych z was, którzy płakali na "Chopinie. Pragnieniu miłości" czy "Katyniu", zarazem bawił "Krum". Jeśli już, to prędzej goszczący właśnie na ekranach "Idealny facet dla mojej dziewczyny".

Olbrzymia rzesza fanów Stenki jest zgodna chyba tylko w jednej kwestii - wszyscy mówią o niej, że jest piękna. I to pięknem królewskim, jakby się urodziła we dworze, a nie w kaszubskiej wsi. Ona przyjmuje komplementy, lecz zaraz je tonuje: - Ach, bez przesady, czasem mnie tak przerobią na ładną w kinie czy teatrze, ale tak w ogóle jestem średnia krajowa.

To, patrząc na fotografie obok, można odczytywać dwojako: albo jako fałszywą skromność, albo skromność. Po prostu. Ten, kto osobiście zetknął się ze Stenką, postawi na to drugie. - Nie mam siły przebicia, nie wyobrażam sobie sytuacji, że ktoś mnie gdzieś nie chce, a ja się wpycham - mówi "Przekrojowi". Mimo tego absolutnie kosmicznego w świecie show-biznesu podejścia Danuta Stenka, lat 47, osiągnęła to, co pozwala aktorowi spać spokojnie - wzięcie u najciekawszych twórców teatru i oszałamiającą popularność.

W środowisku polskich aktorów jest ewenementem. Pełno jej w teatrze, ale również na okładkach kolorowych gazet. Przy czym nigdy w atmosferze skandalu. Zawsze z klasą, piękną sesją, wywiadem, w której gafę zdarza się palnąć przepytującemu, ale nigdy Stence. Publiczność jest nią stale zainteresowana, choć nie ma jej w "Jak oni śpiewają" czy "Tańcu z gwiazdami".

(Skok w bok)

- Zobaczyłam ją w latach 80., byłam w jury festiwalu teatrów Polski północnej w Toruniu. Danusia grała wtedy Maję Ochołowską w "Opętanych" według gotyckiej powieści Witolda Gombrowicza. Przedstawienie było średnie, ale Stenka wspaniała. Dziś szczupła, nawet chuda, wtedy duża, cycata, dupiasta. Fascynowała. Mimo że było jej na scenie tak dużo, jakby fruwała w powietrzu - wspomina reżyserka Izabella Cywińska. To ona była paszportem Stenki do świata wielkiego teatru i małego ekranu. W 1988 roku wyciągnęła aktorkę ze Szczecina do Teatru Nowego w Poznaniu, kilka lat później obsadziła ją w niezapomnianej roli Marii Jurewicz w telewizyjnej "Bożej podszewce".

Paszportem do świata celebrities i kolorowej prasy okazał się występ w komedii romantycznej "Nigdy w życiu!" (2004). Gdy Stenka wcieliła się w uwielbianą przez tłumy fanek prozy Katarzyny Grocholi Judytę, była już po czterdziestce. Film odniósł wielki komercyjny sukces, ale woda sodowa nie miała wówczas szans uderzyć jej do głowy.

(Umarłabym ze wstydu)

- Państwo, krytycy, pisaliście wielokrotnie, że nie powinnam była wziąć w tym filmie udziału, a ja się cieszę, że dostałam szansę wymknięcia się z szuflady aktorek dramatycznych - mówi Stenka. - Teatr zawsze będzie dla mnie najważniejszy, jest moją bazą i poligonem. W filmie rzadko ma się szansę na poszukiwania, raczej korzysta się z tego, czego się człowiek dowiedział o sobie na scenie. Jednak w tym przypadku film pozwolił mi przywrócić do życia dość istotny kolor. Cenię sobie ten "skok w bok". Wpadłam na to "nie moje" terytorium i nazbierałam nowych narzędzi do pracy. Dobrze się stało, że było "Nigdy w życiu!". Nie mogę tego natomiast powiedzieć o kolejnej komedii ["Jeszcze raz" - przyp. red]. Cytując męża: "Miało być dobrze, a wyszło jak zwykle".

W komercyjnych produkcjach i serialach telewizyjnych pojawia się więc okazjonalnie. Co innego w teatrze. Występowała nie tylko w Szekspirach, Molierach i Czechowach, ale też w sztukach Ayckbourna, Freyna i Jacka Kotlicy. Uważa, że wszystko w artystycznej robocie jest kwestią właściwego podejścia i skupienia na zadaniu. Po prostu żadnej chałtury.

Gdy z Teatru Nowego w Poznaniu przeniosła się do Warszawy (miała wtedy 30 lat), niemal natychmiast zaanektowali ją "nowi dzicy": Maja Kleczewska, Krzysztof Warlikowski i Grzegorz Jarzyna. Wielkie sukcesy. Świetne recenzje. Wydawało się, że zostanie przypisana do eksperymentalnej awangardy, jak wcześniej Stanisława Celińska czy Małgorzata Hajewska. Ale nie. Stenka każdą scenę uznaje za swój dom, a ma ich co najmniej kilka. Jednego wieczoru idzie do TR Warszawa grać w nowatorskich "Aniołach w Ameryce", drugiego - w Narodowym u Englerta w klasycznym "Iwanowie".

Jest uosobieniem delikatnej kobiecości, ale z przyjemnością i satysfakcją bierze role niewiast silnych, zaborczych i nielękających się rzucić wyzwanie męskiemu światu. W Szekspirowskim "Poskromieniu złośnicy" Warlikowskiego (1997) zagrała dramat niezależnej kobiety przymuszonej do wejścia w gorset żony poddanki. W skandalizującej "Fedrze" Kleczewskiej (2006) poszła krok dalej. Główna bohaterka, przykładna mężatka precyzyjnie osadzona w snobistycznym świecie wyższych sfer, zakochuje się nieprzytomnie w swoim pasierbie. Z minuty na minutę Stenka jak bezbłędna i efektowna maszyna piekielna demolowała siebie i scenę, udowadniając, że granice aktorstwa są przesuwalne niemal w nieskończoność.

W tym roku zagrała w "Teoremacie" Pasoliniego/Jarzyny trzecie wcielenie kobiety uwięzionej w męskim świecie, choć tym razem zamkniętej w nim dobrowolnie, bo na złotym sznurku luksusu. Przez większą część spektaklu spowolnionymi do bólu ruchami malowała usta, poprawiała fryzurę, zakładała buty. Kiedy jednak została dotknięta ręką (a raczej - powiedzmy wprost - penisem) fantomatycznego przybysza, zerwała się z łańcucha, dając sobą poniewierać sprowokowanym erotycznie samcom jak dzika kotka na rozpalonym blaszanym dachu (swoją drogą - dlaczego nikt jeszcze nie zrobił ze Stenką tego wspaniałego dramatu?).

Na scenie dzika, odważna i bezpruderyjna, w życiu prywatnym jest przeciwieństwem teatralnych bohaterek. Od lat ten sam mąż (porzucił dla niej zawód aktora, wziął na siebie obowiązek zarabiania, zapewniając żonie artystyczną swobodę), dwie córki, przedkładanie domowego życia nad bankiety. W jednym z wywiadów przyznała, że gdyby w prywatnym życiu ktoś zobaczył ją z nagim mężczyzną (w życiu teatralnym oglądano ją w takiej scenie co wieczór, gdy grała w "Fedrze"), "na sto procent umarłaby ze wstydu".

Nie ma wrogów. Koledzy i koleżanki cenią ją za absolutny profesjonalizm, prostolinijność w garderobianych i bufetowych stosunkach, lojalność na próbach i w spektaklach. Magdalena Cielecka: - Jest zwykłą, fajną koleżanką. A w teatrze człowieka poznaje się najlepiej, bo obserwuje jego pracę, widzi wzloty i upadki.

Małgorzata Kożuchowska: - Pracuje non stop, premiera za premierą, rola za rolą. Zawsze świetna, bez pudła. Nie wiem, czy i kiedy odpoczywa, ale wygląda rewelacyjnie.

Maja Ostaszewska: - Danka jest szczera. Jeśli coś jest nie tak, ona to wyłapuje i natychmiast wyjaśnia sytuację. Nie ma mowy o udawaniu, że wszystko jest w porządku, a na boku komentarze. To nie jest cicha myszka, która da sobie wejść na głowę.

(Nigdy nie mów nigdy)

Nie chowała głowy w piasek, gdy klapę poniósł "Wiśniowy sad" w reżyserii Leonida Chejfeca, w którym zagrała Raniewską ("Nie złe recenzje najbardziej bolały, bo aktor wie, kiedy daje plamę. Najgorsze było to, że musiałam wciskać ten kit publiczności co wieczór"), szczerze też opowiada o kiepskich doświadczeniach związanych z pracą przy serialu "Pogoda na piątek".

- Jestem, serio, pełna podziwu dla kolegów, którzy nie łamią sobie kręgosłupa na telenowelach i którzy to wytrzymują psychicznie. Trzeba mieć albo pieruńsko grubą skórę, piekielnie mocne nerwy, albo zupełną obojętność i zgodę na te tony bezsensu wpisanego już przecież z założenia w scenariusze telenowel. Dialogi wielkimi, drukowanymi literami krzyczą w nich, że widz jest niewrażliwym tępakiem. Nie nadaję się do tego. Mimo że nie umiem wyrzucać nawet starych scenariuszy, któregoś dnia wydarłam kartki z tekstem sceny, nad którą pracowaliśmy, zgniotłam w kulę, rzuciłam do śmieci i krzyknęłam: "Sami to sobie grajcie!". Na co usłyszałam: "No rzeczywiście, to nie ma sensu, ale co mamy zrobić?". Ten serial miał zaledwie 12 odcinków, kilka miesięcy pracy, a teraz proszę sobie wyobrazić kilka lat takiej pracy!

A czy ona to sobie wyobraża? - Nadal staram się unikać tasiemców, ale nie mogę wykluczyć, że któregoś dnia będę o nie zabiegać. Być może już tylko one mi pozostaną jako źródło utrzymania.

Jak dotąd bolesne kompromisy jej nie grożą. Jest na wielkiej fali. Gra właściwie wszędzie. Teatr, film, Teatr Telewizji, radio. I dużo, po kilkanaście ról rocznie. Gdy w "Aniołach w Ameryce" Warlikowskiego (2007) zagrała epizod Ethel Rosenberg, ducha kobiety przychodzącego z zaświatów pomścić własną śmierć, niektórzy uznali jej wykonanie za ciekawsze od filmowego, w którym Rosenbergową grała... Meryl Streep. Zawodowo umie właściwie wszystko. Każdą rolę potrafi rozgryzać na wiele sposobów, aż trafi na najlepszy. I ma wielkie, naturalne poczucie formy, dar w teatrze nieoceniony. Co jednak najdziwniejsze, nikomu nie przychodzi do głowy złośliwa myśl towarzysząca przecież niejednej medialnej karierze, że Stenki jest za dużo i strach otwierać nawet konserwy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji