Artykuły

Manifest odwagi

- Wałbrzych to miejsce, w którym ludzie są sfrustrowani, nie znają swoich potrzeb, nie rozumieją, że by coś zmienić, muszą naprawdę "wziąć sprawy w swoje ręce" - mówi dyrektor wałbrzyskiego Teatru im. Szaniawskiego SEBASTIAN MAJEWSKI, laureat wARTo w kategorii teatr.

Katarzyna Kamińska: Jeden z jurorów nagrody wARTo określił Twoje teksty i spektakle jako poetyckie. Piszesz także poezję?

Sebastian Majewski, reżyser, dramaturg, dyrektor Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu, kieruje także niezależną wrocławską formacją Scena Witkacego: Popełniłem jakieś wiersze w liceum, ale nie dlatego, że chciałem być poetą. To był mój wyraz buntu wobec rzeczywistości. Rzeczywiście, poetyckość teatru jest dla mnie bardzo ważna. W pamięć zapadła mi teoria prof. Ireny Sławińskiej, która mówi, że jednym z najważniejszych elementów spektaklu jest struktura świata poetyckiego. Rzeczywistość przedstawienia nie może odwzorowywać świata realnego w stosunku 1:1, a przełożenie porządku dosłownego na poziom metafory nie jest wybrykiem. Dla mnie często jest ono koniecznością.

Takiego postrzegania teatru nauczył mnie też Teatr Wierszalin z Supraśla, z którym byłem związany w czasie studiów. Jego twórcy jeszcze przed rozpoczęciem prób budowali zupełnie inny od realnego porządek sceniczny. Pewnie dlatego unikam podawania rzeczy wprost - podchodzę do nich od tyłu, z boku.

Jesteś w tym podejściu konsekwentny do bólu. To sprawia, że jesteś charakterystyczny, ale czy równocześnie nie trochę zachowawczy?

- Zdaję sobie sprawę, że konsekwencja to miecz obosieczny. Od zawsze interesuje mnie, jak na to, jacy jesteśmy dziś, wpłynęła nasza historia. Czuję, że ciągle nie powiedziałem tego, co najważniejsze. Wyszedłem od opowieści związanych z historią i legendami miast: Wrocławia i Wałbrzycha, ale widzę ten temat coraz szerzej. Fascynuje mnie kwestia rozrachunku Polaka z historią. Mam w sobie dużo pytań: np. o to, czy można zadekretować pamięć. Dlaczego jest tak, że w rocznicę Powstania Warszawskiego o godz. 17 jedni mieszkańcy Wałbrzycha zatrzymują się w swoich samochodach, a inni jadą dalej? Do czego może doprowadzić odgórnie narzucone odczytywanie historii i wskazywanie w niej tego, co traumą jest i co nią być nie powinno? Wreszcie: co dzisiaj znaczy być Polakiem?

Od lat jesteś kojarzony głównie z niezależną Sceną Witkacego działającą w różnych wrocławskich przestrzeniach, ale parę miesięcy temu zostałeś dyrektorem artystycznym instytucjonalnego teatru w Wałbrzychu.

- Moje istnienie w teatrze instytucjonalnym zatoczyło koło. Gdy na początku mojej drogi dyrektorzy teatrów zamawiali u mnie spektakle, czułem, że nie chcę tak pracować. Były one bardziej bądź mniej udane, ale to nie miało znaczenia. Te przedstawienia po prostu mnie nie interesowały. Nie umiałem też wtłoczyć się w ramy instytucji, pracować w ustalonych godzinach. To doświadczenie nauczyło mnie, że teatr może być manifestem odwagi, że nie muszę być usługowy. Do Wałbrzycha trafiłem po pięciu latach działań ze Sceną Witkacego, w pewnym sensie dzięki niej. Poprzedni dyrektor, Piotr Kruszczyński, wprowadził mnie do niego, bo podobał mu się sposób, w jaki myślimy w Scenie. Podobnie było z Janem Klatą, z którym współpracuję jako dramaturg.

Zmieniło się nie tylko Twoje środowisko pracy, ale także widzowie. Mieszkaniec kamienicy na wrocławskim Nadodrzu, który oglądał Wasze spektakle w swojej klatce schodowej, różni się do widza Starego Teatru w Krakowie, gdzie grana jest trylogia w reżyserii Klaty?

- Niezależnie od miejsca i czasu toczę z widzem walkę. Chcę, żebyśmy wzajemnie przekonywali się do swoich koncepcji i argumentów. Widz może wyjść, trzaskając drzwiami, może wrócić. Ważne jest to, żeby to, co się dzieje na scenie, jakoś go dotknęło. Gdy słyszę za dużo pochwał, zaczynam się obawiać, że coś jest nie tak, że spełniam oczekiwania publiczności. A ja nie chcę być dla niej oczywisty, chcę, żeby widzowie razem ze mną zmęczyli się w czasie spektaklu: intelektualnie i fizycznie. Sami muszą sobie wyszarpać spektakl.

Zawsze podkreślasz swoje związki z Wrocławiem - tu się wychowałeś i spędziłeś większość życia. Teraz żyjesz rozpięty między ukochanym miastem a Wałbrzychem.

- Im dalej jestem od Wrocławia, tym bardziej czuję się w niego wtopiony. Mam rodzaj chwilowego twórczego urlopu od niego. Wałbrzych jest zupełnie innym miastem, trudno mi czasem uwierzyć, że leży we współczesnej Polsce. Wałbrzych to miejsce, w którym ludzie są sfrustrowani, nie znają swoich potrzeb, nie rozumieją, że by coś zmienić, muszą naprawdę "wziąć sprawy w swoje ręce".

Fascynuje mnie to, że to miasto zupełnie nie przystaje do modelu świata, jaki mam w głowie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji