Artykuły

Na językach ludzi i aniołów

Świat wykreowany przez Pawła Passiniego na scenie Teatru Nowego jest zasłonięty - na wiele sposobów. Dobrze to i niedobrze.

Intryguje mnie "sztuka" napisana na motywach "Dybbuka" Szymona An-skiego przez Passiniego. Ale spektakl przez niego wyreżyserowany rozsypuje się na szereg osobnych, nieprzystających do siebie części, wątków, sensów, stylistyk, tropów, wreszcie osób.... Można by to potraktować jako świadomy artystyczny zabieg: w końcu rzecz miała dotyczyć właśnie świata rozsypanego na kawałki. Świata, którego nie spaja nic poza (ulotną dość) nadzieją na istnienie jakiegoś sensu nadrzędnego. Ten sens domaga się szukania czy też - jak chce Passini odwołujący się do Kabbały - czytania. Czyta się litery hebrajskiego alfabetu, imiona, ludzi... - świat. I - dość oczywiste w tym kontekście - chce się czytać spektakl. A oddzielają nas od niego kolejne zasłony.

Pierwszą jest - jak to w teatrze - teatralna kurtyna. Ona rozsuwa, podnosi się sama, pokazując żydowską społeczność, w której młodzi, dziarscy subiekci sprzedają Rebowi Ezrielowi jajko - szczególne, bo pozwalające jeden niedobry dzień z życia zamienić w jajecznicę. Trzej Rabini nieustannie - jak nakręceni - wyczytują z Ksiąg mądrości przeróżne, a Sender wydaje za mąż swoją córkę Leę, więc częstuje wszystkich wódką. Studenci spierają się w przerwie miedzy zajęciami...

Tu pojawia się druga zasłona. Ta która dotyczy kultury: jej symboli i ich znaczeń. Świat wykreowany na scenie przez Passiniego nie jest swojską Anatewką. Rzecz bowiem nie w powierzchownej egzotyce kolorytu chasydzkiej tradycji, w tym, co widać gołym okiem, co różni ją od innych kultur, ale w znaczeniach poskrywanych głęboko, zdolnych poróżnić bohaterów wydarzeń. Czy jesteśmy w stanie zagłębić się w te subtelności? Nie. Ale za tą zasłoną okazuje się (a może raczej może się okazać, bo ją odsłaniają bądź jej nie odsłaniają widzowie), że tam - głęboko - wszyscy zmagamy się z tymi samymi problemami. Że od Kabbały bardzo blisko do współczesnej filozofii. Że wciąż zadajemy te same pytania: o możliwość przekraczania granic poznania, wolności, prawa, bytu...

I tu się pojawia zasłona trzecia. Bo narracji tego przedstawienia bliżej do metodologicznego dyskursu idącego pod rękę z tajemniczym rytuałem niż do tradycyjnej opowieści. Dramaturgia rwie się, kluczy, przechodzi z poziomu na poziom. I chciałoby się iść tym dziwnym tropem, bo to szalenie intrygujące składać w całość kolejne mikrokosmosy. Wiarę Chanana - niezrozumiałego Wieszcza, umierającego z niespełnionej miłości - który znajduje świętość w grzechu i chce przekraczać nieprzekraczalne granice. Świadomość mola z przypowieści o molu, który ginie z ręki człowieka, który ginie z ręki Boga. Dysputę o liczbach wyczytywaną z ksiąg, co ich wszędzie pełno i mylą się kartki, księgi, przedmioty sporów. Piekielną Efrosiniję - pierwszą Ewę. Zwykły - zdawałoby się posiłek - który zamienia się w sąd nad Chananem. I sąd rabinów, którzy wydają wyrok w sprawie złamania przyrzeczenia złożonego przed laty, bo w każdej sprawie można wydać wyrok. I wreszcie ślub, który zamienia się w stypę.

O czym jest ten spektakl? O niespełnionej miłości Chanana i Lei? O nawiedzeniu? O kulturze żydowskiej? O poznaniu? O prawdzie? O wierze? O wolności? O tym, że nie czytamy dziś znaków? Nie widzimy ducha (ducha, nie duchów)? O wszystkim po trochu? Kłopot w tym, że próba pełnego "przeczytania" jego znaczeń trafia na kurtynę czwartą: tę, która nie pozwala myśli na ucieleśnienie. "Ciałem" w teatrze są aktorzy, rytm, energia płynąca ze sceny. Domyślam się "myśli" w spektaklu Passiniego, ale skrywa ją przede mną sposób wypowiadania kwestii, rysunek scenicznych gestów, system oddychania na scenie: jakieś to niespójne, dowolne... Rozpisana co do kiwnięcia palcem scena z jajkiem jest tuż obok zagranej - jakby od niechcenia, leniwie, gnuśnie - dysputy rabinów. Zaangażowane - grane z emfazą i zadęciem - monologi przechodzą w konwencjonalny dialog rodem z obyczajowego teatrzyku, by za chwilę zamienić się w paroksyzmy i konwulsje tańca Lei... I chciałabym w tym widzieć celowe działanie, ale obawiam się, że to przypadek... Bo coś w tym spektaklu pęka. Bo aktorskie środki się nie spotykają, bo każdy jest tu sam sobie...

Ale z teatru nie wychodzimy z niczym. Jestem przekonana, że choć jedno zdanie zabiera ze sobą każdy z widzów. A każde z tych zdań otwiera już nie zasłony, kurtyny, ale bramy: myślenia, czucia, pytania, wątpienia... Czytania świata, innych ludzi, siebie. Każde z tych zdań ma sens pod warunkiem, że będziemy je chcieli przeczytać. Za każdym z tych zdań kryją się całe ciągi następnych ułożonych w opowieści, przypowieści, teorie... A dalej? A dalej jest - cóż - nadzieja, na istnienie jakiegoś sensu nadrzędnego. Tylko czy można go nazwać językami ludzi i aniołów?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji