Artykuły

Trochę wiosny jesienią. List z teatru

Agnieszka Osiecka, ceniona autorka tekstów piosenek, pisze również sztuki teatralne, a nawet powieści. Ostatnio teatr im. Stefana Jaracza zaproponował olsztyńskiej publiczności "Apetyt na czereśnie" pierwszą udaną w sezonie 1973/74 par excellence rozrywkową pozycję. Ten bez wątpienia trafny wybór jest równocześnie potwierdzeniem możliwości teatru w zakresie prezentowania kameralnego music-hallu. Tak też oceniła "Apetyt" publiczność przyjmując dobrze spektakl.

Bardzo lubię piosenki Osieckiej, choć może nie wszystkie i nie w każdym wykonaniu. Zresztą osoba autorki nie wymaga specjalnych rekomendacji. Od wielu lat towarzyszą jej sława i uznanie. Przeboje z jej tekstami śpiewają luminarze krajowej estrady. Pomimo tego nie podzielam entuzjazmu co do Osieckiej jako pisarki i jako dramaturga. Ta strona twórczości autorki jawi się blada i wątła. Krótko mówiąc - powieść czy sztuka teatralna to nie piosenka i odwrotnie. Pozornie tylko przeczą tej tezie sukcesy music-hallu "Niech no znowu zakwitną jabłonie" czy "Apetyt na czereśnie". Obydwa utwory to po prostu zestawy piosenek Osieckiej, połączone ze sobą wątlutką fabułą.

Akcja "Apetytu na czereśnie" rozpoczyna się na dworcu kolejowym. Słychać gwizd pociągu, na peronie stoją odwróceni tyłem ludzie. Stukają koła. Megafon nie informuje o zbliżającym się pociągu, płynie zeń śpiewana najpierw przez kobietę, a potem przez mężczyznę piosenka. Megafon chrypi tak jak na prawdziwym dworcu. Jest to dobra zapowiedź zbliżającego się spotkania z piosenką.

We wnętrzu kolejowego przedziału siedzą Ona (Danuta Markiewicz) i On (Stanisław Staniek). Typowy i mało ciekawy dialog wyjaśnia, że Ona właśnie rozwiodła się i wraca z Warszawy do Szczytna. On jest typowo szarmancki i uwodzicielski, do tego także po niedawnym rozwodzie. Oboje opowiadają więc o swoich nieudanych małżeństwach. Zaczyna grać wprowadzony na scenę zespół muzyczny. Akcja przenosi się na pierwszy plan. Bohaterowie śpiewają inscenizowaną piosenkę "Cicho-sza", potem - zapewne by skrócić czas podróży - odtwarzają scenki ze swojego życia. Wieje z nich banałem. Czegóż tu nie ma. Chłopak spotyka się z dziewczyną po zabawie studenckiej. Już jako małżeństwo wyjeżdżają na wczasy, gdzie Ona obdarza sympatią Zdzisia-kaowca, a On w odwecie quasi piosenkarkę Monikę z sezonowej knajpy. W rezultacie rozchodzą się, potem znowu są razem. Wreszcie On otrzymuje atrakcyjną prace w nidzkiej fabryce. Mają razem wyjeżdżać i już znaleźli się na dworcu. Wówczas Ona oświadcza, że nie wyjedzie, gdyż musi sobie kupić różowy kapelusz.

Do tej pory tematykę scenek połączonych ze sobą śpiewanymi na przemian przez bohaterów piosenkami dyktowała Ona. Sytuacja zmienia się. Reżyserem jest On. Kolejne scenki to wspólny posiłek i kłótnia o mysz w kuchni, zakończona skreśleniem bohatera z rozdzielnika (skreślenia tego dokonuje oczywiście Ona). Jest też propozycja rozwodu zakończona dobrą piosenką "Czy musimy być na ty". Ona podczas autostopu poznaje przystojnego mężczyznę podróżującego pięknym "Oplem", który niebawem rozbija się o drzewo. Nowy On okazuje się być niebieskim ptakiem. Kolejne scenki jego powrotu po wódce, rozmowa o otrzymanej właśnie pracy, znowu kłótnia, sprawdzanie biletów przez konduktora i złożona przez Niego propozycja matrymonialna. Można by rzec, że wszystko wraca do stanu poprzedniego lub wróci niebawem. Ona to typowa młoda kobieta, On - typowy współczesny mężczyzna.

Zarówno Danuta Markiewicz jak i Stanisław Staniek, na których opiera się cały spektakl zaprezentowali spore umiejętności aktorskie. Utrzymanie dobrego tempa stereotypowego przecież dialogu jest ich bezwątpliwą zasługą. Podobnie ma się rzecz z piosenkami.

Aktorzy śpiewają je i solo i w duecie, radząc sobie dobrze z muzyką. Piosenki wykonywane są przez akompaniamencie zespołu muzycznego, który gra wprost na scenie i ożywia nieco nieuchronną monotonię. Oboje aktorzy równie sprawnie tańczą. Wcielanie się w kolejne postaci także nie sprawiło im warsztatowego kłopotu. Jest na co i warto popatrzeć.

Reżyser spektaklu Teresa Żukowska postawiła sobie trudne zadanie. Stworzenie przedstawienia w oparciu o wątły tekst nie było z pewnością proste, tym bardziej że autorka zaproponowała zaledwie dwóch wykonawców. Narastające tempo, mnóstwo zmieniających się jak w kalejdoskopie sytuacji, dowcipnie ograne rekwizyty, należy także dobrze zapisać na koncie reżysera.

Reżyserowi bardzo pomogła funkcjonalna i prosta scenografia Danuty Pogorzelskiej. Oddające nastrój dworcowego peronu napisy w rodzaju "Strzeż się pociągu", "Wyjścia nie ma", "Odjazd - przyjazd" itp. wypełniły pustą i dużą scenę. Na planie centralnym, nieco w głębi, usytuowany został przedział kolejowy z dowcipnie zaprojektowanymi ławkami, które okazały się być jeszcze jednym dobrym rekwizytem.

Muzyka Macieja Małeckiego i Adama Sławińskiego została przez realizatorów doceniona i wykorzystana. Zespół muzyczny pod kierownictwem Janusza Maćkowiaka, grał dyskretnie i dobrze. Podobnie nie budzi uwag choreografia Zofii Kuleszanki, szczególnie pomocna przy zmianach nastroju. Generalnie olsztyński "Apetyt na czereśnie" jest przedstawieniem dobrym. Stwierdziłem już na wstępie, że życzliwie przyjmowała go znana z wybrednego gustu nasza publiczność. Teza o potrzebie komunikatywności teatru znalazła kolejne potwierdzenie. Kończąc chciałbym poświęcić parę uwag programowi teatralnemu. Brak nazwiska redaktora uniemożliwia właściwe zaadresowanie pretensji. Kieruję je więc do kierownictwa teatru. Dobry obyczaj każe, że program teatralny zawiera notkę biograficzną o autorze, ewentualnie jego fotografię, artykuł lub wypowiedź o wystawianej właśnie sztuce. Program "Apetytu na czereśnie" przynosi natomiast kilka fragmentów tekstów piosenek Osieckiej, powtórzone dwukrotnie reprodukcje zegarka i starego powozu i również dwukrotnie fotografię lokomotywy. Do tego dochodzi artykuł T. Nyczka "Codzienne sprawy" z programu Teatru "Rozmaitości" (nie wymieniono tylko z którego), będący najzwyklejszym w świecie przedrukiem. Czy nie jest to aby za mało? Program powinien być przecież dokumentacją przedstawienia, tym bardziej, że bierze się zań aż 4 zł. Przypadek ten nie jest odosobniony. W ostatnim czasie programy teatru im. Stefana Jaracza są skromne i wyraźnie niedopracowane.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji