Artykuły

Sarmatyzm - usunąć z historii?

"Sarmacja" w reż. Krzysztofa Babickiego z Teatru im. Osterwy w Lublinie gościnnie w Warszawie. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.

Niewybaczalnym grzechem sztuki Pawła Huellego jest podporządkowanie oceny sarmatyzmu ideologii konkretnego autora. A co za tym idzie, także i przedstawienie Krzysztofa Babickiego "Sarmacja" wystawione w lubelskim Teatrze Osterwy dźwięczy ideologią "Wyborczej". To nic, że język, którym operują postaci na scenie, stylizowany jest na XVII- i XVIII-wieczny, ale myśl jest jakby żywcem wyjęta ze współczesnego "salonu" dyktującego poprawność polityczną. A zatem tak ważny w dziejach Polski okres zwany sarmatyzmem, w dużej mierze stanowiący przecież o naszej tożsamości, został tu pokazany wyłącznie jako rzecz paskudna, wstydliwa, którą jak najszybciej powinno się usunąć z pamięci. A najlepiej - w ogóle z podręczników historii. A to, co w podręcznikach ewentualnie by pozostało, musi być zaakceptowane (czytaj: "namaszczone") przez ideologię "salonu".

W tej sytuacji Huelle i Babicki przeszli najśmielsze oczekiwania owego "salonu", wszak ich nadgorliwość nie ma chyba sobie równych. No, konkurencję stanowić może wprawdzie Jan Klata ze swoją wersją niby-Sienkiewiczowskiej "Trylogii" w Starym Teatrze w Krakowie, ale niedouczenie i prymitywizm środków artystycznych Klaty eliminują go w tej konkurencji. Tym bardziej że próba wmówienia Polakom, iż Sienkiewicz grafomanem był, bo tak przedstawia "Trylogię" Klata - jest z góry skazana na przegraną. Niedawno też Laco Adamik starał się usilnie przekonać nas w wyreżyserowanym przez siebie "Verbum nobile" w Operze Narodowej w Warszawie, iż Moniuszko to również grafoman, tylko taki bardziej ludowy, więc wystawianie go dzisiaj wymaga silnej korekty. Najlepiej takiej, która go skompromituje. Te kilka pozycji to zaledwie część przykładów. Co je łączy? Swoisty rewizjonizm ukazujący Polskę szlachecką z jej fundamentalnymi hasłami: Bóg, Honor, Ojczyzna - jako źródło zła. Rewizjonizm zajadły, chyba nawet bardziej niż w okresie PRL. I chyba niebezpieczniejszy, bo ten PRL-owski był przynajmniej jawny, ten zaś działa zza węgła, czyli z kanapy "salonu".

Stałym punktem przy krytyce sarmatyzmu jest zawsze Kościół. Ośmieszany, poniewierany na rozmaite sposoby. Czasem wydaje mi się, że już chyba wykorzystano wszystkie możliwe sposoby. Że prześciganie się osiągnęło granicę, za którą jest już tylko ściana. Tymczasem okazuje się, że pomysłowość reżyserów - w tym jednym jedynym obszarze - nie ma granic. Ten morderczy wyścig w kierunku ośmieszenia, skompromitowania Kościoła, symboliki religijnej, wizerunku Matki Bożej, a nawet Pana Boga - wciąż trwa. Nie widziałam i nigdy nie słyszałam, by w jakiejkolwiek sztuce wyśmiewano religię judaistyczną lub religię wyznawaną przez muzułmanów. Może warto, by się zastanowić publicznie, w mediach, dlaczego tak jest... Czy znajdzie się ktoś nie tylko kompetentny, ale i odważny, by podjąć tę tematykę? Wątpię.

"Sarmacja" Huellego i Babickiego to typowa publicystyka ubrana w kostium historyczny. Zamiast dramaturgii jako niezbędnego składnika budującego przedstawienie mamy tu serię oddzielnych obrazków pokazujących obskurantyzm szlachty, jej ciemnotę, nietolerancję, dewocję, egoizm, rozpasanie etc., etc. Widzimy zatem obrady Sejmu ukazujące zacietrzewienie przedstawicieli z różnych opozycyjnych partii, prowadzące aż do śmierci dwóch posłów, co marszałek (Krzysztof Olchawa) kwituje słowami: "No i kryzys zażegnany". Warto dodać, że ów marszałek to przebrany diabeł. Zmiana kostiumu nie nastręcza mu żadnych trudności, czy to w partii kontuszowej, czy we frakowej zawsze jest diabłem, który miesza. Oczywiście nie zabrakło ironicznego wtrętu o lustracji. A oto taki obrazek: biskup (Piotr Wysocki) zamiast brewiarzowej modlitwy popija wino i ostro gra w karty, przegrywając kolejno pierścień, okrycie itd. W innym zaś dowiadujemy się, iż król chętnie sprzedaje odznaczenia, tytuły szlacheckie, a nawet Order Orła Białego, który "puścił za 1500 dukatów". Nie mówiąc o pasach kontuszowych, bo - jak powiada szambelan (Andrzej Redosz): "Na mieście mówią, że wszystkie polskie szuje są już przepasane". Król (Wojciech Dobrowolski) zaś ironicznie odpowiada: "A kto w naszym kraju nie jest zasłużony dla chrześcijaństwa". Skoro jest sarmacja, to nie mogło zabraknąć patriotycznych konfederatów barskich. Przemykają przez scenę raz i drugi, jednak to mało znacząca grupa, przegrana, Moskala nie przepędzili, króla nie zdjęli, prawnukowie będą o nich źle mówić - jak widać, niezbyt chlubna jest ta ich samoocena. Ale za to w odnowieniu przysięgi grzmią, wołając gromko przeciw Żydom, obcym, heretykom, wszak kontuszowi dobrzy, a frakowi źli. No cóż, nacjonalizm i ksenofobia haseł, czyli patriotyzm ciemnogrodu. Tak, według Huellego i Babickiego, wygląda polski patriotyzm. I to nie tylko w odniesieniu do tamtego historycznego czasu, ale i dziś, bo spektakl ma ambicje być czymś w rodzaju diagnozy współczesnej Polski. Współczuję obu panom.

Łącznikiem tych rozrzuconych groteskowych obrazków mających stanowić jak gdyby Polaków portret własny od wczoraj do dziś są postaci Dziada Lirnika (Tomasz Bielawiec) i Magistra Chudzińskiego (Przemysław Gąsiorowicz). Ale to tylko formalne łączenie, można powiedzieć: kompozycyjne. Nie ma tu przecież ciągłości myśli, nie ma psychologicznego wizerunku postaci, nawet nie ma indywidualizowania osób. Gra głównie zbiorowość. Od strony plastycznej rysuje się spektakl malowniczo. Barwne, dobrze komponujące się ze scenografią kostiumy, ciekawie prezentujące się portrety trumienne na wielkim genealogicznym dębie i światło tworzą harmonijną całość. Ale tylko w wizualnym obszarze spektaklu. Reszta zaś, czyli litera tekstu, idea, wymowa, to - jak już wspomniałam - oddzielne obrazki ilustrowane muzyką Marka Kuczyńskiego i dopowiadane, a raczej dośpiewane z offu głosem Jacka Kaczmarskiego w kilku utworach pochodzących z albumu "Sarmatia".

Tym jednak, co mnie najbardziej dziwi, jest tendencyjna jednostronność oceny Polski sarmackiej. Autor pokazuje tylko negatywną stronę zachowań szlacheckich, mówi jedynie o pewnych, i to wyłącznie chorobowych, objawach sarmatyzmu, a nie o jego istocie. Nie sięga w głąb, nie analizuje, nie pokazuje dorobku, nie uwzględnia niepodważalnych wartości tej formacji. Wszystko wrzuca do jednego wora, twierdząc, że to ciemnota i zło. Nie ma w tym spektaklu żadnej idei, która by choć częściowo równoważyła ów wizerunek. A przecież właśnie z filozofii i światopoglądu tamtych czasów wyrasta cała nasza kultura z wielkim dorobkiem niepodważalnych wartości formujących nas duchowo, patriotycznie, moralnie. To jest ten kościec, na którym później już tylko dobudowywano. Gdyby wszystko było złe, nasza kultura nie przetrwałaby.

Sarmatyzm w ujęciu Huellego i Babickiego nie ma żadnych wartości pozytywnych, jego wykładnią jest durnota, ciemnota szlachty. No i zakorzenienie w chrześcijaństwie, co też należy - w tym ujęciu - do negatywów. Czyż trzeba przypominać, że to właśnie Kościół był ostoją polskości w okresie zaborów, że tam mówiło się po polsku. A wcześniej, w okresie sarmatyzmu, był miejscem spotkań publicznych, nie tylko religijnych. Kulturotwórcza rola Kościoła jest nie do podważenia. Ale ze spektaklu wynika coś z gruntu odwrotnego. I jakże fałszywego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji