Artykuły

Cepeliada

Pierwszym konkursowym przedstawieniem XXVII FTPP były zaprezentowane w niedzielę przez Bałtycki Teatr Dramatyczny w Koszalinie "Gody weselne" Leona Schillera w reżyserii Jana Skotnickiego. Scenografię tego widowiska zaprojektował Adam Kilian, muzy­kę skomponował Roman Palester, zaś choreografię opracował Jan Pa­wlak.

Koszaliński BTD nie pierwszy raz przygotował na festiwal śpiewogrę. Zasłużone laury zdobywały tu przed laty przedstawienia "Krakowiaków i górali" w reżyserii Andrzeja Ziębińskiego i "Kram z piosenkami" opracowany przez Barbarę Fijewską. Można było więc mniemać, że "Go­dy weselne" okażą się godnym kon­tynuatorem tych świetnych spekta­kli. Tym bardziej, że - w przeci­wieństwie do "Kramu z piosenkami" - nie są one dziełem ani zna­nym, ani popularnym. Niedzielne przedstawienie dało w dużej mierze odpowiedź na pytanie, dlaczego aku­rat to widowisko Schillera tak rzadko pojawia się na naszych sce­nach.

Napisane w początkach lat trzy­dziestych, opublikowane przez In­stytut Teatrów Ludowych Jędrzeja Cierniaka, tam przede wszystkim - na wsi - znaleźć miało odbiorców i wykonawców, jako widowisko obrzę­dowe, dokumentujące - acz w spo­sób przetworzony - weselny rytu­ał. Teatry profesjonalne sięgały po nie rzadko - poza prapremierą w Studio na Żoliborzu i ważniejszą chyba realizacją na wędrownej sce­nie w Lingen - "Gody weselne" prezentowane były bodaj tylko we fragmentach, raczej jako dokument swego czasu niż samoistne dzieło teatralne. Są one bowiem najmniej sceniczne ze wszystkich utworów Schillera. Pokazywać miały obrzęd, nie teatr, ich zadaniem była dekoratywność, nie realizm. Zapewne w la­tach, w których powstały ów monumentalizm starający się wydobyć ducha twórczości ludowej, zrywają­cy ze stylizowaniem Stryjeńskiej i "Ładu" wydawać się mógł odkry­ciem, zwróceniem uwagi na poezję chłopskiego rytuału, jego misteryjne proweniencje.

Dziś jednak, kiedy kultura ludo­wa stała się tak popularna jak ni­gdy dotąd, gdy w każdej gminie działa przynajmniej jeden zespół fol­klorystyczny - od stylizujących aż do takich, które muzykę, taniec i o-byczaj chłopski prezentują w for­mie nieskażonej i niezmiennej, gdy folklor uprawiają - z mistrzostwem zawodowe i półzawodowe zespoły pieśni i tańca, odbywają się cepeliady, zaś świątek zawędrował do salonów - uroki Schillerowskiego montażu znacznie przyblakły. "Gody weselne" utraciły swoją jedyność, wyjątkowość, stały się jedynym z wielu widowisk ogromnego serialu który oglądać można właściwie wszędzie i przy każdej okazji, To, co było ongiś siłą widowiska: monumentalizm, dekoracyjność, pomi­janie wszystkiego, co rodzajowe - stało się dziś jego słabością, w du­żej mierze dyskwalifikującą "Gody" jako dzieło teatralne.

Na spektakl koszaliński patrzyło się z przyjemnością, podziwiając (przynajmniej z początku) dekoracje Adama Kiliana, słuchając muzyki i radując się niekłamaną młodością i wdziękiem zaangażowanego do współpracy amatorskiego (a jednak!) zespołu "Madrygał". Tyle, że z cza­sem - bo "Gody" nie mają wszak dramaturgii wewnętrznej - wrażenie coraz bardziej bladło, także dlatego, iż (mimo wielu starań) aktorzy zawodowi prezentowali się w tym widowisku jako półprofesjonaliści. Na scenki rodzajowe nie mie­li materiału, śpiewali uroczo, ale raczej z amatorska, biorąc głęboki oddech przed każdą solówką, i w efekcie robili mniejsze wrażenie niż amatorzy, którzy służyć im mieli za tło. Ogólnie było słodko i ślicznie, podniośle, chociaż trochę nudno. "Duch twórczości ludowej", którego Schiller chciał tym widowiskiem ewokować nie ukazał się, niestety.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji