Artykuły

Pożegnanie: Kazimierz Janus (9.09.1923 -18.05.2008).

Kazimierz Janusz był uosobieniem ciepła i życzliwości. Na widok ludzi rozjaśniała mu się twarz. Uśmiechnięty, pogodny, rzadko bywał smutny. Potrafił się cieszyć z najdrobniejszych rzeczy. Nie było w nim ani odrobiny zawiści. Inteligentny, dowcipny, miał ogromne poczucie humoru. Potrafił rozśmieszyć każdego. Śmiał się także z samego siebie. Lubili go wszyscy. Znakomicie parodiował kolegów, a zwłaszcza Krysię Sznerrównę, koleżankę z roku, o której mówił żartobliwie Krysia Szmerr. Inną swoją koleżankę i dyrektorową Hankę Różańską-Chaberską nazywał Szyrlejką, a o Irenie Eichlerównie, z którą był w przyjaźni, mówił zawsze Duse. Kiedy miesiąc temu odwiedziłem go w Domu Aktora w Skolimowie, to nie był już ten sam Kazio, który powtarzał mi za każdym razem: "Witusiu, nie wyobrażasz sobie, jaki jestem szczęśliwy, że tu zamieszkałem. Nie przypuszczałem nawet, że będę miał taką starość. To dzięki Zosi Kucównie tu się znalazłem". Tym razem Kazio był smutny. Głowa nadal pracowała, ale nie wstawał. Leżał w łóżku. Rysy mu się wyostrzyły. Wyglądał jak Chopin na łożu śmierci. Spojrzał na mnie i po raz pierwszy powiedział: "Witusiu, chcę już umrzeć". Na pożegnanie pocałowałem go w czoło. Dwa tygodnie później rozmawiałem z nim po raz ostatni przez telefon. Mówił wolno i niewyraźnie. Przed odłożeniem słuchawki powiedział jak zawsze, ale bez uśmiechu: "Całuuuuuje", przeciągając literę "u" w nieskończoność. Nie ma już Kazia. Wróciły wspomnienia. Pamiętam nasze powojenne spotkania w mieszkaniu jego siostry Dzidki, z którą zamieszkał przy ul. Puławskiej 1 w latach 40. po przyjeździe z Krakowa. Zaangażował się do Objazdowego Teatru Dramatycznego Domu Wojska Polskiego, którym kierował dyrektor Emil Chaberski, jeden z jego krakowskich wychowawców i nauczycieli. Wraz z nim do Warszawy przyjechali jego koledzy z roku: Andrzej Szczepkowski, Krystyna Sznerrówna, Hanka Rakowiecka, Mira Morawska i trochę później Władysław Scheybal. Wszyscy oni oraz Tadeusz Łomnicki byli wychowankami wielkiej Marii Dulęby i Janusza Warneckiego. Ukończyli studia w roku 1945 w Krakowie w Szkole Aktorskiej przy Starym Teatrze. Te spotkania warszawskie u Kazia, w których uczestniczyli wszyscy wyżej wymienieni i ja, choć nie należałem do ich grupy, były cudowne. Prym wiódł nieustannie Andrzej Szczepkowski i układał epitafia. Zaśmiewaliśmy się do łez. Gościem honorowym była zawsze wielka Irena Eichlerówna, która śmiała się najgłośniej. Była bezpośrednia i serdeczna. Czuła się w naszym towarzystwie znakomicie, jakbyśmy byli jej równi. Potem, kiedy Kazio przeprowadził się na Pragę i miał własną kawalerkę, świętowaliśmy tam jego imieniny. Na ostatnich przed przeprowadzką do Skolimowa była nas już zaledwie garstka. Zaczęli się wykruszać. Zabrakło Andrzeja Szczepkowskiego, Hanki Rakowieckiej, Krysi Sznerr, Haliny Drohockiej i Miry Morawskiej. Jak każdego roku przyszli ci, którzy pozostali i kochali Kazia - Zosia Rysiówna, z którą Kazio od lat był zaprzyjaźniony, jeszcze z czasów krakowskich, Danuta Szmit-Zawierucha, znana dziennikarka, autorka wielu książek o Warszawie, zauroczona Kaziem i jego osobowością, pani Wodiczkowa pracująca w dziale muzycznym Polskiego Radia, siostra Kazia Dzidka, którą uwielbiałem i ja. Było przyjemnie, ale coraz smutniej. Wszystkim nam przybyło lat. Jako aktor Kazimierz Janus pracował z najwybitniejszymi reżyserami i aktorami. Całował Ludwika Solskiego w rękę i grał z nim, w jego reżyserii, Wiktora w "Panu Jowialskim" Aleksandra Fredry w Teatrze Nowym w Poznaniu.

Debiutował w Starym Teatrze w Krakowie. Występował w Warszawie w Teatrze Polskim za dyrekcji Bronisława Dąbrowskiego, w Syrenie" za dyrekcji Janusza Warneckiego, w Powszechnym za dyrekcji Ireny Babel, Henryka Szletyńskiego i Adama Hanuszkiewicza. Z Hanuszkiewiczem przeniósł się do Teatru Narodowego. Ostatnie lata 1978-83 przed emeryturą spędził w teatrach słupskich, grając tam między innymi Puka w "Śnie nocy letniej", Siemiona Igorowicza Karmazinowa w "Biesach" Dostojewskiego, Butona w "Molierze" i Króla w "Alicji w krainie czarów". W Warszawie nie miał szczęścia do wielkich ról, ale w epizodach był znakomity. Pamiętam go między innymi ze "Zmartwychwstania" Lwa Tołstoja i ze "Zbrodni i kary" Dostojewskiego. Mam tę jego rolę przed oczami. Zapraszano go do radia, filmu i telewizji. Nie zabiegał o sławę. Godził się z tym, co mu oferowano. Uczciwie i profesjonalnie wykonywał swój zawód. A że miał mniej szczęścia od innych, to nie znaczy wcale, że był mniej utalentowany. Żegnaj, kochany Kaziu. Będzie mi smutno bez Ciebie. Nikt mi już nie powie: "Całuuuuuje". Czekaj na mnie. Przyjdę do Ciebie na pewno. Mam nadzieję, że niedługo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji