Artykuły

Krytyka krytyki

Czy reżyserowi teatralnemu wolno krytykować krytykę? - pyta w swoim felietonie pisanym specjalnie dla e-teatru Michał Zadara

Czy reżyserowi teatralnemu wolno krytykować krytykę? Ostatnio Jacek Cieślak zwrócił mi uwagę, że jako twórca teatralny powinienem tworzyć tak, jakby krytyki nie było. Pozwoliłem sobie nie zgodzić się z tą opinią, ale niestety nie mieliśmy okazji dłużej podyskutować.

Krytyka i teatr to jeden organizm. Kiedy decydowałem się na przenosiny do Polski i robienie teatru tutaj, a nie w USA, to jednym z głównych powodów było to, że w Polsce istniały wtedy cztery znaczące dzienniki, z których każdy miał dział teatralny. Dzisiaj też tak jest. Do tego dochodzą tygodniki i pisma branżowe, a pisma lokalne też przecież pisały i piszą nadal o teatrze. W USA ogólnokrajowe dzienniki są dwa, z czego jeden pisze o teatrze regularnie. Lokalne dzienniki piszą o teatrze, gdy chcą zapowiedzieć wspaniałe show, które przyjeżdża do danego miasta. Różnica jest więc olbrzymia i do dzisiaj jestem zachwycony masą dyskursu teatralnego w Polsce.

A więc bardzo mi zależy na krytyce, na krytykach, i sądzę, że kultura jest ciągłą, niekończącą się rozmową na różnych poziomach. Dlatego też sadzę, że można się i przyjaźnić z krytykami, i z nimi rozmawiać, i ich krytykować. Krytycy też przecież mogą tworzyć dzieła sztuki - francuska nowa fala była dziełem krytyków filmowych, którzy zaczęli krytykować poprzez tworzenie filmów. W ideale Marksa, każdy człowiek może rano być rybakiem, po południu filozofem, a wieczorem krytykiem muzyki.

Pamiętam strach Romana Pawłowskiego, gdy zaprosił mnie na swoje zajęcia z przyszłymi krytykami tańca na festiwalu w Bytomiu. Zastanawiał się, czy skoro nam się miło rozmawia, będzie mógł potem obiektywnie krytykować moje spektakle? Chyba wszystkie wątpliwości rozwiały się, gdy po premierze mojego "Tykocina" w Tel-Awiwie krzyczał na mnie, że takie przedstawianie historii, jak w tym spektaklu jest nie do przyjęcia, skandaliczne, a wręcz szkodliwe. Sądzę, że dopiero nasza przyjaźń pozwoliła mu szczerze i bez niepotrzebnych uprzejmości wściec się na mnie. Żałuję tylko, że Roman Pawłowski już nie pisze regularnych recenzji - jego recenzja "Tykocina" byłaby pierwszorzędnym przykładem tzw. bluzgu.

Chciałbym więc zwrócić uwagę na pewne zjawisko, które jest tak naturalne, jak i przykre. Istnieje mianowicie pewne zaślepienie krytyków oglądających spektakle. Zacząłem myśleć o tym, kiedy inspicjentka, Marta Giergielewicz, opowiadała mi o swoich zajęciach z muzykologii, na których pani profesor przekonywała, że jedyną sytuacją, w której człowiek jest zamknięty na muzykę, jest sytuacja muzykologa na koncercie. Nadmiar narzędzi, teorii i oczekiwań powoduje, że muzykolodzy nie słyszą muzyki, tylko są zajęci swoimi kategoriami krytycznymi.

Tak bywa też w teatrze. Najdrastyczniejszym przykładem tej tezy jest recenzja Jacka Cieślaka z "Rzeczypospolitej" zatytułowana "Teatr Penisów i Strzykawek". Według tej recenzji, bohaterowie ostatniego spektaklu TR Warszawa spierają się "tylko o to, gdzieżby tu, przepraszam za cytat, 'penisa wsadzić'". (Cytuję za e-teatr.pl/pl/artykuly/68346.html) Jacek Cieślak tęskni w tej recenzji za starymi, dobrymi Rozmaitościami, które "pokazywały sfery życia, których Polacy nie dostrzegali lub nie chcieli dostrzec. Nietolerancję, odmienność mniejszości albo pedofilię, która była tabu". Argument jego jest taki, że dawniej Rozmaitości mówiły o tematach, których nie dostrzegaliśmy, a dzisiaj TR Warszawa już o niczym istotnym nie mówi.

Czy recenzent nie pomyślał, że może w tym spektaklu jest wartość, której dzisiaj po prostu "nie dostrzegamy, lub nie chcemy dostrzec," tak samo jak dziesięć lat temu? Przecież jeżeli Jacek Cieślak nic na scenie nie widzi oprócz strzykawek i penisów, to wcale nie znaczy, że tego tam nie ma - tylko że on niczego innego nie widzi.

Żeby było jasne - nie widziałem spektaklu i nie wypowiadam się na jego temat. Chodzi o coś innego - o zbieżność dyskursu Jacka Cieślaka z dyskursem wokół dawnych Rozmaitości. Przypominam, że dość dużo było głosów, że Warlikowski sprowadza Hamleta do pedalstwa. A redakcyjny kolega Jacka Cieślaka, Janusz R. Kowalczyk, w dniu po premierze "Bachantek" napisał recenzję pod tytułem "Tania jatka", w której wykazał, że w "Bachantach" chodzi tylko o homoseksualne relacje bohaterów i surowe mięso w ostatniej scenie. Dla porządku przypomnę, że dziś panuje zgoda, że Rozmaitościowe "Bachantki" były początkiem całego polskiego myślenia o antyku ostatnich lat, który stał się niezwykle silnym nurtem najnowszego Polskiego teatru. ("Fedra" Kleczewskiej, "Oresteja" Klaty, "Elektra" Korczakowskiej, "Odprawa Posłów Greckich" w mojej reżyserii, itd.).

Nie wiem, czy w "Portrecie Doriana Gray'a" chodzi o coś więcej, niż gdzie włożyć strzykawkę czy penisa. Wiem, że "Bachantki" nie były tanią jatką i myślę, że Jacek Cieślak w ostatnim tygodniu nie oglądał tego, co jest na scenie, tylko był zajęty swoim własnym świętym oburzeniem.

Sztuka umożliwia wypowiedzenia tego, czego jeszcze nie wiemy, a teatr nie jest nadajnikiem jasno sformułowanych sensów. Zresztą przyjemność oglądania dobrego teatru dla mnie polega na pojawieniu się w moim horyzoncie myślowym czegoś, czego przedtem nawet nie przeczuwałem. Recenzja Jacka Cieślaka jest sygnałem, że coś takiego może się pojawiło na scenie TR Warszawa. A więc teatr ten okazuje się być wiernym swojej tradycji - rozwścieczania konserwatywnych krytyków "Rzeczpospolitej".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji