Artykuły

Wybiegam myślą w przyszłość

- Broniąc się przed rutyną często zmieniam gatunki - piosenki, kabaret, biesiady muzyczne, dubbing, film, teatr. Staram się to robić uczciwie, rzetelnie i odpowiedzialnie - mówi KRZYSZTOF TYNIEC, aktor Teatru Ateneum w Warszawie.

Krzysztof Tyniec, aktor, kilka dni temu wyjątkowo gorąco oklaskiwała go publiczność w spektaklu "Kolacja dla głupca" [na zdjęciu], który Teatr Ateneum prezentował w Słupsku.

Zaczarowanych wspomnień czar - chciałoby się zanucić widząc pana ponownie na słupskiej scenie. Pamięta pan tamte czasy?

- Oczywiście, że pamiętam, to były lata 1980-81, a w ówczesnym teatrze panował Marek Grzesiński.

W tym samym czasie w Słupsku występowały również Maria Pakulnis i Agnieszka Kotulanka. Jak to się stało, że właśnie tutaj trafili aktorzy młodzi i zdolni, a dzisiaj bardzo znani?

- Po prostu Marek Grzesiński zabrał do Słupska jedną trzecią roku warszawskiej PWST. Po ponad roku pracy uznaliśmy, że Słupsk nas wyposażył w takie możliwości artystyczne, że czas ruszać w Polskę i świat.

Czy to znaczy, że w Słupsku grał pan dużo i ciekawie?

- Właśnie tak. Rozpoczęliśmy od bardzo romantycznej sztuki "Wacława dzieje", w której zagrałem rolę tytułową. Pamiętam, że zmagałem się z jakąś ogromną skrzynią rzucając nią po scenie. Potem była "Księżniczka Turandot". No i oczywiście "Hamlet", w którym za tytułową rolę dostałem znakomitą recenzję. Wtedy było to dla mnie bardzo trudne zadanie, z którym sporo się zmagałem. Podobne boje toczyłem zresztą z reżyserem, z którym jakoś nie mogłem znaleźć wspólnego zdania. Gdy nieustannie pytałem Marka Grzesińskiego, po co my robimy tego "Hamleta", słyszałem, że to dobra literatura. To mnie jednak nie przekonywało. Już wtedy przeczuwałem, a teraz jestem tego pewien, że sztuka musi mówić o sprawach minionych, rzeczywistości, lub tym, co nas czeka. Tylko wtedy teatr jest żywy. Nie gra się sztuki tylko dlatego, że jest dobrze napisana, bo wtedy jest to teatr muzealny.

Gdzie los zagnał pana po wyjeździe ze Słupska?

- Wróciłem do Warszawy, był burzliwy rok 1981. Rozpocząłem od angażu w Teatrze na Woli u mojego mistrza Tadeusza Łomnickiego. Jeden sezon pracowałem w Teatrze Rampa, później trafiłem do Teatru Współczesnego, w którym pracowałem 8 lat. Później był drobny epizod w Teatrze Dramatycznym, a od kilkunastu lat związany jestem z Teatrem Ateneum.

Jest tyle pięknych zawodów na świecie. Dlaczego postanowił pan zostać właśnie aktorem?

- Sam się czasem o to pytam! Ale odpowiedź jest krótka - bo chciałem, tutaj zdecydowanie powołuję się na swoją wolę. Co ważne, nigdy tego nie żałowałem. Lubię to, co robię.

Już w szkole występował pan na wszystkich akademiach?

- Owszem, już w podstawówce byłem dzieckiem śpiewającym w duecie z siostrą. W szkole średniej doszła fascynacja poezją. Miałem wspaniałego polonistę, który organizował spotkania przy świecach, podczas których recytowaliśmy poezję. Potem był Teatr Ziemi Zgorzeleckiej, w którym zagrałem swoją pierwszą rolę w życiu. Jak więc widać, była jakaś konsekwencja w dążeniu do aktorstwa.

Czy spotkał pan kogoś, kto by kategorycznie stwierdził - Krzysiek, powinieneś zostać aktorem!

- Nie, nigdy nikt tak nie powiedział. Niektórzy mówili jednak, że powinienem występować w cyrku, bo jako dziecko i młodzieniec bawiłem towarzystwo. W tamtych czasach wydawało się, że człowiek z małego miasteczka, a dorastałem w Nowej Rudzie na Górnym Śląsku, nie ma szans, by studiować w Warszawie i zostać aktorem. Miałem okazję przekonać się, że to nieprawda.

Udało się za pierwszym podejściem?

- Udało się. Muszę przyznać, że do egzaminów na PWST przygotowałem się bardzo starannie.

Choć minęło sporo lat, pamiętam Pana Fasolę ze wspaniałego muzycznego programu dla dzieci. Pod nosem śpiewałam nie aktualne hity, ale piosenki z pana programu. O tym, że śpiewały je również moje córki, nawet nie wspomnę. Lubił pan tę postać?

- Szalenie. Twórcami tego telewizyjnego programu byli Ewa Chotomska i Andrzej Grabowski, którzy mieli bardzo przyjazny stosunek do dzieci. A ja bardzo lubię dla nich grać. Co więcej, uważam, że dla najmłodszych trzeba pracować nieprawdopodobnie rzetelnie i uczciwie. Dzieci nie wolno ustawiać, popychać, czegoś im kazać. Dzieciom trzeba się przyglądać i wykorzystywać to, co w nich jest. Dla najmłodszych nie wolno niczego robić na kolanie. Na kolanie ściągałem z matematyki i być może dlatego oblałem z niej maturę.

Ale dzisiaj wspaniale bawi pan również dorosłych, choć kabarecik Olgi Lipińskiej, to zapewne zupełnie inne artystyczne wrażenia.

- Można śmiało powiedzieć, że zmienił się kaliber śmiechu. Ale ja lubię zmienność w swoim zawodzie.

Co po tylu latach jeszcze pana fascynuje w aktorstwie? A może to już tylko rutyna?

- Jeśli aktor popada w rutynę, przestaje być twórczy, staje się odtwórcą. Właśnie broniąc się przed rutyną tak często zmieniam gatunki - piosenki, kabaret, biesiady muzyczne, dubbing, film, teatr. Może cała tajemnica leży w tym, że ja lubię to robić, i staram się to robić uczciwie, rzetelnie i odpowiedzialnie. Jeśli nie działamy właśnie w ten sposób, praca traci sens.

Nie pociągają pana maski, które aktor może bezkarnie przybierać, możliwości bycia kimś zupełnie innym?

- Myślę, że życie zakłada nam dramatyczniejsze maski, niż scena. Tylko ból polega na tym, że nie można tej maski zdjąć, trzeba ją nosić. Jeśli mnie coś pociąga w aktorstwie, to może cała paleta barw i uczuć, jakie niesie ze sobą ten zawód.

Czuje pan na plecach oddech czasu?

- Pamięta pani taki fragment piosenki "czas nas uczy pogody"? Myślę, że właśnie tak jest. Niektórzy mówią, że czas to dozorca. Bo czas to pieniądz, pieniądz to grunt, grunt to ziemia, ziemia to matka, matka to anioł, anioł to stróż, a stróż to dozorca.

Nie żałuje więc pan, że czas tak szybko mija? Nie żal ról, których już pan nie zagra?

- Ależ skąd! Każdego ranka zaczyna się nowy dzień i nie żałuję tego, który już minął. Dzisiaj wybiegam myślą w przyszłość i ją planuję. Swoje naiwne prawa ma tylko dzieciństwo i młodość. To wtedy wydaje się, że to co przyjdzie, będzie trwało wiecznie. Lubię czas, jest moim sprzymierzeńcem. A że każdego dnia mam o jeden dzień więcej? No cóż, widocznie tak właśnie ma być. Przecież, jakie by to było straszne, gdyby wszyscy moi koledzy mieli 40 lat, a ja ciągle 18!

Niełatwo znaleźć o panu informacje, w Internecie nie natknęłam się na żaden wywiad z panem. Unika pan dziennikarzy?

- Rzeczywiście, jest pani wyjątkiem. Rozmawiamy właściwie tylko dlatego, że jesteśmy właśnie w Słupsku. Prywatność moja i mojej rodziny jest dla mnie skarbnicą i staram się jej nie upubliczniać. Stąd właśnie takie skąpe informacje na temat mnie samego i mojej rodziny.

Tym bardziej dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji