Artykuły

Oczy na pośladkach?

Oszałamiającego sukcesu kabaretu Mumio nikt nie zamierza podważać i nie zrobię tego ja, która widziałam ów program kilka razy. Nie wchodzi się jednak dwa razy do tej samej rzeki, a już na pewno nie skacze do basenu, w którym nie ma wody.

W każdym razie nie robi się tego bez zabezpieczenia w postaci precyzyjnego pomysłu, sprawnej reżyserii i znajomości reguł gry teatralnej. Dariusz Rzontkowski i Tomasz Skorupa - współautorzy tamtego sukcesu, a autorzy tekstu pt. "Kitta kergulena", wystawionego właśnie na Scenie Kameralnej Teatru Śląskiego, nie bardzo dostrzegają różnicę między zabawą opartą na improwizacji i kontakcie z publicznością a przedstawieniem, które sami zapowiadają jako inscenizację "sztuki"

Nie wspomógł ich w tej mierze także reżyser spektaklu - Jacek Papis, wyraźnie skupiony na poszczególnych scenach, rozgrywanych jednak jakby w akwarium, więc za szybą i to raczej nieprzejrzystą. W rezultacie całość rozpada się na mniejsze lub większe kawałki, nie zawsze do siebie przystające, tworząc dziwną składankę skeczy, zabaw słownych i sytuacyjnych, powiązanych tylko wspólnym miejscem - wspomnianym basenem bez wody. Byłoby to do zaakceptowania, gdyby wszystkie scenki były zabawne, teksty - zaskakujące, a atmosfera rozbawienia - generowana przez aktorów. Tymczasem zasadniczą wadą "Kitty kerguleny" jest różna jakość tekstów, od bardzo śmiesznych i zaskakujących pointą po zupełnie głupie. Te pierwsze bawią, jak piosenka o dinozaurze w wykonaniu VŚoletty Smolińskiej czy kapitalny "song o samobójstwie", wyśpiewany przez Annę Kadulską. Te drugie są żenujące i nie do obrony, jak choćby rzecz o tym, że dobrze mieć oczy na pośladkach, a uszy w pachwinach (rym: wydzielina). Przy kabaretowym stoliku takie wpadki wlicza się w dobrodziejstwo inwentarza. Wciśnięci w fotel - słuchamy uważnie i irytujemy się kiepskim smakiem autorów. Gałczyński - powoływany na patrona spektaklu-tego by nie kupił...

Pomysł na taką sztukę surrealistyczno-abstrakcyjną uważam za świetny, rezultat - za mocno dyskusyjny. Tym bardziej że nie mają tu pola do popisu także aktorzy. Nie dlatego, że są pozbawieni poczucia humoru, ale dlatego, że nie czują się w tej formule swobodnie. Nawet jeśli udają, że jest inaczej. Robią jednak co mogą, by jakoś te niedopasowane kawałki pozbierać. Najbliżej ideału jest Wiesław Sławik, bo jego rola (właściwie-role) coś jednak łączy, więc doświadczony wyga sceniczny wykorzystuje te znaki i wiąże poszczególne scenki wspólnym mianownikiem groteski. Zdecydowanie rzadziej mają tę szansę pozostali, choć - powtarzam - ich dobrą wolę i wysiłek widać wyraźnie, a jeśli tylko trafi się okazja, to naprawiają całość jak potrafią. W przedstawieniu zobaczyć można także, poza wymienionymi wyżej - Magdalenę Kriger, Marcina Kocelę. Grzegorza Przybyła, Marka Rachonia. Przy fortepianie z wdziękiem i wyczuciem akompaniuje im Adam Snopek.

Nie chciałabym przekreślać tego przedstawienia, choć zawiodło moje nadzieje. Nie chciałabym, bo doceniam wysiłek teatru, który walczy o rozszerzenie swoich propozycji i młodych realizatorów, którym nie brakuje talentów. Ale tak od serca to się tego wieczoru śmiałam nie za często.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji