Artykuły

A muzyczka tirli tirli

Ten żartobliwy tytuł żadną miarą nie ma określać, że problem jest błahy lub że ja osobiście mam do niego stosunek niepoważny. Przeciwnie: korzę się przed jego potęgą. Związki teatru dramatycznego (o niego tu chodzi) z muzyką są odwieczne. Już u starożytnych Greków... No, mniejsza z tym. Zresztą opera poszła swoją drogą, a dramat swoją. Teatr Wielki Opery i Baletu sąsiaduje bezpośrednio z Teatrem Narodowym tylko w sensie budowlanym.

Współczesne związki teatru dramatycznego z muzyką są jednak bliskie i różnorodne. Zdawało się: opera i operetka zastygły w szablonie jak w bursztynie mucha. Operetka, to fakt, stała się najbardziej sztywnym gatunkiem sztuki, skisła wśród swoich hrabiów i miłości szejka, ale opera bywa rozmaita i już nie można twierdzić, że ignoruje sztukę dramatyczną. Przykładem Komische Oper Felsensteina w Berlinie, która tak znakomicie przyswoiła sobie realizm dramatu teatralnego. U nas, w domu, mamy Warszawską Operę Kameralną, która także podbudowuje udatnie swoje przedstawienia elementami teatru dramatycznego: - że zacytuję choćby jej ostatni spektakl, balet Jerzego Maksymiuka "In medio vero omnium residet sol". W widowisku tym tekst dramatyczny (z niezastąpionym Wojciechem Siemionem w roli Narratora) spełnia funkcje nadrzędne. Zjawisko odwrotne: związki muzyki z teatrem dramatycznym - jest jeszcze bardziej powszechne. Co druga sztuka dramatyczna bywa sztukowana ilustracją muzyczną. A to dopiero początek. Teatr dramatyczny jest zaborczy, zagarnął komedie muzyczne (nieraz podejrzanie bliskie operetki) i specjalnie dla siebie odkrył musical. Ten musical to dopiero właściwy problem. Wymyślili go Amerykanie stosunkowo niedawno i jęli rozpowszechniać - z rosnącym jak inflacja powodzeniem. Musicale polubili i młodzi, i starzy, ludzie ze słuchem, i ludzie bez słuchu, pogodzili się z nimi profesorowie muzykologii.

Musicale były modą, która stała się nałogiem. Niech musical zapanuje w teatrze jak opera w protokole dyplomatycznym. Za mało mamy oryginalnych librett? A od czego jest literatura światowa! I oto producenci musicali biorą się na gwałt do przerabiania na widowiska śpiewno-muzyczne coraz to nowe dzieła z wielkiej i mniejszej literatury światowej. W Ameryce ściągał już setki tysięcy ludzi musical o stworzeniu świata, o Chrystusie, a także o szczęśliwej pośredniczce matrymonialnej i o niedolach żydowskiego mleczarza. A z Szekspira i Shawa energiczni kuchmistrze przyrządzili już musicali z pół tuzina. I nam nie wystarcza muzyka jako tło i operetki udające musical. W Warszawie mamy szanowną Operę i sędziwą Operetkę. To nie wszystko. Bo czy w teatr muzyczny nie zmienia się nieraz Komedia? Pomijam tu Syrenę, która jest z założenia teatrem rewiowym (a więc po części i muzycznym). Ale Stołeczny Teatr Satyryków? Albo Rozmaitości? O, właśnie - Rozmaitości. Powiązane z STS, ulegają jego wpływom. W Rozmaitościach od dawna bawi "Dziś straszy", musical Osieckiej i Zielińskiego; a gdy na widowni zabrakło echa dla kumkania "Żab" Arystofanesa w parafrazie Jareckiego, cóż mogło na nowo ożywić plan usług teatru przy ulicy Marszałkowskiej, jeżeli nie kolejny musical? I rachuby nie okazały się mylne. Musical Małeckiego i Młynarskiego "Cień" - zrobiony podług komedii Szwarca, zrobionej według baśni Andersena - rzuca w Rozmaitościach mocne blaski i długo nie zejdzie z ich afisza. Chwalimy reżyserię (Jerzego Dobrowolskiego), dyrygenta (Wojciecha Głucha), pomysłową scenografię (Małgorzaty Treutler) i aktorów, ofiarnie, nie bez wdzięku przeobrażających się w śpiewaków operowych (zwłaszcza Adriannę Godlewską, Bogdana Łazukę i trzech Andrzejów: Mrowca, Stockingera i Żarneckiego). Zgoda, i ja też chwalę. Sprawa jednak budzi szersze refleksje i pozwólcie mi na głos odrębny. Bo moda na musicale wydaje mi się zbyt zachłanna. Bo musical nie chce poprzestawać na uśpiewnieniu farsy Szekspira, bajki Andersena czy krotochwili Fredry (znany musical "Gwałtu, co się dzieje") - gdzie jego miejsce. Musical ma ambicje o wiele szersze, sięga do komedii obyczajowej, do dramatu klasycznego, od czego odwaga i oczytanie jego twórców. Na pierwszy ogień poszła "Moralność pani Dulskiej", z której powstał musical "Jeszcze Dulska", powodzenie murowane, ale nie zasłużone. Bo jej korony zamieniły się w talerze, a cała drapieżność ulotniła. Za to Dulska śpiewa, a Zbyszek szaleje w operetkowym kabarecie. Powodzenie zachęca. Nie wątpię, że w ciągu niezbyt wielu lat zaczną nam także śpiewać "nimfy wodne pana Słowackiego Jula", a może też goście weselni z Bronowie i ożywione posągi z katedry wawelskiej. Nieograniczone horyzonty otwierają się przed nami! Czy to dobrze, czy źle? Czy należy wszelkim zakusom musicalotwórców przyklasnąć, czy też powiedzieć im: stop? Czy należy się oburzać na samą myśl, że Balladyna z Kirkorem będą rozmawiać recitativo, a Pankracy na Hrabiego huknie operowym basem? Zakazy w sztuce nie bywają skuteczne, a opór konserwatystów pobudza gorliwość i przekorę. Czyżby więc groził nam nieuchronnie musical "Dziady", musical "Kordian" (początek już zrobiono - zresztą świetnie), musical "Irydion"?

Chyba że zdrowy rozsądek... Ale na razie co musical to sukces, a "Jesus Christus Superstar" nie zwycięża w Argentynie tylko dlatego, że rząd zakazał. "Nic nas nie uratuje, musimy wstawać" - jak mawiał mój przyjaciel, malarz Szczuka, gdy o świcie przez okno w schronisku spostrzegał, że jest pogoda i że do zaplanowanej wspinaczki tatrzańskiej trzeba się jednak będzie zabrać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji