Artykuły

Walizka

Nie da się zapomnieć Zagłady - o "Walizce" w reż. Piotra Kruszczyńskiego w Teatrze Polskim w Poznaniu pisze Wojciech Morawski z Nowej Siły Krytycznej.

"Walizka" w reżyserii Piotra Kruszczyńskiego, to spektakl, o którym trudno zapomnieć. Wydaje się, że to dobrze. Główna myśl, wyłaniająca się ze spektaklu, to przestroga - wymazane nie równa się zapomnieniu. Pozbawieni pamięci jesteśmy niekompletni. Tożsamość to polepione słowa. Czasami wystarczy brak dwóch, by wewnętrzne relacje przestały się zgadzać - i "dramat" gotowy. Musimy odnaleźć, by móc zapomnieć. Proste ambiwalencje przetwarzanych informacji. "Nie wiem" nie umiera nigdy. Więc jeszcze inaczej - nie da się zapomnieć Zagłady.

"Walizka" to opowieść o spacerze, jaki Fransua Żako (Zbigniew Waleryś), odbywa w czasie operacji swojej żony. Przechadzka uruchamia kolejne klisze pamięci, po których oprowadzają nas pozostałe postaci dramatu. Przebierają się na naszych oczach mutując w swoje kolejne, funkcjonalnie niezbędne formy, w kolejne ułomki epizodów, bez których nic się nie wydarzy.

Dzianie się jest wszechogarniające. Świat "Walizki" wybrzmiewa w scenicznym otoczeniu pana Żako, w jego gorącej głowie przetykanej niedomkniętymi wspomnieniami oraz w słowach dramatu. Tekst nie wydarza się sam. Metroseksualny metanarrator (Łukasz Chrzuszcz), stopniowo wprowadza nas w nadciągający świat, przy okazji odnajdując miłość swojego półtoragodzinnego życia w jednej z postaci spektaklu - Żaklin (Barbara Krasińska), automatycznej sekretarce, narratorce codzienności. Wszystko to jednak nie dotyczy głównego bohatera, który zajmuje się w tym czasie sobą. Tęskni za ojcem. Jego kamiennoserca matka nie podzieliła z nim żadnego wspomnienia. Stare zasady obowiązują - "to, co jest, nie może przestać być". I na odwrót - to czego nie ma, nie może przeminąć. Martwy człowiek nie pozwala o sobie zapomnieć. Nierozpoznana przeszłość - puste miejsca. Jednocześnie jest to jego praca. Fransua Żako projektuje domy - puste przestrzenie. Taka ironia losu, albo dowód autoagresji. Jest już stary i - przynajmniej tak mówią "wszyscy" - nie ma wglądu w swoje życie wewnętrzne. Ma płytki oddech i zamknięte serce. Dlatego idzie na spacer do muzeum Zagłady. Zaufał żonie, że warto to zrobić. Podobnie jak kiedyś zaufał Ścianie, wierząc, że wyśle list do Taty, do nieba. Ale to było dawno.

Muzeum Zagłady to obiekt ufundowany w ramach symbolicznego wynagrodzenia za krzywdy, których doświadczyli Żydzi od rządu Vichy. Pełne jest eksponatów - kwadryliony butów, setki metrów kwadratowych zdjęć nagich ludzi, chudych nagich ludzi i martwych, chudych, nagich ludzi.

Jest wagon, który służył do przewozu ofiar. Można przechadzać się po nim i czuć, jak to jest. Można bezpiecznie przeżyć Zagładę. Wśród stosów pamiątek, znajdują się również całe połacie walizek - przedmiotów służących do przenoszenia innych przedmiotów. Bez właściciela. Bez spadkobierców. Bez końca upominają się. Pan Żako na jednej z walizek odnajduje inskrypcje: Leo Pantofelnik. Walizka staje się nośnikiem sensu. Dwa brakujące słowa, resztki po martwym Żydzie. I nagle wszystko się skleja, otwiera i staje się jasne. W końcu odnalazł prawdę. Pęknie przy pierwszej wątpliwości. Suche fakty okazują się jedynie podstawą do wiary. Prawda powoli schodzi ze sceny. Pan Żako jest niepocieszony. Smutny. Oczywistości okazują się fałszem, a fakty konceptualną igraszką. Wydaje się, że to już koniec, jednak coś się zmieniło. Doświadczenie kompletności własnych wspomnień powraca na każdym kroku. Potrafi słuchać. Mówi do niego cały świat - neony, billboardy, reklamy. Bełkot barowego poety (Jakub Papuga), łamie ostatnie wątpliwości. Wszystko kończy się tylko dlatego, że on tego chce.

Zbieranie informacji o człowieku przez przebrzmiałe symptomy jego bycia - rzeczy przełamujące czas, które rodzą myśli nie mające z tymi rzeczami nic wspólnego - wystarczy, że zapytasz a zwątpię. Dlatego nie mówmy. Pozostaje jedynie smutek braku słowa i dialog przekraczający leksykalne niuanse - wymiana, która pozwala rozpoznać Innego. Pan Żako odnajdzie Innego w sobie. Jesteśmy tym, czego potrzebujemy - metafizyka, czy trywialna opozycyjność myśli?

Czas w ludziach płynie zupełnie inaczej. Tata nie mieszka w niebie. Niebo nie mieści się w czasie, a ściany nie wysyłają listów. Jeżeli znajdziesz na starość swojego ojca w komorze gazowej, nie jest to powód do strachu. To powód do dialogu, który uleczy obie strony. Rozmowa jest zasadna, nawet jeżeli przerywają ją przedśmiertne drgawki. Umieranie, stawanie się, umykanie rzeczy i przemijanie ludzi - wszystko traci na znaczeniu. Najważniejsze, że to się dzieje. Na zawsze zabijany ojciec jest dla Fransua Żako spełnieniem marzeń. Czy to ważne, że umierasz, skoro nareszcie jesteś?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji