Artykuły

Zabrakło meskaliny, zabrakło tajemnicy

Co stoi za drzwiami percepcji Króla Jaszczurów? Czyżby tylko chodziło o występ na scenie?- o "Drzwiach Morrisona" w Piwnicy przy Krypcie w Szczecinie pisze Ewa J. Kwidzińska z Nowej Siły Krytycznej.

Wydawać by się mogło, że podjęcie próby oddania hołdu prawdziwej muzycznej legendzie nową aranżacją utworów skazane być musi albo na totalną porażkę albo okazać się jednoznacznym podmuchem kolejnego geniuszu. Otóż dzięki spektaklowi muzycznemu wystawianemu w Piwnicy przy Krypcie w Szczecinie, zatytułowanemu "Drzwi Morrisona", ta (zakładająca dwubiegunowość odbioru) teza upada. Takie przedsięwzięcie może być po prostu nietrafione, choć też nie wszystkich mierżące.

Ryzyko reżyserskie podjął Paweł Niczewski, a w postać psychodelicznego Jima Morrisona wcielił się znany szczeciński aktor - Konrad Pawicki. Jemu to towarzyszy na scenie trzech muzyków: Radek Wośko (perkusja), Paweł Baska (bas) i Konrad Cwajda (gitara). I to ich aranżacje sprawiają przede wszystkim, że wieczór w Piwnicy przy Krypcie niesie za sobą pozytywną wartość estetyczną. Zaskakujące brzmienia, odchodzące od konwencji interpretacje, z drugiej strony nawiązujące jednak linią melodyczną do oryginału - niejednemu fanowi The Doors przyniosły wiele muzycznej przyjemności, pozwalając jednocześnie na uwolnienie większej ilości emocji niż odsłuchanie po raz kolejny płyty zespołu wieczorową porą. Prawdziwym lękiem napawała jedynie myśl o poezji Morrisona śpiewanej po polsku. Jednak tłumaczenie, którego podjęła się Irena Naumowicz wraz z Konradem Pawickim, pozwala na oddech pozbawiony niepokoju; co więcej - ono właśnie chwilami wyraziście przywołuje ducha wokalisty The Doors, który dzięki sile słowa zadomawia się w tych momentach w kątach Piwnicy przy Krypcie.

Pierwszą z nietrafionych decyzji twórców było obsadzenie w roli Morrisona aktora ponad czterdziestoletniego, który wcielić się miał przecież w postać rockowej ikony muzycznej dzikich lat sześćdziesiątych. Owszem, Pawicki tryska energią, czuje tekst i muzykę, ale nie przenosi odbiorcy ani w psychotyczny (zapewne) klimat koncertów The Doors, ani nie pozwala dostrzec stanów świadomości wyklętego poety. Brakuje mu autentyczności i siły młodego szaleńca, z którego tkanek tryskają substancje odurzające.

Całość spektaklu utrzymana jest w klimacie koncertu. Pawicki, zupełnie jak Morrison, śpiewem na scenie stara się roztoczyć przed widzem całą paletę emocji, wykrzyczeć niezliczone stopnie szaleństwa, które opętanemu pozwalają zrozumieć więcej, ale i w tej samej chwili wdeptują nieodwracalnie i boleśnie w ziemię.

Aktor przede wszystkim wzrokiem szuka kontaktu z publicznością, próbuje ją zahipnotyzować, przykuć uwagę wymuszeniem spojrzenia - jednak nie w każdym wypadku zdaje to egzamin. Widza rozbudzają chwilami rytmy pieśni-ikon ("Light my fire", "The End"), czy ich słowa, swoiste wyrażenia-zawołania typu: "Nie zasypiaj", które - o! ironio! - wyśpiewane w połowie spektaklu stają się mimowolnie cichą prośbą aktora skierowaną do publiczności.

Gorliwa modlitwa i gwałt dokonany na matce, czuła miłość i dziki seks, narkotyczne stany i łaszenie się do Idei - cały Morrison zawarty jedynie w słowie, które na scenie jest w tym spektaklu nadrzędne wobec energii ruchu scenicznego, mimiki i gestu. Jednak, przyjmując konwencję odtwarzania koncertu, wydaje się, że odrobina tautologii ruchu wobec słowa nadałaby autentyzmu odgrywanej roli. Ten zgrzyt powoduje, że odbiorca może poczuć się odrobinę oszukany - wszak ani Morrisona doświadczyć mu nie jest dane, ani wieczoru w pełni autorskiego (bo przecież wyraźnie naśladującego).

Gdyby uznać "Drzwi Morrisona" jedynie za spektakl, który miałby "uchronić od zapomnienia" (choć Morrison broni się przecież sam), łatwiej byłoby się pogodzić z nadaną przedstawieniu formą. Jednak, kiedy sami twórcy zapowiadają, że w ten wyjątkowy wieczór dane będzie odbiorcy zajrzeć za uchylone przez Morrisona drzwi - siłą rzeczy oczekuje się czegoś więcej niż ciekawych aranżacji muzycznych. Nie ma w Piwnicy przy Krypcie miejsca dla mistycznych wizji Williama Blake'a, przenarkotyzowanej filozofii wieczystej Aldousa Huxleya, czy dumnej myśli nietzscheańskiej. Zatem co, zdaniem twórców spektaklu, stoi za drzwiami percepcji Króla Jaszczurów? Czyżby tylko chodziło o występ na scenie?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji