Artykuły

Dobry rycerz wszędzie straszny

- Kazimierz Dejmek tak samo jak Kazio Kutz rzucał te "kurwy'' z miłością. Mógł pana obsobaczyć, ale było widać, że pana kocha i że można się przy nim czuć bezpiecznie. Tego nie czułem u Hanuszkiewicza, który był egotyczny, narcystyczny, lubił popisywać się przed aktorami, choć nie mogłem się uskarżać, bo dawał mi role - mówi TADEUSZ BOROWSKI, aktor Teatru Ateneum w Warszawie.

Z TADEUSZEM BOROWSKIM, aktorem teatralnym i filmowym, rozmawia Krzysztof Lubczyński.

W 1970 roku, ku niejakiemu zaskoczeniu, zobaczyłem Pana - znanego mi jako aktora Teatru Narodowego w Warszawie - na deskach Teatru im. Juliusza Osterwy w Lublinie w roli Lenina w sztuce Michaiła Szatrowa ,,Szósty lipca''....

- Znalazłem się w Lublinie w roli wygnańca na zaproszenie dyrektora Kazimierza Brauna. Po prostu zbuntowałem się przeciwko odwołaniu z Narodowego Kazimierza Dejmka w rezultacie marcowej afery z mickiewiczowskimi ,,Dziadami'' i w reakcji na powołanie na jego miejsce Adama Hanuszkiewicza.

Miał Pan coś przeciwko Hanuszkiewiczowi?

- Nie, ale byłem bardzo związany z Dejmkiem i jego wyrzucenie było dla mnie osobistą, ludzką i artystyczną stratą. Notabene Dejmek też stał się niebawem wygnańcem za granicą, a po jakimś czasie także Braun, który od lat mieszka w USA.

Do Dejmka jeszcze wrócimy, ale najpierw proszę opowiedzieć o tak ciekawym zadaniu jak granie Lenina...

- Zastanawialiśmy się, jak tę postać ująć fizycznie. Przecież nie chodziło o to, by widz uwierzył, że Lenin wstał z grobu. Naszym polskim, aktorskim specjalistą od grania Lenina był świetny aktor pan Ignacy Machowski, który zaprosił mnie na spektakl ,,Człowieka z karabinem'', gdzie grał Włodzimierza Iljicza, żebym sobie popatrzył, jak gra tę postać. Usiadłem na widowni w pierwszym rzędzie obok dygnitarzy partyjnych i kiedy Machowski-Lenin pojawił się na scenie, usłyszałem szept: ,,Bardzo dobrze towarzyszu, podobny jak cholera''. Przy pracy w Lublinie nad ,,Szóstym lipca'' zdecydowaliśmy się jednak odejść od naturalizmu i zrezygnowaliśmy z łysej peruki i szukania naturalistycznego podobieństwa do historycznej postaci. Zapuściłem tylko bródkę i zachowałem kilka charakterystycznych gestów Lenina, w tym charakterystyczne trzymanie czapki. Doszło nawet do dyskusji z robotnikami z lubelskiej Fabryki Samochodów Ciężarowych, których pytaliśmy, czy im nie przeszkadza, że Lenin jest bez łysiny i że ja się z nim nie identyfikuję. Odpowiedzieli, że im to absolutnie nie przeszkadza, bo przecież ,,wiedzą, że Borowski to nie Lenin''. Swoją drogą z tych czasów została mi broda, którą na tę okoliczność zapuściłem, a maszynkę do golenia marki Braun ofiarowałem Kaziowi Braunowi. W Lublinie zagrałem jeszcze w ,,Akcie przerywanym'' Tadeusza Różewicza w reżyserii Brauna i Cara w ,,Kordianie'' Słowackiego w reżyserii Hanuszkiewicza.

Wróćmy do Dejmka, ,,Dziadów'' i Pana odejścia z Narodowego. Wspomniał Pan o żalu za Dejmkiem...

- Tak, bo czułem się jego aktorem. To był facet z jajami, artysta z jajami.

Nie należał Pan do tych, których raziła jego obcesowość w języku?

- Zupełnie nie. On tak samo jak Kazio Kutz rzucał te ,,kurwy'' z miłością. Mógł pana obsobaczyć, ale było widać, że pana kocha i że można się przy nim czuć bezpiecznie. Tego nie czułem u Hanuszkiewicza, który był egotyczny, narcystyczny, lubił popisywać się przed aktorami, choć nie mogłem się uskarżać, bo dawał mi role. Notabene profesor Aleksander Bardini mówił, że narcyz to ktoś zakochany w sobie, a szczyt narcyza to człowiek zakochany w sobie z wzajemnością, czyli Adam Hanuszkiewicz. Zresztą Dusiek, czyli pan Adam, o tym wiedział i dobrze się z tym czuł. Dziś on już nie ma teatru i siedzi bezczynnie w domu. Szkoda, bo to duża postać w historii polskiego teatru. Chcę mu to sprawiedliwie oddać, mimo że za nim nie przepadałem. W ,,Dziadach'' zagrałem Sobolewskiego i zyskałem dobre opinie. Nie bardzo jednak mogłem zaakceptować propozycje Hanuszkiewicza, nastąpiły pewne zgrzyty artystyczne i złożyłem wymówienie. I żeby grać musiałem opuścić Warszawę, do której zresztą wróciłem ściągnięty właśnie przez Hanuszkiewicza. Jednak dość szybko definitywnie opuściłem Narodowy i przeniosłem się do Ateneum, gdzie jestem do dziś. Pracowałem tam najpierw z Januszem Warmińskim, potem z Gustawem Holoubkiem, a dziś z Izabellą Cywińską i Sławomirą Łozińską.

Skąd u Pana pomysł zostania aktorem?

- Nie z koneksji rodzinnych. Pochodzę z warszawskiego Powiśla, chodziłem do liceum Czackiego na Karowej, a o moim wejściu w aktorstwo zdecydował przypadek, palec boży. Lubiłem poszukiwać siebie i jednocześnie uciekać od siebie w inną postać. Kiedy poszedłem do poradni warszawskiej szkoły teatralnej, z trzech możliwych opinii: ,,nie powinien'', ,,może'' i ,,powinien zdawać'', dostałem tę trzecią. Dostałem się do PWST i skończyłem ją z wyróżnieniem.

Co najlepiej definiuje ten zawód w Pana wydaniu?

- Kiedyś na bazarze Różyckiego, kiedy z panią kostiumolog kupowaliśmy kostiumy do filmu, spotkałem mojego od lat niewidzianego kolegę, cwaniaczka z Powiśla. Ochrypłym głosem powiedział do mnie: ,,Serwus Tadek, k..., cieszę się, że cię widzę, widzę, że zostałeś k... aktorem, w filmach grasz''. Zapytałem grzecznościowo, co u niego. ,,Jak to co, k...? Też oszukuję''. Widocznie tak dobrze oszukiwałem widzów, tak ich doprowadzałem do łez lub do śmiechu, że byli zadowoleni.

Kto miał na Pana w szkole najbardziej kształtujący wpływ?

- Ojcami mojego aktorstwa byli Aleksander Bardini i Jan Kreczmar. Bardini zauważył kiedyś, gdy grałem Kapitana w ,,Woyzecku'' Georga Buechnera, a byłem świeżo po studium wojskowym: ,,Tadziu, widzę, że obserwowałeś jakichś swoich wojskowych przełożonych. Nie jest źle''. To Bardini nakierował mnie na role charakterystyczne, choć miałem wtedy warunki amanta. I jestem mu za to do dziś wdzięczny, bo dzięki temu mogę do tej pory żyć z tego zawodu. Moją rolą dyplomową w szkole był zatem nie amant romantyczny, ale Malvolio w ,,Wieczorze Trzech Króli'' Szekspira. Kiedyś też zagrałem w zastępstwie tytułowego molierowskiego ,,Skąpca'' Harpagona. Nawet dwa razy, w ,,Fantazym'' i ,,Zemście'' zdarzyło mi się nagle zastąpić Gustawa Holoubka. Zastąpiłem też kiedyś Jurka Kamasa w ,,Kupcu weneckim''. Wszystko dzięki temu, że w szkole robiłem ,,małpy'', uczyłem się zawodu, a nie upajałem się własną urodą.

Jak na widzenie przez Pana zawodu aktorskiego wpłynął udział w dejmkowskich ,,Dziadach'', które wywołały tyle szumu politycznego? Aktorzy, którzy w tej inscenizacji zagrali, zyskali swoistą superatę emocjonalną...

- Takie były to czasy, że stawiały nasz zawód na piedestale. To rzeczywistość kształtuje aktora, a nie odwrotnie, chyba że się jest Napoleonem. Aktor grający Napoleona nie zmieni rzeczywistości. Wtedy była inna świadomość i także my, aktorzy, inaczej się czuliśmy niż teraz, w czasach dosytu. Takich wrażeń, jakich doznałem podczas spektakli tamtych ,,Dziadów'', już nigdy później nie zaznałem. Pamiętam, jak kiedyś musiałem zastąpić kolegę Józefa Łotysza, który wypowiadał kwestię: ,,Nasz naród jak lawa, z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa, lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi, plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi''. Ledwo powiedziałem połowę tej kwestii, a tu słyszę brawa na widowni. Myślę sobie: ,,Czy ja tak genialnie mówię?''. Kończę kwestię i znów brawa. Mówię: ,,rosyjskie ruble bardzo niebezpieczne'' i znów brawa. Wtedy już wiedziałem, że jest rozróba polityczna.

Które ze swoich ról ceni Pan najbardziej?

- Przez 45 lat występów na scenie zagrałem ich mnóstwo, więc trudno mi tak na gorąco przywoływać, ale na pewno przedkładam role ciemne nad jasne, wieloznaczne nad jednoznaczne. Wolę zagrać Jagona niż Otella, Makbeta niż Dunkana. Takie jest życie, że publiczność żywi się konfliktami, sporami, a jak słyszy Julię i Romea wyznających sobie miłość, to zaczyna ziewać. Jednak najważniejszy jest aktor, jego osobowość i kumulowana przez niego energia, taką jaką miała Modrzejewska, jaką miał Holoubek. To tak, jak w ,,Zemście'' Papkin mówi do Cześnika: ,,Z tyłu, z przodu nic nie znaczy, dobry rycerz wszędzie straszny''. Ludwik Solski miał w ,,Warszawiance'' Wyspiańskiego jako Stary Wiarus słynne wejście nieme, a zrobiło to kolosalne wrażenie na widzach. Czarodziejem, charyzmatykiem był Gustaw Holoubek, który czarował samą swoją obecnością na scenie, jak w ,,Trądzie w Pałacu Sprawiedliwości'' Ugo Bettiego, gdzie czytał milcząco gazetę i najbardziej ściągał na siebie uwagę widzów. Z kolei wielki Tadeusz Łomnicki budował rolę od zewnątrz do perfekcji opracowując każde słowo i gest. Chcę na koniec powrócić do Kazimierza Dejmka. Jego postawa, choć często szorstka, była nasycona miłością do teatru i aktora, a nie fałszem i picowaniem. Niech to zilustruje czterowiersz z Norwida zatytułowany ,,Czułość'': ,,Czułość bywa jak pełny wojen krzyk lub jak szemrzących źródeł prąd, albo jak wtór pogrzebny lub jak plecionka długa z włosów blond, na której wdowiec nosić zwykł zegarek srebrny''.

Dziękuję za rozmowę.

TADEUSZ BOROWSKI - ur. 9 lipca 1941 r. w Warszawie. W 1963 r. ukończył PWST w Warszawie. Wybitny aktor teatralny, filmowy i telewizyjny. Występował w teatrze Wybrzeże w Gdańsku, Narodowym, Teatrze im. J. Osterwy w Lublinie, teatrze Ateneum w Warszawie od 1972 do dziś. Niektóre jego ważniejsze kreacje teatralne to: Mefisto w "Pasji doktora Fausta" J.St. Sity, Lyzander w "Śnie nocy letniej" Szekspira, Catesby w "Ryszardzie III" W Szekspira, Nadzorca w "Procesie" Kafki, Ojciec Unguenty w "Gyubalu Wahazarze" Witkacego, Albin w "Ślubach panieńskich" Fredry, Lucchesini w "Wielkim Fryderyku" Nowaczyńskiego, Barere w "Śmierci Dantona" Buechnera. Liczne role w Teatrze TV, w tym m.in. Don Cezar de Bazan w "Ruy Blas" Hugo, Botwell w "Marii Stuart" Słowackiego, Benvolio w "Romeo i Julii" Szekspira, Kreon w "Królu Edypie" Sofoklesa. Zagrał m.in. w filmach: "Kardiogram", "Zaraza", "Zapamiętaj imię swoje", "Gdzie woda czysta i trawa zielona ", "Znak Orła", "Kuchnia polska", "Pogrzeb świerszcza", "Tajemnica Enigmy", "Och Karol"; serialach: "Dyrektorzy" (1975), "Blisko coraz bliżej", "Rycerze i rabusie ", "Przyłbice i kaptury", "Modrzejewska", "Ekstradycja 2", "Klan", "M jak miłość", "Przedwiośnie". Aktualnie na deskach teatru Ateneum występuje w "Kolacji dla głupca" i "Trash Story" oraz gościnnie w teatrze Syrena w "Pajęczej sieci" A. Christie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji