Artykuły

Jak utopić Kocę

Kiedy prezydent Jełeniej Góry ogłosił konkurs na dyrektora Teatru im. Norwida, Koca wysmarował swoją ofertę na kilkudziesięciu stronach, gdzie szczegółowo opisał, jaki teatr chciałby robić. Czytałem uważnie to wypracowanie i wiem, że to bardzo ciekawa i konkretna, budząca optymizm wizja jeleniogórskiej sceny - pisze Krzysztof Kucharski w Polsce Gazecie Wrocławskiej.

Nie będę ukrywał, bo po moich siwych włosach widać, że pamiętam Bogdana Kocę [na zdjęciu] ubranego w battledress w "Ślubie" reżyserowanym przez Jerzego Grzegorzewskiego, czy całego gołego w "Equsie", którego z kolei na scenie wrocławskiego Teatru Polskiego wypieścił smakowicie Henryk Tomaszewski.

Widziałem wszystkie przedstawienia, w których grał Koca, jak i te awangardowe przedsięwzięcia reżyserowane przez niego w Teatrze Instrumentalnym; ba, oglądałem nawet niektóre jego australijskie premiery nagrane na płycie.

Koca przez dwadzieścia lat pracował w Australii; dwa lata temu wrócił do swojego teatru przy ul. Zapolskiej. Nawet nie zdążył nic zagrać, bo uwikłał się w konflikt z panną Pęcikiewiczówną, która zaorywała wtedy Czechowa. Tak przybył jeden bezrobotny aktor i reżyser. Kiedy prezydent Jeleniej Góry ogłosił konkurs na dyrektora teatru im. Norwida, Koca wysmarował swoją ofertę na kilkudziesięciu stronach, gdzie szczegółowo opisał, jaki teatr chciałby robić. Czytałem uważnie to wypracowanie i wiem, że to bardzo ciekawa i konkretna, budząca optymizm wizja jeleniogórskiej sceny.

Podobno Koca konkurs wygrał. On nic o tym nie wie i oficjalnie nikt tego nie potwierdził. Być może wszystko wyjaśni się w poniedziałek. Już jednak rozpętała się medialna awantura, żeby Kocę utopić w łyżce wody. Dwie aktorki na łamach prasy próbują wywrzeć presję na prezydenta stolicy Karkonoszy, by ów konkurs anulował, bo one chcą pracować z tylko pod Wojciechem Klemmem, który zagnieździł się w Jeleniej Górze późnym latem 2007 r. Natychmiast rozpętał wojnę, która doprowadziła do podzielenia teatru jeleniogórskiego na dwa.

Nikt jednak nie myślał o tym, żeby powierzyć Klemmowi dyrekcję jednego z nich. Nie bez powodu. Klemm repertuarem, który realizował przy pomocy swoich kumpli, kompletnie wypłosił widzów i zirytował radnych. Po kilku premierach mówiło się, że Klemm robi teatr pierwszorzędny. Jednak wszyscy widzowie, który chcieli te nieudolne kalki niemieckiej awangardy sprzed lat obejrzeć, mieścili się w pierwszym rzędzie. Sam oglądałem beznadziejny spektakl "Klątwy", na którym - oprócz mnie - było może dziesięć, góra piętnaście osób.

Aktorka, która po piętnastu latach pracy w teatrach nareszcie odnalazła swój talent i zagrała naprawdę świetnie rolę Klitajmestry w przekombinowanej "Elektrze", nagle stała się lokalną gwiazdą i trafiła do komisji wybierającej nową dyrekcję. Klemm w konkursie nie startował. Według niej Koca nie nadaje się na dyrektora - co wyznała i w ironiczny sposób skomentowała na łamach "Gazety Wyborczej". Szkoda, że jako członek komisji nie raczyła przeczytać obszernej aplikacji, po to napisanej, by ktoś potem nie plótł bzdur.

Druga oddana nowej sztuce artystka lamentuje, że teatr zamieni się w dom kultury. Każdy teatr powinien takim być, by zwykli ludzie chcieli do niego przychodzić i dobrze się w nim czuć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji