Artykuły

Opowieści tysiąca i jednego festiwalu

Koncerty Camille O'Sullivan i Patty Plinko oraz "Muszka owocówka" w reż. Christopha Marthalera na XXX Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

"To show na żywo, panie i panowie, i mogę robić, co tylko mi się podoba!" - wołała na sobotnim koncercie we Wrocławiu irlandzko-francuska pieśniarka Camille O'Sullivan [na zdjęciu], roznosząc Waitsa obcasami.

Brel, Brecht, Cave, Dietrich, Waits, Weill - bez piosenek, które po sobie pozostawili, tysiące teatrów na całym świecie można by zamknąć, zburzyć i przysypać ziemią. Berlińskie kabarety, nowojorskie kluby, Fringe Festival w Edynburgu, a przede wszystkim wrocławski Przegląd Piosenki Aktorskiej wydają się dzięki nim zawieszone poza czasem, w ciemnym wymiarze mrocznego humoru i erotyzmu. Upadłe kobiety, samobójcy, zbrodniarze, anioły błękitne, czarne, anioły śmierci - kolejni artyści zmieniają się na oczach widzów w potwory tego zepsutego półświatka. Już po kilku pierwszych pokazach PPA widać jednak, że anioł aniołowi nierówny.

W rewelacyjnym spektaklu "Muszka owocówka" Christopha Marthalera - jednego z najbardziej wyrazistych artystów niemieckojęzycznego teatru, twórcy własnego melancholijnego stylu, łączącego komizm i współczucie, nostalgię z serdecznością dla "szarego człowieka" - piosenki Dietrich pojawiają się poza kontekstem pulsującej namiętnościami spelunki. Oto staroświecka szatnia z rzędami wieszaków i płaszczy, w tle urządzenia sanitarne. Szwajcarski reżyser jak zwykle wykorzystał przestrzenie i postaci porażająco nieatrakcyjne, kalekie, niesamowite.

Grupa pokracznych naukowców prowadzi badania nad muszką owocówką. Poszukują biofizycznej podstawy zakochania. Marthaler w rytmie melodii z Verdiego, Strawińskiego, Chopina pokazuje miłość pokraczną, zwierzęcą, opartą na absurdalnych instynktach. Niezgrabni badacze na próżno okrążają się, mocują, usiłują objąć się w tańcu, poradzić sobie z niewygodnymi ciałami. Prawdziwa miłość jest tylko w tęsknej muzyce. Gdy ogromna matrona o twarzy wiktoriańskiej lalki sunie ku rampie, śpiewając erotyczne, rzewne, mocne piosenki "błękitnego anioła", dobrze znane teksty okazują się nagle niemal protest songami. Oskarżeniami świata przyznającego prawo do romantyzmu wyłącznie ciałom pięknym i młodym.

Co innego Camille O'Sullivan, irlandzko-francuska pieśniarka i aktorka łącząca najlepsze cechy chochlika i femme fatale. Najgorętsze piosenki Marleny Dietrich zdarza się jej kończyć na podłodze z rozmazanym makijażem, na policzkach męskiej części publiczności pozostawia ostre, karminowe ślady, ballady Nicka Cave'a topi w kieliszkach wina, uwodzi, kokietuje, wprowadza rozedrganą, pikantną atmosferę przedwojennych, berlińskich kabaretów.

O'Sullivan podbiła publiczność i krytyków największego na świecie festiwalu teatralnego w Edynburgu, rozkochała w sobie Londyn, Stany, Australię i Nową Zelandię. Brela, który był dla niej muzyką dzieciństwa (nuciła go jej matka, francuska artystka), wykrzykuje, wyjękuje, wypłakuje w kołnierze towarzyszących jej na scenie muzyków. Waitsa roznosi obcasami. Na sobotnim koncercie we Wrocławiu wołała: "To show na żywo, panie i panowie, i mogę robić, co tylko mi się podoba!".

Córka francuskiej artystki i irlandzkiego kierowcy rajdowego przez lata prowadziła podwójne życie. Jako inżynier zdobywała międzynarodowe nagrody za swoje projekty architektoniczne, gdy nagle trafiła na stypendium do Berlina. Tam wsiąkła w środowisko undergroundowych scenek kabaretowych i wkrótce stała się ich ikoną. Za dnia wyliczała wytrzymałość stropów, w nocy zmieniała się w demona seksu. Dopiero po wypadku samochodowym postanowiła poświęcić się karierze scenicznej. Pierwsze koncerty wykonywała o kulach. Jej sukces zbiega się z odrodzeniem formuły mrocznego kabaretu - gatunku, który powrócił m.in. na fali popularności filmu "Chicago".

Niespodziewaną fankę Camille O'Sullivan zyskała w osobie Patty Plinko, wokalistki i autorki, która wystąpiła zaraz po niej we wrocławskim Capitolu i dedykowała jej piosenkę. Teksty a la Waits i Björk w wykonaniu Plinko to cudowne maniackie zawodzenie. Drobniutka artystka, rozszarpując pazurami maleńkie ukulele, błyska zębami, warczy, wydaje się rozrywać na pół przy każdym ostrzejszym tonie. Melodie z pogranicza folku i klasycznych "chansons", szaleństwo w oczach, teksty pełne krwi, zabójstw i pobić. Niby te same słowa, ten sam klimat, a nie sposób przecież posądzić ją o wtórność.

W czym tkwi tajemnica evergreenów piosenki aktorskiej, tekstów, bez których nie obył się jeszcze żaden festiwal? "To historie, opowieści, małe poematy, obramowane muzyka" - mówiła O'Sullivan podczas koncertu. Opowieści tysiąca i jednego festiwalu? A może mówiąc Waitsem lub Brelem, najłatwiej opowiedzieć o sobie?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji