Artykuły

Dwa razy o "Trzech siostrach"

I.

Widząc na scenie Teatru Naro­dowego łobuzerskie panny Prozorow, trywialnych oficerków z miejscowego garnizonu, gale­rię zadufków i prowincjonalnych mędrków, słuchając wybuchów śmiechu na widowni - nie mam wątpliwości, że "Trzy siostry" na­pisał Antosza Czechonte.

Od lat trwa spór wśród history­ków literatury i krytyków teatral­nych o interpretację utworu, napi­sanego w roku 1901, zwanego przez samego autora wodewilem lub ko­medią, a inscenizowanego niezmien­nie zgodnie z rosyjską tradycją Konstantego Stanisławskiego w ska­li: od tragedii do melodramatu... By­wały więc "Trzy siostry" tragedią ludzi dążących do lepszego życia a uwikłanych w codzienność, bywały dramatem niemożności słabych; by­ły smutnymi dziejami skazanych na samotność i wyobcowanie w nie­ludzkim świecie; były melodrama­tem marzeń czy dążeń nie do urze­czywistnienia; były nawet beckettowskim teatrem absurdu czekania - nie na Godota, lecz na nieosiągalny wyjazd do Moskwy...

Sam Czechow w listach i wypo­wiedziach raz nazywał tę sztukę wodewilem, to znów pisał o "weso­łej komedii", którą Stanisławski zrobił "na łzawo", innym razem przyznawał, że "sztuka jest smęt­na"... Jedno jest pewne - nie zga­dzał się z interpretacją MCHATu, która tak zaważyła na dalszych jej losach w teatrze.

Adam Hanuszkiewicz spojrzał na tę sztukę oczyma współczesnego człowieka, bez obciążeń tradycji, powykreślał zbyt długie tyrady, wy­punktował komediowe spięcia, rzecz całą pokazał jakby w krzywym zwierciadle, nie unikając jednak akcentów dramatycznych. Kiedy gi­nie człowiek, nawet mały i niecie­kawy, gdy jedna dziewczyna traci miłość, nawet taką dziwaczną i ko­ślawą, inna - ostatnią nadzieję wy­rwania się z marazmu środowiska, trzecia - zrezygnowała, a bohater - zginął wśród pieluch, i nałogów - trudno nie odczuwać odrobiny wzruszenia czy współczucia. Nie ma czystych gatunków w teatrze i - skoro w tragedii szekspirowskiej nie rażą nas błazenady, w komedii Czechowa nie bójmy się akcentów melo - czy wręcz dramatycznych.

A więc mamy wreszcie jeden z czołowych utworów teatralnych au­tora "Mewy" zagrany naprawdę komediowo. W "Wujaszku Wani" w Ateneum była taka scena, kiedy prof. Sieriebriakow krył się za ogromną kanapą - przed wymachu­jącym pistoletem Wanią... Zdawało się wówczas, że cała ta sztuka mo­głaby być potraktowana równie sa­tyrycznie i dowcipnie... Hanuszkie­wicz dokonał tego w swoich "Trzech siostrach". Dopomógł mu przekład Natalii Gałczyńskiej, operujący współczesnym językiem, prosty, lekki i bezpretensjonalny. Scenografia Mariana Kołodzieja nie jest odkryw­cza - grano już podobnie "Trzy siostry" w Łodzi, u Dejmka i w Londynie u Oliviera - ale jest fun­kcjonalna, odchodzi od małego rea­lizmu, rezygnując z zagraconych wnętrz, na rzecz ogólnego nastroju i kilku niezbędnych mebli w białych pokrowcach...

Pierwsza część spektaklu konsek­wentnie rozegrana jest w konwencji komediowej: w domu Prozorowych panuje atmosfera wesołości i nadziei na rychły wyjazd do Moskwy. U Hanuszkiewicza nie mamy żadnych nastroików, żadnej smętnej zadumy.

Rozdokazywane pannice na wesoło kończą żałobę po ojcu, ich nadzieją i chlubą jest brat, przed którym ry­suje się kariera naukowa!.. W na­stroju ogólnej zabawy, śmiechu i wesołości przyjęty jest nawet puł­kownik Wierszynin - ów zapom­niany znajomy z Moskwy, zwany "zakochanym majorem"... Hanusz­kiewicz ostro punktuje zapowiedź wizyty Wierszynina - jako nieszko­dliwego dziwaka, a scena jego po­witania jest właściwie wymianą wzajemnych i impertynencji... Tylko w rozbawionej Maszy ten nowy, dziwny człowiek wzbudza nagle coś na kształt uczucia - moment ten zresztą ukazany jest jakby w za­trzymanym kadrze filmowym wi­docznym dla wszystkich. W drugiej części przedstawienia w domu co­raz bardziej rozpiera się młoda żo­na Andrzeja Prozorowa - Natasza. Andrzej robi "karierę'' prowincjonal­nego urzędniczka, siostry nadal wy­bierają się "do Moskwy", a Irina odbiera niewczesne zaloty kapitana Solonego. Humor staje się coraz bardziej abstrakcyjny - dążenia, marzenia, myśli poszczególnych po­staci jak gdyby płynęły w różnych kierunkach. Reżyser podkreśla do­wcip niby z teatru absurdu: "w Petersburgu jest 200 stopni mrozu", "Balzak żeni się w Berdyczowie" - Ludzie coraz mniej się rozumieją, są coraz bardziej samotni. W trzeciej części spektaklu można się już tylko śmiać przez łzy, że Irina zestarzeje się podobnie jak Olga, że nikogo już nic nie czeka, jeszcze jedna przegrana w karty, jeszcze jedno dziecko (Andrzeja lub jego szefa) i że... nikt nie pojedzie do Moskwy. Choć do końca nie wiadomo właś­ciwie dlaczego? A więc mamy prawdziwą komedię z wzruszającym, smutnym zakończeniem. Komedię ludzi słabych, przegranych i śmiesznych. Reżyser świadomie obniżył ich klasę intele­ktualną, strywializował ich środowi­sko, szczególnie oficerów... A w in­terpretacji tak przesunął akcenty, że na bohatera pierwszoplanowego wyrósł obok trzech sióstr - Andrzej Prozorow. Sprawa jego kariery kła­dzie się kamieniem na losach sióstr, a jego małżeństwo niszczy jedyne, co im pozostało - odbiera dom. An­drzej Prozorow karierę w wielkim świecie zamienił na awanse w prowincjonalnym urzędzie. On, który miał być głową rodziny - stał się jej balastem.

Henryk Machalica gra go jako człowieka słabego, zawojowanego przez siostry, przez żonę, szukającego ucieczki od życia w muzyce, potem w kartach. Śmiesznego w swojej sła­bości i w swojej niemocy, łagodności i dobroci. Jego rozmowy ze stróżem Fierapontem (wybitna kreacja Kazi­mierza Opalińskiego!) należą do naj­lepszych scen przedstawienia, nagra­dzanych zresztą gorącą reakcją pu­bliczności. To, że postać Andrzeja staje na równi z siostrami w cen­trum zainteresowania - zawdzię­czamy nie tylko koncepcji reżysera, lecz także indywidualności aktora.

Siostry Prozorow są bardzo do siebie podobne. Bardziej podobne były rzekomo tylko siostry Poliakoff w Paryżu... Zofia Kucówna może rolę Maszy zaliczyć do swoich kreacji. Nie jest to Masza snująca się po scenie, zadumana i zgorzkniała, szukająca ucieczki w miłości do czarującego pułkownika z Mosk­wy... O, nie. Masza Kucówny jest wesołą, młodą dziewczyną, wcześnie wydaną za mąż za niekochanego, śmiesznego człowieka. Jest to Ma­sza, szukająca wrażeń, czegoś, co rozbije nudę małomiasteczkowego życia. Takim przeżyciem staje się miłość do zdziwaczałego Wierszynina. Gustaw Lutkiewicz nie jest w tej roli wytwornym pułkownikiem ze stolicy, lecz nieszkodliwym dzi­wakiem, opanowanym obsesją cho­rej żony i miłości do nieletnich có­reczek, zaskoczonym uczuciem mło­dej kobiety. Kucówna kapitalnie rozgrywa scenę zwierzeń przed sio­strami ze swej "zakazanej miłości". Nie jest to wstydliwe dukanie szep­tem kobiecej tajemnicy, lecz wy­krzykiwanie na wesoło, triumfalne ogłoszenie urbi et orbi własnego zwycięstwa nad nudą, codzienną trywialnością, nad niepowodzeniami. Butnie i zawadiacko, na złość ucie­kającym siostrom... Bo Masza to mimo wszystko radość życia!

Podobała mi się Ewa Żukowska w roli Iriny - tak autentycznie dziecinna, zarówno w swym zapale do pracy, jak i w szybkim do niej zniechęceniu, tak - kiedy wyrywa się wrzeszcząc jak małe zwierzątko z objęć Solonego, jak i kiedy jak małe dziecko ni to płacze, ni to się śmieje na wiadomość o śmierci Ba­rona. Nie kochała go, bo jej Irina jest jeszcze niezdolna do miłości, lecz straciła okazję zmiany życia, wyjazdu do Moskwy... Ewa Żukowska jest w tej roli prosta, bezpośred­nia i bardzo przekonywająca.

Mirosława Dubrawska zagrała Ol­gę młodszą, niż to zazwyczaj bywało w teatrach, była bardziej siostrą przyjaciółka, niż opiekunką, brak mi w niej było odrobiny ciepła, bar­dziej matczynego stosunku do młod­szych sióstr. Zabawnie natomiast podkreślała swoje staropanieństwo i marzenie o małżeństwie za wszel­ką cenę...

Słowa uznania należą się Eleono­rze Hardock za debiut na scenie warszawskiej w roli Nataszy. Har­dock zagrała Nataszę urodziwą i pełną wdzięku, roześmianą, i miłą, a równocześnie tak przeraźliwie głu­pią, pustą, złą, że nie dziwimy się, iż ta kobieta zdolna była zniszczyć życie i przyszłość dzieci generała Prozorowa. Ładnie poprowadził ro­lę męża Maszy Kułygina, Eugeniusz Robaczewski - bufonowaty, pewny siebie profincjonalny nauczyciel sta­je się człowiekiem, któremu zdolni jesteśmy współczuć, gdy okazuje prawdziwą miłość do żony. Błędem obsadowym wydaje mi się nato­miast Baron. Wojciech Brzozowicz jest po prostu z innej sztuki i z in­nego środowiska. Ujęcie roli Solo­nego jest na pewno dyskusyjne. Z gburowatego, wulgarnego sztabska­pitana zrobił Krzysztof Chamiec człowieka opanowanego namiętną miłością, zgorzkniałego, patologicz­nie złośliwego, ale nie głupiego. Jest to raczej typ besserwissera i stąd jego ustawiczne kłótnie z towarzy­szami broni. Interpretacja ta pozwa­lałaby na ciekawsze rozwiązanie pewnych scen - niestety Chamiec nie znalazł partnera w Baronie Tuzenbachu. Czebutykin Henryka Bą­ka zerwał z polską tradycją tej roli: ciepłego, dobrego, starego lekarza, kochającego i kochanego, jakiego widzieliśmy w kreacjach Kazimierza Opalińskiego w Krakowie czy Sta­nisława Łapińskiego w Łodzi. Bąk jest zgorzkniały, cyniczny, czasem niepotrzebnie złośliwy. A nie jest śmieszny.

O inscenizację "Trzech sióstr" Hanuszkiewicza na pewno będziemy się spierać, ale teatr żywy - to ta­ki teatr, który pobudza do dyskusji, wywołuje spory. I dlatego jestem za ostatnią premierą w Teatrze Naro­dowym.

IRENA BOŁTUĆ

II.

Tak się osobliwie składa, że w ostatnim ćwierćwieczu właśnie ten rosyjski tekst służył teatro­wi polskiemu do składania zasadni­czych deklaracji programowych. Bronisław Dąbrowski przekonywał nas "Trzema siostrami" dla szkoły MCHAT-u, Erwin Axer posłużył się Czechowem dla ujawnienia skali możliwości, jakie stworzył teatrowi czas Sartre'a; teraz Hanuszkiewicz... Jego działanie tym różne, że gdy poprzednicy wieńczyli "Trzema sio­strami" doświadczenia własne, Hanuszkiewicz podsumował nie siebie a współczesnych. Takie "Trzy siostry" mógłby nam dziś zapropono­wać Swinarski - twórca "Klątwy", Jarocki - twórca "Szewców", a dał je inscenizator, co szkolił nas w ro­mantycznej akademii namiętności. Czy oznacza to, że Hanuszkiewicz zdradził Hanuszkiewicza? Jeśli na­wet, to jednak odstępstwem od wczorajszego wyznania, że nigdy nie czyta komentarzy, a jedynie tekst. Tutaj jedynie przeczytał, komenta­torem był sam Czechow. Przy jego pomocy ukazał Hanuszkiewicz no­wy wymiar tragizmu, jaki wpisany jest w dialogi tej sztuki: przeraża­jący tragizm ludzi śmiesznych. Bo śmieszny jest Wierszynin, któremu w każdym mieście, gdzie pułk zalega, truje się żona, a on poluje na nową kochankę. I tragiczny jest Wier­szynin, któremu los nie stwarza od­wołania od tej śmieszności. Śmiesz­ny jest Andrzej Prozorow, co sła­wę intelektualisty wygrał sobie na skrzypcach. I tragiczny jest Pro­zorow, któremu żadne skrzypce nie są w stanie wygrać tego, czego po­trzebuje najbardziej: spokoju. Mali, śmieszni, zwyczajni ludzie. Tragicz­ni w swojej codzienności, w której brak miejsca na patos słów, na pra­wdziwą wielkość uczuć. Już Axer odarł "Trzy siostry" z pokostu pozornie pięknych słów, teraz Ha­nuszkiewicz zrezygnował z pozoru pięknych miłości. Czechow stanął przed nami nagi. I pozostał królem.

Jest w tym przedstawieniu wiele ujęć, o które można by się spierać. Jest kilka takich co drażnią, jak owa antraktowa rapsodia na cztery trzepaczki, jak ów farsowy pocału­nek, którym Tuzenbach trafia w rę­kę Fiodotika, miast w usta Iriny. Są przecież w tej inscenizacji odczy­tania iście wizjonerskie: ów gwałt Solonego, na Irinie. Mówią, że chwyt brutalny i że go w tekście nie ma. Nieprawda, ten gwałt zawsze był w tekście! Tylko nikt go nie umiał odczytać. Rolę zdziwaczałego Solo­nego zawsze pragnęli grać wielcy ąktorzy, którym nigdy żaden reżyser nie potrafił znaleźć wytłumaczenia dla dziwactw ich bohatera. Hanusz­kiewicz znalazł. Gwałt na Irinie tłu­maczy cały rozwój wydarzeń trze­ciego aktu "Trzech sióstr". I to, że młoda dziewczyna decyduje się na mariaż z niekochanym i nudnym Tuzenbachem. I to, że Solony mu­si zabić Tuzenbacha. Więc gwałt był w tekście Czechowa. A że bru­talny? Na pewno. I właściwie można by już tej sceny w spektaklu nie grać. Raz ją zagrano i to wyjaśniło sprawę.

...pozostaje otwartą sprawa Ha­nuszkiewicza. To jest najpiękniej­sze: twórca, który potrafi odejść od własnej, uznanej doskonałości, by szukać dalej. Gdzie zajdzie? Gdzie nas zaprowadzi?

WITOLD FILLER

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji