Artykuły

"Nożyczki" są wciąż żywe

- To, że spektakl stale się zmienia, żyje - jest jedną z jego głównych atrakcji. Wielu ludzi ma ochotę zobaczyć go jeszcze raz, przekonać się, że co wieczór jest inaczej - reżyser MARCIN SŁAWIŃSKI o "Szalonych nożyczkach" granych od dziesięciu lat w łódzkim Teatrze Powszechnym.

Krzysztof Kowalewicz: Pracę nad spektaklem rozpoczął Pan od specjalnego zagranicznego szkolenia

Marcin Sławiński: Nie wiadomo, czy doszłoby do wyjazdu do Stanów Zjednoczonych i realizacji tekstu. Okazuje się jednak, że kobiety w Polsce bywają bardziej odważne niż mężczyźni. Kiedy dostałem ten zupełnie "szalony", jeszcze nieprzetłumaczony tekst, bałem się podjąć jego wystawienia. A kobieta - dyrektorka Ewa Pilawska - wykazała się brawurową odwagą i podjęła decyzję, że robimy "Szalone nożyczki". Kiedy tak się stało, strona amerykańska postawiła absolutnie nienaruszalny warunek, żeby reżyser przyjechał do Waszyngtonu i obejrzał przedstawienie. Czytając tekst, miałem poważne obawy - podobnie jak i aktorzy, z którymi rozpocząłem pracę. Ale dzięki wizycie w Ameryce byłem o krok do przodu, bo zobaczyłem, że udaje się ten tekst wystawić i to z prawdziwym sukcesem. Pozostawało pytanie, czy polska publiczność będzie równie otwarta i spontaniczna co amerykańska i zechce w tej zabawie wziąć udział.

Tekst bawi, bo dialogi stały się bardzo nasze, swojskie.

- Dowcipy w oryginalnym tekście wiążą się z aktualnymi wydarzeniami, odniesieniami do realiów czysto amerykańskich, często dla obcokrajowca zupełnie nieznanych. Przeprowadziłem w Waszyngtonie kilka rozmów z aktorami i reżyserem, którzy pomagali mi w zrozumieniu kontekstów pewnych żartów i skojarzeń. Zostałem zobligowany do dokonania adaptacji tekstu, wpisania go w polską kulturę. To była wspólna praca z aktorami przygotowującymi ze mną premierę: Piotrem i Basią Lauks, Jackiem Łuczakiem, Andrzejem Jakubasem, Arturem Majewskim. Chociaż niektórych dowcipów nie udało się bezpośrednio przenieść na nasz grunt, ale pojawiły się za to zupełnie inne. Wpisaliśmy akcję w polskie realia, zagrała polska muzyka.

W czym Pana zdaniem tkwi tajemnica długowieczności łódzkich "Szalonych nożyczek"?

- To, że spektakl stale się zmienia, żyje - jest jedną z jego głównych atrakcji. Wielu ludzi ma ochotę zobaczyć go jeszcze raz, przekonać się, że co wieczór jest inaczej. Widzów niezwykle bawią dowcipy odnoszące się do bieżącej sytuacji, wydarzeń związanych z miastem, czy powiązane z konkretnymi osobami publicznymi. Dzięki takiej formie przedstawienie nie nudzi się również aktorom.

Czuwa Pan nad wszystkimi zmianami wprowadzanymi przez aktorów do tekstu sztuki?

- Czasami, gdy po długiej nieobecności oglądam przedstawienie, jestem pozytywnie zaskoczony. Szczerze śmieję się z niektórych nowych żartów. Buble zdarzają się bardzo rzadko. Na ogół, gdy przychodzi się na próbę wznowieniową starego przedstawienia, czuje się znużenie, jakąś powtarzalność, schematyzm. Nie w tym przypadku. Jeśli chodzi o łódzką obsadę, aktorzy tak dobrze "czują" ten tekst, że zmiany, które wprowadzają na własną rękę, wpisują się gładko w całość. Gdybyśmy posługiwali się ciągle tymi samymi dialogami, przedstawienie stałoby w miejscu, byłoby mniej zabawne, zaczęłoby się rutynizować i po tylu latach starzeć.

W ubiegłym roku mówił Pan w wywiadzie dla "Dialogu" o "Szalonych nożyczkach" tak: "To przedstawienie jest atrakcyjne, zabawne, oryginalne - ale to jest taka rozrywka w stanie czystym i nic, absolutnie nic więcej. Żadnych refleksji, żadnych wzruszeń." Rzeczywiście jest to przedstawienie zupełnie bez przesłania?

- Jeżeli opowiadamy sobie dowcipy, to nie można powiedzieć, że w nich nic nie ma. Czasami dobry kawał budzi w nas ogromną radość poprzez satysfakcję obcowania z ludzką inteligencją. W teatrze jest podobnie. Jeżeli ktoś chce odnajdywać odpowiedzi na dręczące go metafizyczne pytania, czy też oczekuje od teatru chłoszczącej satyry lub jak to teraz modne - interwencji w sprawie "gorących", czy po prostu modnych problemów społecznych, to tego w tym przypadku się nie doczeka. To oczywiście przedstawienie dla innych widzów, którzy, co byśmy o tym nie sądzili, głosując swoimi portfelami zapewnili mu taki sukces.

Jeśli będę życzył kolejnych dziesięciu lat "Szalonych nożyczek", ucieszy się Pan?

- Im dłużej są grane, tym stają się ciekawsze, bardziej zabawne. To nie jest "Pułapka na myszy" Agathy Christie, która była grana w Londynie rekordowo długo, ale w końcu stała się myszą pachnącą naftaliną. "Nożyczki" są wciąż żywe. A zainteresowanie publiczności wyznaczy dalszy los tego spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji