Artykuły

"Parady" - parodia, groteska, teatr jarmarczny

J AN POTOCKI - autor szeroko znanego i nawet zekranizowanego "Rękopisu znalezionego w Saragossie" - napisał swoją serię miniaturowych jednoaktówek na użytek pałacowego teatru-salonu w Łańcucie, gazie w roku 1772 zostały kolejno odegrane przez dostojnych amatorów-wykonawców, przed dostojnymi koneserami-widzami... W rok później sześć (a więc nie wiadomo czy wszystkie) z łańcuckich "parad" zostało wydanych w Warszawie i na tym zakończyła się właściwie pierwsza część ich teatralno-edytorskiej historii.

Odgrzebane z kurzu zapomnienia "Parady" zostały dopiero w roku 1958 ponownie opublikowane w miesięczniku "Dialog", a mniej więcej równocześnie doczekały się swojej "zawodowej" premiery w Warszawie, budząc ogromne zainteresowanie głównie dzięki rolom Barbary Krafftówny i Wiesława Gołasa; reżyserem tego głośnego spektaklu była Ewa Bonacka, scenografem zaś Władysław Daszewski, a więc realizatorzy przedstawienia, które z dziesięcioletnim opóźnieniem możemy oglądać na deskach Teatru 7.15.

Mniejsza jednak o tych dziesięć lat - nie musimy się przecież snobować na prapremiery - ważniejsze bowiem, że po długim okresie żałosnej posuchy na deskach Teatru 7.15 zobaczyliśmy nareszcie pozycję rozrywkową, a jednak ambitną, godziwie przygotowaną i zagraną. Nadal żałuję zapowiadanej "Lizystraty", której nie obejrzeliśmy, aczkolwiek była nam obiecana, nadal bez cienia satysfakcji wspominam kilka sztuk ("Bliźniak", "Stendhal i S-ka"), które obejrzeliśmy, chociaż nie było po co - natomiast "Parad" Teatr 7.15 nie ma się powodu wstydzić, i oby były one zwiastunem sensowniejszego planowania repertuaru dla tej sympatycznej skądinąd scenki.

A trzeba tu wyraźnie powiedzieć, że realizacja "Parad" nie jest bynajmniej sprawą najłatwiejszą: w swoich miniaturach Potocki łączy bowiem elementy literackiej parodii (dla nas niezbyt czytelnej, jako że współczesna widownia po prostu nie zna tekstów parodiowanych), ze śmiałą groteską, a nawet elementami komedii dell'arte, którym to składnikom reżyser i scenograf nadali wspólny mianownik ludowego, jarmarcznego teatru.

Barwna pstrokacizna kostiumów i lekka, dowcipna scenografia Władysława Daszewskiego stworzyły piękne tło do spektaklu, w którym tekst mówiony harmonijnie łączy się z licznymi układami tanecznymi i scenami pantomimicznymi (układy Witolda Borkowskiego, muzyka Witolda Rudzińskiego), które pozornie oderwanym "paradom" nadają charakter jednolitej całości. Scalającym łącznikiem są ponadto ciągle te same osoby wykonawców, z tym jednak, iż odgrywane przez nich postacie spełniają co rusz inne funkcje sceniczne: w scenie "Gil zakochany" - rozegranej niemal że wyłącznie na zasadzie pantomimy - Zarzabella kocha się właśnie w Gilu, w "Kalendarzu starych mężów" jest żoną Kassandra, radośnie przyjmującą uprowadzenie przez piratów, natomiast w "Podróży do Indii" czy paradzie "Kassander literatem" jest już tylko córką tego starego ramola, zaś jej oblubieńcem staje się dzielny Leander...

Co za tym idzie, niełatwe zadanie stoi również przed wykonawcami, czekają ich bowiem na scenie liczne transformacje, przeobrażanie się z jednej postaci w drugą (podobne transformacje przechodzi Hanna Bedryńska w "Bliskim nieznajomym" granym na Małej Scenie Teatru Nowego - o tej sztuce będę jednak pisał cokolwiek później), co przede wszystkim dotyczy właśnie Zarzabelli granej przez jedną z czołowych aktorek Teatru im. Jaracza, Alicję Krawczykównę.

Krawczykówna mogła się podobać, chociaż w poszczególnych scenach jest wyraźnie nierówna - liryczna w "Gilu zakochanym", znakomicie śmieszna i kapitalnie znudzona w scenie "Kassander literatem", zupełnie bezbarwna była w paradzie ostatniej i bodaj najlepszej, zatytułowanej "Kassander demokratą"; żadna jej odzywka, żadna kwestia nie znajdowała odzewu na widowni, a śmiech widowni powinien być tu wręcz nieustanny.

Brylował w tej paradzie Sławomir Misiurewicz (Kassander), zresztą w ogóle zdecydowanie wybijający się na czoło wykonawców spektaklu - chyba najpełniej "rozsmakował się" w tekście Potockiego, stąd wszystkie jego monologi i repliki brzmiały soczyście, a żadna z licznych point nie została zaprzepaszczona.

Stosunkowo najsłabiej wypadła parada pierwsza - "Mieszczanin aktorem" - w której ANDRZEJ HERDER nie za wiele wydobył z markowanej próby wielkich, dla nas dziś cokolwiek bombastycznych monologów; stanowczo wolałem go jako Leandra w "Podróży do Indii" czy paradzie "Kassander literatem".

Gila grał Henryk Jóźwiak - liryczny w pantomimie "Gil zakochany", głupkowaty i zabawny w "Podróży do Indii".

Stosunkowo najmniejsze pole do popisu miał Zbigniew Jabłoński, nijaki w paradzie pierwszej, zabawny w paradzie "Kassander literatem", w tej właśnie, w której grymaśna i zażerająca jabłko Zarzabella miała stać się "nagrodą literacką".

Zresztą miniatur Potockiego opowiedzieć się nie da, samo streszczenie fabułek wypadłoby bowiem nadzwyczaj płasko. "Parady" "smakują" dopiero na scenie, i jeżeli któryś z widzów zgorszy się rozmówkami o "kopniakach w brzucho", czy ze sceny zaleci mu cyrkiem, niechaj się, u licha, nie zżyma ani nie gorszy - w artystycznej konwencji, jaką przyjął Potocki, a zgodnie podchwycili realizatorzy, wszystko to jest nie tylko dopuszczalne, ale i głęboko celowe.

Do obejrzenia spektaklu szczerze zachęcam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji