Artykuły

Gogol w rytmie tanga

"Rewizor" w reż. Łukasza Czuja w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej. Pisze Henryka Wach-Malicka w Polsce Dzienniku Zachodnim.

Zaczyna się obiecująco. Plątonogi, złowrogi cień przesuwa się kocim ruchem po zaciemnionym wnętrzu.

Światło. Kobiety w żołnierskich uniformach przesuwają dźwigniami niewidzialnych maszyn do pisania. Jak roboty - automatyczne ruchy, puste spojrzenia, głuchy trzask dłoni na pulpicie. Krój mundurów kojarzy się sowieckim wojskiem, ruchy postaci z filmami niemieckiego ekspresjonizmu. Gogolowski Rewizor w latach 20. ubiegłego wieku? Nie w rosyjskim, zapadłym miasteczku, tylko w przygarnizonowym przedsiębiorstwie ZSRR? Dlaczego nie? Nadęty arogancją Generał-Dyrektor z tego spektaklu bez wątpienia mógłby być wnukiem satrapy Horodniczego.

Ale to nie Horodniczy jest centralną postacią inscenizacji "Rewizora" Mikołaja Gigola w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej. W przedstawieniu, wyreżyserowanym przez Łukasza Czuja, karty rozdaje Chlestakow. Zdecydowanie bardziej demoniczny niż w oryginale. To już nie jest rozbawiony szaławiła, korzystający z fatalnej wpadki grupy notabli, ujawniających korupcyjne powiązania. To raczej wcielenie - dość niecodzienne - losu wyrównującego deficyt sprawiedliwości, od lat narastający w zamkniętym kręgu niekompetentnych biurokratów. Kto i dlaczego zesłał go z misją upokorzenia tych bęcwałów nie ma znaczenia; ważne, że misję wykonał.

Świetny pomysł reżysera gubi się jednak szybko w powodzi grepsów, pomysłów formalnych i nieuzasadnionej nadekspresji aktorskiej. Z minuty na minutę bohaterowie przedstawienia zaczynają przypominać postacie z innego spektaklu Łukasza Czuja - znakomitego "Tanga oberiu" (Teatr Rozrywki, 1997). Na pierwszy rzut oka wszystko się zgadza. Oberiuci to grupa awangardowych poetów radzieckich, działających właśnie od lat 20. XX wieku. Przed narastającym terrorem bronili się abstrakcyjnym żartem, groteską i poetyką absurdu. Nie akceptując stalinowskiej rzeczywistości, stworzyli własną, totalnie surrealistyczną. Nie znaleźli w niej zresztą azylu; niemal wszystkich zamęczono w łagrach. Nałożenie surrealistyczno-absurdalnej konwencji na tekst Rewizora nie jest jednak w przedstawieniu Teatru Polskiego konsekwentne, a momentami wręcz wymyka się reżyserowi spod kontroli. Spektakl rozpada się na serię pojedynczych skeczy, zaś oderwanie (chwilami całkowite) od realistycznego podłoża stępia ostrze szyderstwa i uniwersalną wymowę sztuki. Reżyser zwielokrotniając karykaturalne rysy bohaterów, szybko odbiera im człowieczeństwo i przerabia na marionetki. Postacie stają na głowie, skomlą, przemawiają nienaturalnym głosem i podskakują jak pociągane sznurkiem. Rzecz w tym, że marionetki, nawet fantastycznie animowane, przestają być groźne. Drewniana kukiełka nikomu krzywdy nie wyrządzi... Groza wróci dopiero w precyzyjnie rozegranym finale, najlepszym fragmencie całego spektaklu.

Trudno mówić o nietrafionej interpretacji reżyserskiej. To raczej brak cierpliwości w jej realizacji i przesada w doborze środków. Pewne natomiast jest, że aktorzy zaufali inscenizatorowi i w ramach przyjętej przez niego konwencji dali z siebie wszystko. Galeria dziwacznych postaci tworzy zdeformowany świat ludzkich niedoskonałości. A nad tym panoptikum unosi się piekielny śmiech Rafała Sawickiego w roli Chlestakowa, skontrastowany z zimnym szeptem upokorzonego Horodniczego w interpretacji Mirosława Neinerta. I to jest pointa doskonała.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji