Interesują mnie sztuki prowokujące pytaniami
- W "Jednej ręce" Pommerat przygląda się światu polityki i władzy, opowiada losy rodziny, która musi stanąć w obliczu poważnych oskarżeń. Zaciekawiła mnie jego refleksja na temat postaci Ojca, który nie jest tutaj symbolem prawa i porządku - mówi reżyserka ANNA SMOLAR przed premierą w Teatrze Studio w Warszawie.
Anna Smolar (rocznik 1980) urodziła się we Francji, tam ukończyła studia i reżyserowała. Teraz w warszawskim Teatrze Studio w PKiN przygotowała adaptację sztuki "Jedną ręką" francuskiego dramaturga Joela Pommerata. W obsadzie m.in.: Stanisław Brudny, Paulina Kinaszewska, Monika Obara, Michał Żurawski. Premiera sztuki już dziś o godz. 19. Bilety kosztują 24 - 36 zł.
BARBARA BARDADYN: Co zaciekawiło panią w tekście Joela Pommerata?
ANNA SMOLAR: Sztuki Pommerata w sposób niebanalny podejmują dialog z rzeczywistością; z jednej strony sfera nieracjonalna dominuje i uwiera, a z drugiej - autor odnosi się do świata współczesnego i jego problemów w sposób konkretny, łączy magię z trywialnością; obserwuje codzienność w ramach rodziny, sąsiedztwa, pracy - i z niej wydobywa ukryte lęki, fantazje i koszmary. W "Jednej ręce" Pommerat przygląda się światu polityki i władzy, opowiada losy rodziny, która musi stanąć w obliczu poważnych oskarżeń. Zaciekawiła mnie jego refleksja na temat postaci Ojca, który nie jest tutaj symbolem prawa i porządku. W świecie, w którym Ojciec jest podejrzany o potworną, aczkolwiek nienazwaną zbrodnię, rządzą niepokój i anarchia. Tajemnicza przeszłość zaraża wszystkich lękiem jak gangrena. Autor wciąż prowokuje pytaniami: gdzie leży prawda? Po stronie niewinnego Ojca? Czy po stronie skrzywdzonego Syna? Czy jesteśmy bezradni wobec przeszłości? Czy oczyszczenie w ogóle jest możliwe?
Autor sztuki dokonuje rozrachunku z przeszłością, nawiązuje do wydarzeń politycznych. Czy pani w swoim spektaklu czyni jakieś aluzje do sytuacji w Polsce?
- Unikamy wszelkich jednoznacznych odniesień, ponieważ siła tej opowieści polega na tym, że zbrodnia i jej kontekst są nienazywalne. To, jak autor odmawia nazywania rzeczy wprost, pozwala prowokować wyobraźnię widza i gwarantuje bogactwo skojarzeń. Bez konkretnych nazw i wydarzeń tekst napisany przez Francuza właśnie tak silnie dialoguje z Polską rzeczywistością. Paradoksalnie "Jedną ręką" brzmi bardziej aktualnie i boleśnie w Polsce niż we Francji.
Dzieli pani swój czas między Polskę i Francję. Gdzie pracuje się pani lepiej?
- Szczerzę mówiąc, już tego czasu nie dzielę między dwoma krajami. Zamieszkałam na stałe w Polsce, ostatnio miałam tu sporo pracy i brakowało okazji do powrotów do Francji. Tam robiłam spektakle w offie, często w trudnych warunkach. Ta praca miała również swoje zalety, przede wszystkim to, że pracowałam ze stałym zespołem aktorskim, z bliskimi mi ludźmi. Ale we Francji nie dostałabym takiej szansy jak w Polsce, gdzie młodym reżyserom udaje się zdobyć zaufanie dyrektorów, pracują oni na ciekawych scenach i mają szansę się rozwyać, spotykać w pracy świetnych aktorów, współpracować z najlepszymi scenografami itd.
Jakie ma pani dalsze plany po premierze w Teatrze Studio?
- W czerwcu przygotuję w Teatrze Polonia projekt z pogranicza teatru i wystawy w formie instalacji. Będzie to opowieść w stylu dokumentalnym o Aung San Suu Kyi, birmańskiej opozycjonistce, która żyje w areszcie domowym od 20 lat. Mówi się o niej "birmański Gandhi".