Artykuły

Strach

Kto tych ludzi uczy? - zastanawia się w cotygodniowym felietonie pisanym dla e-teatru Paweł Sztarbowski

Kilka dni temu dostałem list otwarty od słuchaczy Policealnego Studium Aktorskiego im. Sewruka przy Teatrze im. Jaracza w Olsztynie, którym odmówiono prawa udziału w Festiwalu Szkół Teatralnych nawet poza konkursem. Nie wyrażono zgody nawet na możliwość konfrontacji ich dokonań z dokonaniami kolegów z innych szkół, które wyróżnia jedynie to, że mają status studiów wyższych.

"Decyzją Rektorów Waszych uczelni nie możemy zaprezentować swoich spektakli dyplomowych na XXVII Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi. Decyzja ta jest dla nas tym bardziej niezrozumiała, że jeszcze kilka tygodni temu mieliśmy na to zgodę" - piszą w liście słuchacze z Sewruka. Wynika z tego, że rektorzy zmienili zdanie w ostatniej chwili. Być może nie chcieli tworzyć precedensu, który pozwalałby innym szkołom uczestniczyć w konkursie. Wiadomo przecież, że szkół teatralnych i filmowych jest coraz więcej. Olsztyńskie Studium ma akurat uprawnienia szkoły publicznej, a nauka jest bezpłatna i trzeba zdawać egzaminy wstępne. Ale przecież są szkoły prywatne, w których studentem może zostać właściwie każdy. Nawet jeśli tak rzeczywiście jest, to warto zastanowić się, czy to jakoś wpływa na obraz łódzkiego festiwalu. Co by się stało studentom biorącym udział w konkursie, gdyby na pokazach dodatkowych mogli zobaczyć kolegów z Policealnego Studium w Olsztynie? Ucierpieliby na tym? Ktoś by im do misek napluł? Jeśli są świetni, pozostaliby tacy. Jeśli są mierni, być może mieliby szansę zadać sobie inspirujące pytania. Nie ma o co kruszyć kopii, podtrzymując złudzenie elitarności tam, gdzie dawno jej nie ma.

Nigdy nie oglądam aktorów pod kątem szkół, jakie ukończyli. Bo przecież to, że na przykład Sebastian Pawlak zdawał egzamin eksternistycznie nie zmienia faktu, że jest wybitnym aktorem. Jeśli chodzi o olsztyńskie studium, co najmniej dwoje absolwentów z ostatnich lat ma zadatki na wielkich artystów teatru. Myślę o Milenie Gauer, która brawurowo zagrała Jackie w spektaklu Weroniki Szczawińskiej i Piotrze Wawrze, który zasłynął rolą Dresiarza w "Był sobie Polak, Polak, Polak i diabeł" Moniki Strzępki, a obecnie jest na etacie Teatru Studio w Warszawie. To znakomici aktorzy, o których powinni walczyć dyrektorzy najbardziej prestiżowych scen w kraju. Oboje mają więcej talentu niż co drugi student warszawskiej Akademii Teatralnej czy krakowskiej PWST. I oczywiście nie brali udziału w Festiwalu Szkół Teatralnych. Nie zatrzymało to ich karier, więc zapewne nie powstrzyma również innych zdolnych i zdeterminowanych studentów z Olsztyna. Tym bardziej jednak prezentacja tej szkoły nikomu by nie zaszkodziła. Mogłaby okazać się cenną wymianą doświadczeń.

Dlatego zastanawiam się, z czego wynika ta odmowa na występ poza konkursem? Gdyby rektorzy uczelni w Łodzi, Warszawie, Krakowie, Białymstoku czy Wrocławiu byli pewni wysokiego poziomu swoich dyplomów, raczej bez wahania pozwoliliby skonfrontować się im ze studentami z Sewruka. Być może więc obawiają się konkurencji? Może uznali, że konfrontacja ze Studium z Olsztyna obnażyłaby niską jakość tych szkół, które żyją jedynie dawnym mitem i podpierają się nazwiskami patronów wpiętymi w rustykalne godła? A już nie daj boże precedens zaproszenia studentów z Olsztyna otworzyłby drogę do zapraszania na Festiwal w kolejnych latach dyplomów ze szkół prywatnych. I wtedy okazałoby się, że tak obecnie pogardzane, mają wyższy poziom nauczania niż elitarne wyższe uczelnie państwowe.

Stan polskiego szkolnictwa teatralnego jest agonalny. Programy są archaiczne, a studentów traktuje się, jakby żyli co najmniej kilkadziesiąt lat temu i przygotowywali się do występów w filmach Jerzego Hoffmana albo serialu "Czarne chmury", a w najlepszym razie do Kabareciku Olgi Lipińskiej. Gotowe zestawy min i gestów na każdą okazję. Inną sprawą jest całkowity zanik umiejętności wyraźnego i głośnego mówienia, czyli podstaw tak zwanego warsztatu. Co ciekawe, wykładowcami w tych szkołach są najczęściej konserwatyści utyskujący na to, że w najnowszym polskim teatrze zanika rzemiosło. Wybitny aktor i od wielu lat profesor warszawskiej Akademii narzekając na młodych aktorów, zadał w jednym z wywiadów sakramentalne pytanie: "Kto tych ludzi uczy?" Myślałem, że zwariowałem albo przeżywam jakieś widzenie niebieskie. Kto tych ludzi uczy? Otóż pan ich uczy! Właśnie pan! Wy ich uczycie, mistrzowie rzemiosła.

Najbardziej zresztą rozczulają mnie starsi profesorowie, którzy narzekają, że nie potrafią już porozumieć się z coraz młodszymi rocznikami studentów, że powinni chyba zrezygnować, że na ich miejsce powinni przyjść młodsi wykładowcy... i mijają lata... i nie rezygnują. Co smutniejsze, wychowują uczniów, którzy są mentalnie starsi, bardziej tchórzliwi i zamknięci na nowy język teatralny niż oni sami. Bo przecież nikt nie ma wątpliwości, że trudno znaleźć młodszych i bardziej otwartych wykładowców niż Maja Komorowska w Warszawie czy Jan Peszek w Krakowie, którzy pracują w niszy, niejako na uboczu oficjalnego nurtu nauczania, proponując programy autorskie. Alternatywne szkolnictwo teatralne jest więc być może szansą na lepsze kształcenie aktorów i reżyserów i przygotowywanie ich do potrzeb współczesnego teatru. I być może właśnie tego obawiają się szacowni rektorzy odrzucając w przedbiegach studentów z Olsztyna? Czyżby bali się, że ktoś wtargnie w ich wygodny świat i sprofanuje rytuał akademicki pełen póz i zakłamania? To dobrze, że czują oddech nowego na karku. Oby to sprawiło, że te elitarne uczelnie wezmą się do roboty i będą miały do zaproponowania swoim studentom coś więcej niż chlubna przeszłość.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji