Artykuły

Siedmiu wspaniałych

Mamy w Polsce młody, zdolny teatr. W małym, rolniczym kraju nic nie kwitnie tak ekspansywnie jak kultura gdzieś na obrzeżach społeczeństwa. W monoreligijnym państwie, po wielkich wyniesionych na ołtarze, ojcu Lupie i bracie Warlikowskim, przychodzi siedmiu wspaniałych - pisze Marzena Sadocha w Notatniku Teatralnym.

Nie są bandą pod jednym masztem, zakonem jednego wyznania, pokoleniem jednej idei. Wychowana na wiejskim katolicyzmie Monika Strzępka zapali w tabernakulum kebab, wychowany w amerykańskich szkołach Michał Zadara odgrzeje polską klasykę, gdzieś w Afryce zaczną się krwawe szekspirowskie sceny Moniki Pęcikiewicz, a w Indiach medytacyjne obrazy Agnieszki Olsten. Czas pokoleń się skończył. Chociaż czasem chodzili do jednej klasy (Strzępka, Olsten, Pęcikiewicz znają się z jednego roku reżyserii w Warszawie, Zadara i Wiktor Rubin z Krakowa), nigdy nie zawarli przymierza krwi, knując wspólną historię nowego teatru, i nikt nie widział ich, jak w proteście podpalają kukły przeszłości. Opowiadają za to, kto czyje próby podsłuchiwał pod drzwiami, kto kochał się w Krystianie Lupie, a kto z niego dworował. Rywalizują ze sobą jak posadzone w osobnych słoikach rośliny, w innej ziemi, z innego drzewa, tworzą dziwne połączenia.

Kiedy Zadara teatralną formułą robi piąte okrążenie, Pęcikiewicz i Olsten dopiero z namysłem pakują walizki. Kiedy Strzępka szerokim gestem bawi się jak w piaskownicy zmiksowaną wątróbką i tortem, Olsten jak w kościele smakuje światło w odbiciach kolejnych luster. Kiedy Michał Borczuch tak nieprzyjemnie drażni strukturą, Natalia Korczakowska łechcze Foucaultem i Derridą. Uwolnili się od zobowiązań. Ojcowie zostali już zabici, wszyscy przecież czytali o tym książkę.

Teatr-zabawka

Ta zabawka niczego nie wyśmiewa. Dziecko przecież traktuje najbliższy sobie przedmiot z absolutną atencją i w ramach najważniejszej z potrzeb. To po prostu teatr, który poszedł krok dalej. Z podziwem oglądają Warlikowskiego, ale nawet jeśli rzeźby w świątyniach budzą podziw, nikt przecież bez uśmiechu nie postawi ich u siebie na telewizorze. To nie ten czas. Zmiana, która wcale nie została zakończona w teatrze ojcobójców, dokonuje się nadal. Dzieci mają tylko inne narzędzia. Teraz opowiada się historie nie tylko tematem, ale też strukturą. Nie zostało więc zerwane połączenie, temat przepływa z rąk do rąk, homoseksualnej miłości nie zaczęto akceptować powszechnie i z radością, Żydów kochać jak siebie samego, Boga o nic nie pytać. Dzisiaj nie wystarczy zteatralizować aniołów czy demonów, poruszyć ściennymi dybukami, dmuchnąć garścią pyłu na finał. To już ktoś zrobił. I jeśli dwóch mężczyzn całuje się w linczowym uścisku, wystarczy dźwięk śliny, mlaskania języków, łapczywość oddechu, prawie na policzku widowni. Jesteśmy już przecież "oczyszczeni" z dalszego ciągu. Teraz można zabrać się wprost za oczyszczanie mitów, brudów historii, wielkich mniemań małych Polaków. Po teatrze wewnętrznych doznań można rozejrzeć się nieco dalej niż do głębi własnej duszy i spodni. Być może z żalem.

Teatr-kapiszon

Zabawka w formie staje się bronią na terenie idei. To niezwykle poważnie traktowana przestrzeń dla tych, którzy podpisują się pod hasłem teatru politycznego. Oni naprawdę wierzą, że półtora procent Polaków chodzących do teatru zmieni pod ich wpływem rzeczywistość. Uczą się więc instrukcji obsługi, studiują podręczniki ekonomii, żeby dać w nos kapitalizmowi, wkuwają maksymy polityczne, żeby je obalić, nie boją się polityki, bo to raczej ona powinna zacząć się bać ich.

Karabin kierują też w swoją stronę, żeby zobaczyć, jak śmiech staje na brzegu strachu (Rubin), jak emocje wyglądają w doskonałym powiększeniu (Olsten). Zastanawiają się, czy można wykorzystać w teatrze aktora, nawet jeśli jego ciało nie będzie śniło (Korczakowska), dają mu naprawdę dużą wolność, od której może zakręcić się w głowie (Pęcikiewicz, Borczuch), albo pilnują reżimu kropek, przecinków i akcentów (Strzępka). Aktor w roli równoprawnego twórcy nie jest już pochodną słabości. Rzadko walczy się z nim, gwałci, łamie i otwiera, patrząc, co ma w środku. Raczej pieśnią na ustach porywa do marszu w pierwszym szeregu.

Przecież "w wojnę" to tylko teatralna zabawa (w politycznej farsie, burlesce, przerysowaniu). Tylko kapiszon, mało znaczący teatr w nieczęsto odwiedzanej sferze kultury małego kraju. A co, jeśli celować kapiszonem w oko?

Teatr-lalka

Wyestetyzowane obrazy nie znikają razem ze zmierzchem dawnych bogów. Wykarmieni tym, co zachwycało wcześniej, młodzi malują co jakiś czas piękno w dawnej postaci i nowych ramach. Na wielkich ekranach "Hamleta" albo w zarysach liści w LINCZU, w kostiumach "Cząstek elementarnych", w urwanych scenach, cytatach i z dystansem przechadza się dawny teatr. Jak lalka zachwycająca kształtami i kolorem, figurka obracana na dachu pozytywki. Sama jej obecność, oczywiście, to za mało; młody teatr chce oglądać raczej, co ta piękna lalka ma pod sukienką ("Cząstki elementarne"), co w środku i jak to smakuje ("Tytus Andronikus"), a na koniec zapytać szyderczo, czy ubiera ją Pani Jola ("Śmierć podatnika").

Hołdują klasycznym wzorcom piękna nie po to, żeby wzruszyć. Komponują obrazy, żeby udowodnić, że chociaż potrafią, to sama umiejętność malowania to za mało, żeby stworzyć coś istotnego. "Wzruszyć? To takie proste" - powie Strzępka, zastanawiając się, jak śmieszyć i straszyć jednocześnie.

W tym dzikim czasie wolności mocno zaznaczają się rządy kobiet-nielalek. Reżyserki, scenografki, dramaturżki, choreografki kształtują poziom nowego teatru na nieznaną dotąd skalę. ("Reżyserka to miejsce dla reżysera" - mówił przed laty znany twórca teatralny, teraz posypując głowę popiołem i język solą.) Feminizm, witany z oporem w męskich strukturach teatralnych, dawno zamienił się w postfeminizm, czas wolnego wyboru, w którym nie trzeba udawać faceta, żeby zdobyć respekt zespołu, w którym można nosić sukienkę albo dres, rodzić dzieci albo medytować. Oficjalnie pojawia się na salonach i scenach nowa kategoria wrażliwości, wyraźnie sankcjonuje się prawo do istnienia tych "kobiecych, gorszych, obcych" emocji i ich nowego języka: histerii, szczegółu, alogicznego fragmentu.

Estetyczna i kompozycyjna spójność spektaklu nie jest już obowiązkiem, obraz może działać w opozycji do tematu, konwencja się zmieniać, aktor grać obok postaci, teatr obnażyć iluzję. Nowe jakości pojawiają się nie podczas bezbłędnej układanki dopasowanych elementów, tylko w zetknięciu różnych klocków.

Teatr-eksperyment

Kilku z młodych to mali chemicy, którzy w nocy zostali w laboratorium wielkiej sztuki. Eksperyment, nie wynik, staje się przedmiotem teatru. Słychać przecież, jak chórem powtarzają na próbach: "Nie liczy się efekt, tylko proces".

Odkrywcy rozsmarowują krew na podłodze w wielkich ilościach (bo to ciekawe, gdzie kończy się śmiech, a gdzie strach), przepisują wielką literaturę (bo to nie matka teatru, tylko jego materiał), wprowadzają multimedia (bo trzeba zmienić przestrzeń, rozszerzyć pole gry). Intuicja, odczuwanie, wyobraźnia to za mało dla tych, którzy teraz szukają nowych terenów w sztuce. Potrzebne są też wiedza i zespół. Nikt już nie boi się współpracowników, oddając zadania dramaturgom, przyznając się do korzystania z wyobraźni scenografów i reżyserów świateł, wkładu choreografów i muzyków. W rezultacie przynoszą przerażonym aktorom opasłe tomy do lektury, a działom literackim nowe wersje dramatów. Wszystko stało się narzędziem, nie ma bazy ustalonej raz na zawsze. Dobrze, że ktoś już wcześniej zabił ojców.

Dzisiaj oprócz "czucia" potrzebna jest też "czujność". Spektakl dobrze przyjęty w poprzednim sezonie może być zmiażdżony w następnym. Po pierwsze dlatego, że już był, po drugie dlatego, że wszystko wokół jest inne. Węszą więc, żeby wyczuć kolejną zmianę, przerwę, szczelinę w tym, co jest, nową myśl i teren w tym, co będzie. Czujnie patrzą sobie na ręce, chociaż każdy trzyma w niej coś innego.

Na ich ręce z kolei patrzy nowe pokolenie krytyków-równolatków, którzy po wycofaniu się z obiegu kilku recenzentów dostali teatralny bilet bez ograniczeń. Przyglądają się, stojąc bardzo blisko nowego teatru, bliżej niż kiedykolwiek, z bardzo wymagającym spojrzeniem. "Młodzi krytyczni" nie chcą mówić o czasie na kształtowanie stylu, dochodzeniu do własnego języka, raczej o powtarzalności, nawet jeśli to tylko drugi spektakl, i kręceniu się w kółko, nawet jeśli zakręciło się tylko raz. Czas ucieka, a my jesteśmy głodni. Niech teatr nie podsumowuje, tylko tworzy nowe, powie to, czego jeszcze nie wiemy, pokaże coś, czego nie możemy sobie wyobrazić. Za to mogą z wielkim entuzjazmem wynieść na rękach beniaminka jednej premiery ("Narodziła się nowa gwiazda") albo, ziewając z nudów, połknąć hochsztaplera. Po powrocie z Berlina, Awinionu, Edynburga bez taryfy ulgowej młodzi oceniają młodych ("Kryteria oceny to oczekiwania wobec reżysera, nie poziom spektaklu na tle teatru w ogóle"). Bo obie strony równie łapczywie szukają nowych wrażeń. W drapieżnej podróży między Dolnym Śląskiem a centrum małego kraju.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji