Artykuły

Bywam błaznem

MARIUSZ PUCHALSKI rozpoczął 30. sezon artystyczny. Od 11 lat związany z Teatrem Nowym w Poznaniu, wcześniej z Teatrami Polskimi - w Poznaniu, Bydgoszczy i Wrocławiu. Obecnie można go oglądać w "Operze Kozła" w reżyserii Janusza Wiśniewskiego.

Zagrał około 150 ról: od Kordiana, Cześnika, Papkina i Pankracego, po bohaterów współczesnych.

Z aktorem Teatru Nowego Mariuszem Puchalskim, rozmawia Małgorzata Derwich

Woli pan dramat czy kabaret?

- Kabaret to bardzo pojemna formuła - wszystko może w nim się zmieścić. Cenię klasykę kabaretu, nie znoszę jego doraźności, aktualizowania wszystkiego na siłę. Mieszkam 22 lata w Poznaniu i od pierwszego sezonu w Teatrze Polskim, ciągle tylko bito pianę, że trzeba zrobić kabaret i nic z tego nie wynikało. Dopiero trzy lata temu znalazłem niszę dla siebie - rodzaj impresji kabaretowej. To również zasługa Marka Bykowskiego, który wówczas był szefem Loży Patronów Teatru Nowego. Znając moje zapatrywania oraz pierwociny twórczości estradowej, namówił mnie do zrealizowania marzenia - napisania sztuki teatralnej. Tak powstał "Chamlet, czyli co się dzieje w państwie duńskim" - skecz z monologami i piosenkami, który ma budowę zbliżoną do autentycznego dramatu. Nawiązuje do "Hamleta" Szekspira ale to rzecz o nas, o Polakach. Zresztą, wszystkie moje dotychczasowe próby kabaretowe: "Kabaret Zapadnia", "Casting 1" i "Casting 2", a od nowego sezonu "Casting 1 i 1/3", polegały na tym, że próbowałem je ubrać w typy i typasy. A najlepszy typaż, bo uniwersalny, jest w teatrze. Amantów czy bufonów znajdziemy przecież i wśród lekarzy, prawników, górników i hutników. Podobnie aktorka-ekshibicjonistka ma swoje odpowiedniki w różnych profesjach.

Jaki jest ulubiony "typas" Mariusza Puchalskiego?

- Błazen - najciekawsza postać, która mnie fascynuje, podobnie jak komedia dell'arte. Ktoś powiedział: prawdziwa mądrość chodzi w szacie błazna To człowiek-erudyta, który może się ukryć "pod płaszczykiem" drwiny czy kpiny. Typ ludzki o szczególnej wrażliwości i wiedzy o życiu. Mam wrażenie, że kwintesencją tej postaci jest rola Kozła - błazna najbardziej nikczemnego z nikczemnych, którą gram aktualnie w doskonałej, moim zdaniem, metaforze ludzkiego losu - "Operze Kozła", stworzonej przez mojego obecnego Przewodnika duchowego - Janusza Wiśniewskiego.

A ja typ aktorstwa pan preferuje?

- Taki, który polega na absolutnym przeobrażaniu się, ukrywaniu siebie prawdziwego, a nie na graniu siebie. Dlatego tak nie lubię polskich filmów. Natomiast podziwiałem Tadeusza Łomnickiego, podziwiam Roberta de Niro czy Dustina Hoffmana Każda genialna kreacja ma w sobie coś z błazna.

Skąd się wzięło aktorstwo w pana życiu? Występował pan w szkolnych przedstawieniach, a może kabaretach?

- W kabaretach nie. Lubiłem poezję miłosną. Pisałem do czasopisma "Na Przełaj". Ale to były żarty. Zresztą, najpierw byłem kształcony na młodego wirtuoza fortepianu. Pierwszy duży koncert grałem w Filharmonii Narodowej w wieku 9 lat. Jednak wraz z pierwszym trądzikiem młodzieńczym postanowiłem przekazać coś światu w inny sposób. Duży wpływ na mnie, szczególnie pod koniec szkoły średniej - I Liceum Ogólnokształcące w Wałbrzychu - mieli moi poloniści: Marta Gąsiorowska i Wojciech Jania. Poświęcali mi więcej uwagi, podsuwali interesujące lektury i namawiali do recytowania poezji. Podczas jednego z takich występów usłyszał mnie starszy aktor, przyjaciel moich rodziców. Zaczął namawiać, abym koniecznie zdawał do szkoły aktorskiej.

Teatr to pana miłość. Dlaczego nie film?

- Skończyłem łódzką szkołę filmową, a więc kształciłem się razem z przyszłymi luminarzami kina: reżyserami, operatorami. Zaraz po szkole tak pochłonął mnie teatr, że zwyczajnie nie miałem czasu, gdy moi koledzy coś proponowali. Zresztą w filmie od początku odrzucała mnie blaga, a więc, że najpierw gra się ostatnie sceny, potem pierwsze, itd.

Jak trafił pan do Poznania?

- Przez Wrocław i Bydgoszcz. Byłem młody i gniewny - pierwszą sztuką, którą zagrałem we wrocławskim teatrze to "Cierpienia młodego W." W połowie lat 70. to był kultowy spektakl, który kończyliśmy często "happeningiem" na rynku. W tych szalonych latach poznałem młodego reżysera Grzesia Mrówczyńskiego. Bardzo się zaprzyjaźniliśmy, więc gdy on dostał angaż dyrektora w teatrze w Bydgoszczy, poszedłem tam za nim. A gdy dostał propozycję objęcia dyrektorskiego stanowiska w Teatrze Polskim w Poznaniu, znów się nie wahałem. Ale gdy Mrówczyński odchodził z Poznania ja miałem już tutaj... ulubioną aptekę, lekarza i przyjaciół.

Czy poza teatrem coś jeszcze dla pana istnieje?

- Pewnie! Rower i podróże. Każdego roku spędzamy z żoną dwa tygodnie na rowerach w Puszczy Nadnoteckiej i miesiąc we Francji. W tym roku po raz pierwszy byliśmy w Alpach, w Chamonix. Wspiąłem się na Igłę Południa na wysokość 3840 m n.p.m., skąd mogłem podziwiać Mont Blanc. Zacząłem nawet mówić: "Tu szczyt. Lękam się spojrzeć w przepaść świata ciemną..." Wtedy pojawiły się mroczki przed oczami i zasłabłem. Czysta metafizyka!

Na zdjęciu: Mariusz Puchalski w programie Kabaretu RAZ! "Casting 1 i 1/3"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji