Artykuły

Ostatni spacer Grzegorzewskiego

W ostatnich zrealizowanych w Teatrze Narodowym przedstawieniach Grzegorzewski coraz jawniej rachował się z życiem, ze sztuką. Nastrajał te przedstawienia na taki ton, że brzmiały jak testament - pisze Janusz Majcherek w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

W Teatrze Narodowym 21 kwietnia odbędzie się wieczór poświęcony Jerzemu Grzegorzewskiemu. 9 kwietnia minęła czwarta rocznica śmierci reżysera.

Grzegorzewski, gdyby żył, obchodziłby w czerwcu 70. urodziny. Odszedł nagle, w trakcie przygotowań do dwóch premier na narodowych scenach. W Warszawie chciał wystawić "Czarodziejską górę" Manna, a w krakowskim Starym Teatrze "Krzesła" Ionesco.

W ostatnich zrealizowanych w Teatrze Narodowym przedstawieniach Grzegorzewski coraz jawniej rachował się z życiem, ze sztuką. Nastrajał te przedstawienia na taki ton, że brzmiały jak testament. Zapowiadał, że porzuci teatr i poświęci się malarstwu. My, którzy dzieła Grzegorzewskiego podziwialiśmy i kochaliśmy, nie dawaliśmy tym zapowiedziom wiary, znając skłonność artysty do subtelnych prowokacji. Zresztą, zapowiedziawszy raz i drugi odejście z teatru, Grzegorzewski występował z nowymi premierami, których coraz czystsze piękno syciło się coraz głębszym smutkiem w iście weneckim spowinowaceniu sztuki ze śmiercią. Ale może nie było w tym sprzeczności - malowidła ciemnieją powoli i długo się żegnają odchodzący w ciemność

Nie wszyscy Grzegorzewskiemu sprzyjali. Miał wrogów, którzy w okresie dyrekcji w Teatrze Narodowym zainaugurowanej "Nocą listopadową" w listopadzie 1997 r. odmawiali mu prawa do wizjonerstwa. Jemu, który był prawowitym następcą Wyspiańskiego i Leona Schillera.

Wcześniejsze piętnastolecie, gdy kierował Teatrem Studio, nie było tak burzliwe, w każdym razie sam Grzegorzewski wyznawał: "Utrzymywałem się na cienkiej granicy między akceptacją mniejszości (dla mnie bardzo ważnej) a głosami szyderstwa czy potępienia". Miał swój azyl i zaprzysięgłych widzów, a jeśli nawet ten czy ów recenzent nie pojmował jego przedstawień, to z własnej niemożności nie czynił argumentu ideologicznego.

Patrząc z okien Studia na plac Defilad, Grzegorzewski wyobrażał sobie, że jest on cały zalany wodą, a wokół Pałacu Kultury pływają gondole. Był artystą z rodzaju wielkich marzycieli i do końca zachował proustowski dar widzenia "jasno, w zachwyceniu". Czystość poetyckiej wizji jakiegoś "drugiego", jak by rzekł Szaniawski, teatru czyniła zeń owego wiecznego Chłopca z Deszczu, o którym mówił Ignacy Gogolewski, wspominając, jak w 1963 r. nieśmiały, eteryczny Grzegorzewski zjawił się w Teatrze Narodowym jako asystent Kazimierza Dejmka.

Cykl się zamknął. Grzegorzewski od Narodowego zaczął i do Narodowego powrócił. Jako dyrektor artystyczny od razu natrafił na zewnętrzny opór obcej sobie ideologii, takiej, która pragnęłaby uczynić z teatru narzędzie doraźnej, upolitycznionej i "zaangażowanej" rozgrywki z rzeczywistością i która, nie znalazłszy w projekcie sceny narodowej Grzegorzewskiego nawet śladu tego typu zainteresowań, wypowiedziała mu walkę na śmierć i życie.

Grzegorzewski, uosobienie wrażliwości, delikatności i zgoła niedzisiejszej kultury, po atakach na "Noc listopadową", broniąc się przed niegodziwością, pisał, że "Teatr Narodowy jest instytucją artystyczną. I nie o czczy estetyzm tu chodzi, lecz o prawo, obowiązek i przywilej kształtowania teatralnej formy - czyli tego wszystkiego, co odróżnia teatr od publicystyki, historycznego serialu czy powierzchownej literatury psychologicznej".

Klimat czasu nie sprzyjał Grzegorzewskiemu. Chciał z Narodowego uczynić Dom Wyspiańskiego - sukcesora, krytyka i innowatora romantycznego dziedzictwa, modernisty, duchowego obywatela śródziemnomorskiej Europy; taki Dom, który nawiedzają wielkie duchy europejskiej nowoczesności: Joyce (jak Wyspiański zanurzony w Homerze), Witkacy, Gombrowicz, Auden, Różewicz; taki, w którym mity się wzajemnie domyślają, a dzieła tworzące naszą tożsamość przeglądają się w sobie i nawzajem nawołują. Wedle projektu Grzegorzewskiego miał ten Dom, przestrzeń swojskości, być zarazem i światem, gdzie to, co lokalne, dialoguje z tym, co uniwersalne, miała tradycja być poddawana próbie nowoczesnej świadomości. Nareszcie miało w Domu Wyspiańskiego gościć piękno pojmowane jako forma i kształt prawdy. Co brzmi może patetycznie, ale Grzegorzewski, subtelny ironista, gdy chwila tego wymagała, nie wstydził się ani patosu, ani wielkiego serio, i zapewne nie przypadkiem myślał o wystawieniu "Promethidiona".

Ale, wspomina Jerzy Trela, "coraz trudniej było się Grzegorzewskiemu pogodzić z tym, że świat - a z nim sztuka - w jego rozumieniu parszywieje. Że w nowym teatrze nie ma już miejsca dla jego wymarzonej Wenecji".

Sam Grzegorzewski sprawę stawiał jasno: "Mnie ta młodzieżowa bebechowatość, która nas otacza, a jest to bebechowatość podszyta rysem komercji, mnie ta bebechowatość właściwie wyprowadza z teatru. Wyprowadza generalnie i dosłownie z tego typu przedstawień. Zamiast udręki - spacer".

9 kwietnia 2005 r. Jerzy Grzegorzewski udał się na ostatni spacer.

"Noc rozścieliła czarne chusty".

Pamięci Grzegorzewskiego

W Teatrze Narodowym na Scenie przy Wierzbowej im. Jerzego

Grzegorzewskiego 21 kwietnia odbędzie się pokaz rejestracji telewizyjnych dwóch przedstawień wybitnego reżysera, inscenizacji tekstów Stanisława Wyspiańskiego z Teatru Narodowego - "Hamlet Stanisława Wyspiańskiego" i "Sędziowie". Początek o godz. 19. Wstęp wolny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji