Artykuły

Nie abdykować!

O tym, jak Bartosz Szydłowski rzucił rękawicę teatrowi mieszczańskiemu pisze w felietonie specjalnie dla e-teatru Igor Stokfiszewski

Bartosz Szydłowski - dyrektor Łaźni Nowej, reżyser "Moralności Pani Dulskiej", która właśnie miała swoją premierę w nowohuckim teatrze, sam jako Pan Dulski pojawia się na scenie dwukrotnie: raz, by patrząc bydlęcym wzrokiem w kierunku widowni, wespół z synem - Zbyszkiem Dulskim - zjeść zapiekankę; dwa, by od tegoż syna dostać w tzw. karczycho i... zejść na zawsze ze sceny. Ten epizodzik może wydawać się raptem ozdobnikiem, koronującym absurdalność świata współczesnej dulszczyzny, gdyby nie jego autoironiczny i swoiście metateatralny potencjał. Oto - Pan Reżyser, Pan Dyrektor instytucji uchodzącej za eksperymentalną placówkę mocno wpisaną w pejzaż wyklętej dzielnicy, placówkę, która w zamierzeniu ma charakter interwencyjny, zaangażowany, mający na celu zmianę wizerunku Nowej Huty i edukację jej mieszkańców, poprzez teatralne medium, obsadza siebie w roli tępego, obłudnego mieszczucha i pozwala aktorowi (grającemu jeszcze większą kanalię), by pogardliwie wypędził go ze sceny jego własnego teatru. Smaczku dodaje fakt, że Zbyszko Dulski w adaptacji Szydłowskiego jest artystą... reżyserem. My, intelektualiści społecznie zaangażowani lubimy widzieć mieszczańską obłudę dookoła nas, mamy jednak absmak, gdy ostrze krytyki wymierza się w naszym kierunku. "Moralność..." w reżyserii Szydłowskiego zwycięża tym bezwzględnym gestem.

Póki obserwujemy aktorów odgrywających postaci Dulskiej, Zbyszka, Hesi, Meli, biednej Hanki, którzy uwspółcześnienie reprodukują wizerunek odpadków klasy średniej; póki widzimy, jak snują się po scenie, ukazując rozpad mieszczańskiego repertuaru wartości, które nie wytrzymują ciężaru swojej własnej hipokryzji, cynizmu, pożerającego świat tych porządnych obywateli, możemy pozwolić sobie na zdystansowany humor, kiedy jednak na scenie w prywatnym stroju pojawia się dyrektor Łaźni, spektakl przestaje śmieszyć. Ukazuje bowiem, nie tylko, że współczesna klasa średnia, odpowiednik mieszczaństwa z przełomu XIX i XX w. stała się uniwersalną matrycą zbiorowej świadomości (każdy z nas jest Dulską), ale także, że teatr zaangażowany, jaki uprawiamy w najlepszej wierze zmierzenia się z ową świadomością, jest teatrem mieszczańskim, zdeterminowanym grupowo, rozpoznającym kody intelektualne, które kreujemy i odbieramy wespół z dostępnym wszystkim rynkiem idei. Szydłowski przypisuje nam (sobie zaś w szczególności) hipokryzję i cynizm, a następnie, w charakterze protestu, schodzi ze sceny własnego teatru, abdykuje... Pytanie, z jakim pozostawia widzów brzmi: jak zamierzacie wybrnąć z tego zaklętego (przeklętego?) kręgu?

Spektakl jest pomyślany jako krytyka krakowskiego mieszczaństwa i skupia się na relacjach między społecznością Karkowa i Nowej Huty. Ten lokalny kontekst, bardzo ważny dla twórców nowohuckich, którzy realizują interwencyjną misję teatru w zbliżeniu do własnej geograficznej tożsamości, dla widza, spoza tego układu odniesienia, nie musi być wiążący. W realizacji "Moralności..." rzuca się w oczy przede wszystkim napięcie między nieruchliwością świata przedstawionego, sennością zdarzeń, całą aparaturą iście Witkacowskiej nudy, a ciągłym, zmieniającym się repertuarem scenicznych gagów, rekwizytów pojawiających się ni stąd ni zowąd, scenografii wciąż odkrywającej nowe zakamarki, wideo tworzącym kolejne i kolejne plany przedstawienia. Szydłowski konsekwentnie poszukuje odmiennych pomysłów inscenizacyjnych dla niemal każdej sekwencji spektaklu, wymiany zdań, scenki, dialogu. Każe aktorom grać kabaretowo, operowo, wprowadza taniec lub naturalizm. Napełnia tekst Zapolskiej cytatami z "Dezyderaty", filmów Marcina Koszałki, piosenek Maleńczuka. Łamie całość własnymi, półprywatnymi wejściami. Ale krokiem, na jaki się nie decyduje, jest uruchomienie algorytmu, który rozsadziłby świat dulszczyzny dzięki konsekwentnej kontestacji, która wpisana jest w tekst Zapolskiej poprzez postać Hanki - dziewczyny z nizin, która oszukana przez rodzinę Dulskich, zmienia się w wymagającą kobietę, żądającą odszkodowania za doznane krzywdy, zyskującą podmiotowość, która w sposób boleśnie dosadny kłuje samozadowolenie mieszczańskiej rodzinki. U Szydłowskiego, Hanka (podobnie jak sam reżyser) abdykuje, schodzi ze sceny. Jest odmieńcem, który nie wprowadza wirusa destrukcji cynicznego świata, nie zdobywa się na zmianę jego parametrów. To Inny, który odchodzi, by w krainie Innych pielęgnować swoją Inność.

Oto jest sposób na podjęcie rękawicy rzuconej przez Szydłowskiego. Odnaleźć w sobie i w świecie inność, a potem traktować ją jako kompas, przewodnik po podróży do świata odmiennych wartości i prawd. Odnaleźć w sobie podmiotowość i performatywnie ogłosić jej prawdę i pozostać jej wiernym. Może się wówczas okazać, że Hanek, że reżyserów jest dużo więcej, że gdyby zorganizowali się we wspólnotę odmiennej prawdy, byliby zdolni unisono zaprotestować przeciw dulszczyźnie. A najważniejsze - nie schodzić ze sceny: trwać i świadczyć niezgodę! Wierzyć, że Inność jest, pielęgnować ją, wprawić w ruch. Nawet, gdyby miało okazać się, że wszyscy utoniemy w mieszczańskiej brei klasy średniej na łajbie mieszczańskiego teatru. Nie abdykować!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji