Artykuły

Więcej psychologii, mniej monumentu

Niemcy" ciągle jeszcze świetnie się bronią na scenie. To wszyscy wiedzą. Ale nie jestem pewien, czy ta powszechna opinia wychodzi dramatowi na zdrowie. Byłaby ona może w stu procentach słuszna, gdyby nie pewne "ale", gdyby nie zmiennosć widowni, jej stopniowe oddalanie się od tego, co jest problemem i ideą przewodnią dramatu. Wtedy, gdy "Niemców" wystawiano po raz pierwszy - widownia nawykła była do traktowania wszystkiego, co niemieckie, jako wrogiej siły, którą trzeba było po prostu zniszczyć. Kruczkowski dokonał pięknie o jego internacjonalizmie świadczącego wysiłku, aby takiej właśnie widowni narzucić rolę surowego, lecz sprawiedliwego trybunału.

Przypuszczam, że w napięcia emocjonalnym, które powstawało wówczas na widowni, napięciu zrodzonym właśnie z konfliktu postaw i uwieńczonym zwycięstwem autora - krył się sekret sukcesu sztuki. Otóż Jest oczywiste, ze w miarę jak płynie czas, widownia jest coraz bardziej skłonna zajmować jaz od początku postawę bliska autorskiej. Jest to aa pozór paradoksalne - widownia wyznająca racje Kruczkowskiego i właśnie dlatego znacznie trudniejsza do zdobycia przez jego teatr. To, co w "Niemcach" byle dla widza sprzed lat dwudziestu najbardziej szokujące i najbardziej odkrywca, jest dla niej banalnie słuszne.

Jeśli w tej sytuacji pozostaje jednak prawdą, ze "Niemcy" świetnie sic na scenie bronią, te dlatego, że aa. w tej sztuce problemy z punktu widzenia dawnych inscenizacji nie zwracające uwagi, które jednak obecnie wydobywają się na plan pierwszy. Przepraszam: chcą się wydobyć.

Moja główna uwaga na temat spektaklu z Łodzi sprowadza się do tego właśnie: inscenizacja jest niezdecydowana, traktuje sztukę trochę jak samograj. Nie w sensie technicznym, jest bowiem bardzo staranna , wypracowana, nawet wypieszczona, ale właśnie w tym zasadniczym - w decyzji, na co dzień się stawia. W rezultacie owo wydobywanie się na pierwszy plan nowych aspektów tekstu jest w dużej mierze dziełem przypadku i zasługą - jeśli do niego dochodzi -poszczególnych aktorów.

Wspomnianym , a obecne jak sądzę, wysuwającym się na pierwszy plan, szkieletem nośnym ..Niemców", jest po prostu to, co zwykło się określać jako "sztukę psychologiczną". Termin to od dawna zdeprecjonowany, ponieważ współczesna literatura, zwłaszcza teatralna, przyuczyła nas do utożsamiania takich sztuk z dramaturgią drobiazgów, odłamków życia prywatnego. Kto słyszy dziś termin "sztuka psychologiczna" - myśli przede wszystkim: sztuka o życiu rodzinnym, o seksie, o patologii. Utożsamienie jest uzasadnione przez całą praktykę neonaturalizmu, szczególnie pozującego na tzw. "nową falę", ale najzupełniej niesłusznie. Była w teatrze epoka, i "Niemcy" Kruczkowskiego należą do jej powojennego echa, w której sztuka psychologiczna mogła mówić i mówiła również o bardzo ważkich sprawach społeczeństwa, polityki i filozofii.

Konsekwencją inscenizacyjną "Niemców", jako sztuki psychologicznej, byłoby przesunięcie ciężaru z duetu Sonnenbruch - Peters i z samej osoby profesora na trzy przede wszystkim postacie: Kata, Willy'ego i Hoppego. W tym ujęciu "Niemcy" mogliby się w ogolę kończyć sceną aresztowania Mata.

Otóż elementy takiego ujęcia są w inscenizacji łódzkiej, ale do konsekwencji daleko. Inscenizator bowiem zezuje w stronę najzupełniej odmiennego teatru, powiedzmy teatru epickiego. Stąd przerywniki i podkład muzyczny z jakiejś bardzo monumentalnej dramy. Stąd również, w tryptyku aktu I, potraktowanie scen jako dramatycznie niezależnych od dalszego ciągu: w scenie norweskiej kamera dzieli uwagę na Willy'ego i panią Soerensen; w scenie francuskiej na Ruth i Franchette, zamiast bezwzględnej koncentracji na rodzeństwie Sonnenbruch. Jedynie scena polska jest z tego punktu widzenia dobra, ale to zasługa głównie Staszewskiego w roli Hoppego. Podobnie w dalszym ciągu szwankuje ekspozycja roli Ruth, niewątpliwie przecież najważniejsze w sztuce w każdej interpretacji, ale w "Niemcach" jako sztuce psychologicznej tym bardziej, bo to rola najlepsza. Z kolei Willy'ego -Antczaka kamery nawet eksponują, ale przytłacza go swą znakomita gra Małkowska jako Berta Sonnenbruch.

Pretensje tu zgłoszone są zmieszane: już to do inscenizatora, już to od aktorów, już to od pracy kamer i reżyserii telewizyjnej. Nic na to jednak nie poradzę, ponieważ nie znam przedstawienia teatralnego, telewizja zaś tym razem interweniowała skutecznie Nie wiem, czy w teatrze telewizyjnym obowiązuje jakaś receptura zbliżeń, np. tyle paniom, a tyle panom, tyle gwiazdom, a tyle kamerdynerom, ale wiem, że są role, którym zbliżenia pomagają, i są role, którym szkodzą. Wyróżniłem np. pracę Małkowskiej i Staszewskiego. Oboje znakomicie wytrzymują zbliżenia. Ale np. rola Ruth-Kulikówny zbliżenia znosi fatalnie. To tylko znaczy, że jej praca nie opiera się na mimice.

Z tym wszystkim, abstrahując od wkładu telewizji, role Ruth i Willy'ego nie zadowalają, ponieważ nie są z psychologicznego -dramatu. Aktorzy, przeciwnie, odsuwają raczej zainteresowania widza od psychologicznych motywacji działań swych postaci tak, jak gdyby chcieli wyeksponować jedynie sens tych działań w niemieckiej panoramie lat wojny. Antczak zaciera wszystkie przeskoki swej roli (wycena naszyjnika, charakterystyka oj-ca, udział w pościgu), nadając jej cechy monolitu z hitlerowskiego wytopu. Kulikówna pozostawia bez odpowiedzi pytania o motywy Ruth ratując Petersa, jakby odbierała wagę tej decyzji. Charakterystyka postaci, jaką dają ci aktorzy, nie sięga głębiej niż warstwa determinacji rodzinnych i zawodowych. Willy nie jest nawet łapownikiem, a Ruth nie ma nic z radości i głodu życia. Gra nie wzbogaca tekstu, najwyżej mu nie przeszkadza. W przypadku prof. Sonnenbrucha {Tatarczyk) nawet przeszkadza: aktor buduje sylwetkę tak zafiksowaną, tak nieskazitelną, portretową, że nie znajduje miejsca nawet na rozpacz, zeszmacenie, złą kłótliwość w drugiej części aktu III. Pierwszy to, przyznam, wypadek, kiedy rola Petersa jest bogatsza od roli jego partnera w ostatniej rozmowie.

"Niemcy" w Ważkiej telewizji są więc ciągle jeszcze sztuką o tuzinkowej niemieckiej rodzinie z czasów Hitlera, ale trudniej jest dostrzec, że w skład tej tuzinkowej rodziny wchodziły wcale nietuzinkowe i na pewno nietuzinkowe scharakteryzowane postacie. To, czym dziś "Niemcy" ciągle się świetnie bronią, zamknięte jest w ambiwalencji zawodnych receptur moralności sumień. Zatem w procesie, w którym autor stara się rozgraniczyć ważkość i nieważkość zjawiska zwanego sumieniem indywidualnym, i jego niezbywalność i jego niedostateczność. Jest to więc bardzo psychologiczny dramat o wcale nieprywatnych sprawach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji