Artykuły

Sens i bezsens istnienia

Dwaj najwięksi moraliści - jeden w dziewiętnastowiecznej, drugi w dwudziestowiecznej literaturze - spotkali się w adaptacji scenicznej "Biesów" Dostojewskiego dokonanej przez Camusa. Spotkanie to nie przypadkowe, Camus w twórczości, swej zafascynowany był Dostojewskim, którego postacie - jak sam przyznał - prześladowały go przez całe życie. A "Biesy" ("jedno z czterech czy pięciu dzieł, które stawiam ponad wszystkie inne") wystawił we własnej reżyserii w paryskim Theatre Antoine jako ostatnią swą pracę literacką na niespełna rok przed tragiczną śmiercią w wypadku samochodowym 4 stycznia 1960 roku.

W adaptacji tej Camus pozostał wierny oryginałowi w stopniu rzadko spotykanym w podobnych wypadkach. Choć usunął niektóre wątki i postacie, wygładził dialogi do potrzeb scenicznych, zachował całe bogactwo powieści i jej problematyki filozoficznej, sięgającej do najgłębszych pokładów udręki człowieka i sensu życia ludzkiego. Pozostał wierny Dostojewskiemu, ale też i samemu sobie.

Spotykają się tu nie tylko dwaj pisarze, ale i ich postawy moralne najgłębiej pojętego humanizmu.

Adaptacja utrzymuje na scenie kształt powieści z narratorem, którym jest jedna z postaci, Grigoriew, biorący poza tym udział - zresztą zupełnie bierny - w akcji dramatycznej. Ale burzliwe, skłębione morze prozy Dostojewskiego Camus ujął w karby konstrukcji teatralnej, wprowadził ład i jasność myśli, dyscyplinę. Zaczyna się to jak komedia obyczajowa, opowieść z życia prowincjonalnego miasteczka rosyjskiego. Potem to życie zaczyna się mącić, komedia zamienia się w dramat i melodramat rodzinno-obyczajowy. Z kolei ten dramat przechodzi na plan społeczny i polityczny, w środowisko anarchistów i nihilistów i kończy się tragedią filozoficzną, egzystencjalną o ludziach przytłoczonych ciężarem świata i daremnie szukających jego sensu. Świata, w którym umarł Bóg, zatraciły się wszelkie wartości, nie ma w co wierzyć i czego się trzymać, ideał wolności przechodzi w despotyzm i zbrodnię, a jedyny ratunek pozostaje w śmierci.

Camus jest wierny Dostojewskiemu. Janusz Warmiński, reżyserujący "Biesy" w "Ateneum", pozostał wierny Camusowi i Dostojewskiemu. Okazuje się, że taka potrójna wierność literaturze jest realna i może dać piękne wyniki teatralne. Scena pusta, przez Lidię i Jerzego Skarżyńskich ascetycznie obudowana ciemnym brązem równie pustych ścian z drewna. Tylko kostiumy są z epoki i niezbędne rekwizyty, meble, które przy zmienności scen przestawia się w ciemnościach w czasie, kiedy Narrator (Ignacy Machowski) snuje na pierwszym planie swą interesującą opowieść. Bo przecież idzie tu nie o obrazek historyczny, ale o coś znacznie więcej.

Przedstawienie w "Ateneum" jest popisem wytrawnego aktorstwa. Centralną postać Mikołaja Stawrogina gra Krzysztof Chamiec, w tonie ściszonym, cały zamknięty w sobie, uzewnętrznia się tylko błyskiem oczu i nieznacznym gestem. Człowiek oddany zbrodni z pełną świadomością, zbrodniczością swą fascynujący kobiety, a złą siłą mężczyzn. Równocześnie tkwi w nim, nie dające się niczym zatrzeć poczucie winy za popełnienie szczególnej nikczemności, z której zwierza się w spowiedzi u Tichona. Chamiec w przejmujący sposób oddaje wewnętrzny niepokój Stawrogina, jego diabelski urok i nędzę podłości.

Jan Świderski w roli Stiepana Wierchowieńskiego jest uległym, po bujnym życiu w Petersburgu, pieczeniarzem, bezwolnym gadułą, plotącym o czynach i pracy. Umie jednak z tej postaci wydobyć ludzkie cechy prawdziwego przywiązania do Barbary Stawroginej (gra ją ładnie Hanna Skarżanka) i resztki godności. Rolę Kiriłowa można chyba uznać za najlepszą w dotychczasowym dorobku Władysława Kowalskiego. Przenikliwie pokazuje on tego filozofa, szukającego wolności w samobójstwie, naznaczonego niewiarą w sens istnienia - na granicy obłędu, z oczyma iskrzącymi się śmiercią. Elżbieta Kępińska wzrusza prostotą i umiarem mistrzowskiej w każdym ruchu i słowie gry w roli obłąkanej Marii Lebiadkin. Andrzeja Seweryna zawsze z przyjemnością ogląda się na scenie (i w telewizji), ten młody aktor umie zjednać sobie widza; Iwana Szafowa gra gwałtownie i wyraziście, z ekspresją może nawet, odrobinę za mocną.

Dziewczyny, Liza i Dasza, w adaptacji ledwo są zarysowane, ale Anna Seniuk i Joanna Jędryka-Chamiec potrafiły z nich stworzyć postacie prawdziwe i trójwymiarowe, nie potrzebuję dodawać, że też bardzo urodziwe. Marian Kociniak był oślizłym, pospolitym łotrzykiem, Piotrem Wierchowieńskim. Ludwik Pak soczyście zagrał Fiedkę katorżnika. Wart odnotowania jest debiut Hanny Gizy w niedużej roli Marii Szotow. Wystąpiło jeszcze wielu aktorów: Barbara Rachwalska, Bogdan Baer, Zdzisław Tobiasz, Bohdan Ejmont, Stanisław Libner, Henryk Łapiński, Bogusz Bilewski, Jan Kociniak, Marian Rułka, Józef Kostecki, Jerzy Kaliszewski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji