Artykuły

Kontrapunkt. Dzień czwarty

O czwartym dniu Przeglądu Teatrów Małych Form "Kontrapunkt" pisze Antoni Winch z Nowej Siły Krytycznej.

Czwarty dzień festiwalu to przede wszystkim występy dwóch teatrów zza granicy -Chorwacji i Norwegii. Zaprezentowały one dość interesujące, choć bardzo się od siebie różniące, przedstawienia.

Chorwacki teatr Gradsko kazalište lutaka Rijeka pokazał spektakl zatytułowany "Romeo (i Giulietta)". Mimo że scenariusz w dużym stopniu oparto na dramacie Szekspira, nie dodano w nim żadnych nowych bohaterów, a wydarzenia mniej więcej pokrywają się z oryginalną fabułą "Romea i Julii", to, przez zupełnie inne rozłożenie punktów ciężkości, wydobycie z cienia, jedynie epizodycznej w utworze mistrza ze Stratfordu, postaci Rozaliny (dziewczyny, którą Romeo porzucił, gdy zadurzył się w Julii), mamy do czynienia z zupełnie inną historią, traktującą, co prawda, również o nieszczęśliwej miłości, lecz opowiedzianą w taki sposób, że podważa ona, a nie potwierdza, sens żywienia do drugiej osoby uczucia zdolnego przekroczyć granicę śmierci.

RM i JC (współcześni Romeo Montecchi i Julia Capuletti) siedzą w szklanych terrariach i czatują ze sobą. Wymiana zdań na temat miłości, tego, jaką posiada dzisiaj wartość, czy możliwym jest, aby ktoś jeszcze w jej imię mógł odebrać sobie życie, przeplatana jest z propozycjami włączenia kamery internetowej i to najlepiej tak ustawionej, żeby pokazywała piersi, pupę lub penisa. Dialog przeczy samemu sobie, cytaty z Szekspira kontrowane są przez dwuznaczne aluzje o podtekście erotycznym. RM i JC (bardziej chyba JC) chcą być romantyczni, ale za bardzo nie wiedzą, jak to się robi. Instrukcją obsługi romantycznej miłości jest dla nich "Romeo i Julia". Czytają ją jednak wyrywkowo i bez głębszego zrozumienia.

Narracja spektaklu prowadzona jest na trzech planach. Pierwszy, już opisany, to historia internetowego flirtu na czacie. Drugi rozgrywany jest między lalkami. Tutaj do głosu dochodzi Rozalina. To, co ją spotkało, każe przewartościować i w inny sposób spojrzeć na postać Romea. Nie jest on już romantycznym kochankiem gotowym w imię swojego uczucia popełnić samobójstwo. To zwykły zalotnik, tak łatwo się zakochujący, jak zapominający o swoich miłościach. Namiętny na chwilę, po chwili obojętny. Julia jest jego kolejną, pech chciał, że ostatnią, Rozaliną.

Plan trzeci to ekrany monitorów. Występ lalek jest przekazywany przez kamerę. Obraz bywa rozmazany, spowalniany, rozchwiany. Ta trochę bajkowa przestrzeń uprawdopodabnia i przybliża historię opowiadaną przez lalkowych bohaterów. Kamera pełni ponadto funkcję oka podglądacza, który z ciekawości chce zobaczyć, jak wygląda miłość doprowadzająca zakochanych do śmierci.

Drugie przedstawienie to "The Convent" Jo Strmgren Kompani z Bergen w Norwegii. Trzy zakonnice pobożnie spędzają czas w swoim niewielkim, skromnie urządzonym (na jego umeblowanie składają się trzy drewniane ławy, miska z wodą, słoma na podłodze) klasztorze. Panującą w nim atmosferę skupienia, podkreśloną przez niezbyt ostre, jednostajne oświetlenie, urozmaica jedynie radio, z którego co jakiś czas odtwarzane są weselsze melodie. Śpiewając religijne pieśni i głodząc się, siostry z radością kroczą drogami wskazanymi im przez świętych. Szybko jednak okazuje się, że nie posiadają ich silnej woli. Gdy nikt nie patrzy, podjadają suchy chleb, kradną go, chowając w majtkach, robią sobie, często złośliwe, żarty, niekiedy nawet biją się i kłócą.

Rzeczywistość kreowana w spektaklu szybko wędruje ku grotesce i absurdowi, które wzmacnia jeszcze nie tłumaczony dialog. Na jego oryginalną warstwę językową składa się mieszanka języków i dialektów germańskich. Z założenia zatem ma brzmieć absurdalnie i być niezrozumiała. Nie świątobliwie postępujące świątobliwe bohaterki, rozmawiają ze sobą w śmiesznie brzmiącym języku. W efekcie otrzymujemy serię komicznych sytuacji, nie zawsze do końca umotywowanych zachowań, kakofonię dziwnych tonów i słów. Mówi to o tym, że o ile trudno jest czasem zrozumieć tych, którzy zdecydowali się naśladować świętych, o tyle jeszcze trudniej pojąć samych świętych.

Trzeci spektakl zaprezentowany podczas czwartego dnia festiwalu przyjechał do Szczecina z warszawskiego Teatru Studio. "Lubię być zabijana" nie jest przedstawieniem dla widzów, którzy lubią być zabijani. Tytuł bowiem nie odnosi się do głównej bohaterki, Mirandy Piano, a do publiczności. Jest ona obrażana, wyzywana, wypraszana ze spektaklu. Nic dziwnego, że jej część rzeczywiście opuszcza swoje miejsca i wychodzi.

Miranda to młoda, atrakcyjna kobieta, która wiele w życiu przeszła. Jej doświadczenia sprawiły, że nienawidzi świata, sposobu jego działania, reguł, jakie nim rządzą. Inna sprawa, że z całym cynizmem potrafi je wykorzystać. Narzekając na brak łączących ludzi szczerych, silnych więzi, zanik uczuć, nie robi sobie specjalnie wyrzutów z tego, że zdradziła Owena - mężczyznę, który chciał się z nią ożenić. Nie widzi też nic złego w wykorzystywaniu Tony'ego, jej kolejnego partnera.

"Lubię być zabijana" to na pewno spektakl dla widzów o mocnych nerwach, nie bojących się wejść z Mirandą w polemikę. To również duże wyzwanie dla aktorki, Iwony Głowińskiej, która musi liczyć się z tym, że publiczność może zacząć buntować się przeciwko niej, ingerować w świat przedstawiony utworu, blokować akcję lub wręcz uniemożliwiać jej prowadzenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji