Artykuły

Trudne dziedzictwo

- W wydanej niedawno książce Małgorzaty Terleckiej-Reksnis "Holoubek - rozmowy" Gustaw pięknie mówi na temat misji teatru. To zdania podniosłe i głęboko ideowe. Ale jako dyrektor Ateneum nawet nie próbował tych idei realizować - mówi Izabella Cywińska w Notatniku Teatralnym, w całości poświęconym temu wybitnemu artyście.

Łukasz Maciejewski: Dyrekcję Teatru Ateneum objęłaś po Gustawie Holoubku. To trudne dziedzictwo. Izabella Cywińska: Trudne, ale trzeba pamiętać, że Holoubek w ostatnich latach nie miał zdrowia ani siły, żeby mierzyć się z doraźnymi problemami swojego teatru. Nurtowały go inne, chyba wyższe rejony. Raczej metafizyka niż praca u podstaw i całkiem przyziemne zmagania o jakość konkretnych przedstawień, o charakter tej sceny. Kiedy Gustaw walczył z ciężką chorobą, często zwyczajnie ustępował ludziom, nie zawsze artystom, którzy reżyserowali w Ateneum, ale robił to przede wszystkim dla aktorów, których bardzo kochał. Chciał, żeby mogli grać jak najwięcej. Żeby się podobali. Ł.M.: Tak zwanej szerokiej publiczności gwiazdorskie spektakle z Ateneum bardzo się podobały. I.C.: Podobają. Czas teraźniejszy... Ł.M.: Gorzej z krytykami, z ludźmi teatru. Na temat aktorskiego zespołu Ateneum krążą legendy - o ich rozkapryszeniu, kiepskim guście, o zaniżonych ambicjach.

I.C.: Każde uogólnienie jest krzywdzące, a zwłaszcza tezy, które mołojeckim prawem próbują ujednolicać różnorodne osobowości artystyczne. Nie ma jednego zespołu Ateneum. Ten zespół to liczne nazwiska, a każde nazwisko to odmienny talent, charakter, styl, przyzwyczajenia. Są w tej grupie artyści, w których wyczuwam wielką radość wynikającą z nadziei na zupełnie nową aktorską przygodę, jaką może być zupełnie inny od dotychczasowego program teatru; inni, trochę mniej elastyczni, być może zechcą się otworzyć albo po jakimś czasie pokojowo się rozstaniemy. I nie chodzi tutaj o żadne ekscesy, kłótnie czy skandale, tylko o zwyczajowe różnice w spojrzeniu poważnych ludzi na artystyczną wizję teatru. Niektórzy ją zaakceptują, ale inni nie. Takie są odwieczne prawidła wszelkich zespołów teatralnych. Spotykamy się, rozstajemy, później znowu do siebie wracamy. Droga Holoubka była podobna.

Ł.M.: Nie zdążył zagrać siedzącego w fotelu, starego Gustawa-Konrada w twoich "Dziadach", chociaż miałaś taki pomysł.

I.C.: Umierający Gustaw-Konrad, dla którego Wielka Improwizacja jest wielką iluminacją, spotkaniem z tajemnicą, przestającą być zagadką; z równie jak on starym Bogiem, który neutralizuje każde bluźnierstwo; z grzechem pychy, z którym umieramy w pokorze... Ale nie zdążyłam.

Ł.M.: To, co przekraczało możliwości Holoubka w Ateneum, spełniło się dwie dekady wcześniej - kiedy kierował Teatrem Dramatycznym.

I.C.: Był wybitnym dyrektorem. Dramatyczny, którym kierował w latach 1972-1982, był teatrem z jasnym i wyrazistym programem, któremu Gustaw był wierny. Tamte lata to okres być może największej prosperity tego teatru. Holoubek przewodził fantastycznemu zespołowi aktorskiemu, a jednocześnie zapraszał do współpracy markowych reżyserów, ale także młodych, znakomicie zapowiadających się debiutantów.

Ł.M.: A w Ateneum?

I.C.: Nie do mnie należy ocena jego dyrekcji. To niezręczne pytanie. Dlatego odpowiem unikiem. Mam wrażenie, że Gustaw realizował w Ateneum marzenia aktorów, wychodził naprzeciw potrzebom publiczności, ale niestety nie miał wyraźnego planu, perspektywicznej strategii. W wydanej niedawno książce Małgorzaty Terleckiej-Reksnis "Holoubek - rozmowy" Gustaw pięknie mówi na temat misji teatru. To zdania podniosłe i głęboko ideowe. Ale jako dyrektor Ateneum nawet nie próbował tych idei realizować.

Ł.M.: Słowa na wiatr?

I.C.: W żadnym razie. Myślę, że wypełniał tę misję po prostu swoim życiem. Tym, jakim był aktorem, człowiekiem, politykiem.

Ł.M.: Jaki był?

I.C.: Miał w sobie niezwykłą skromność, która przez jego charakterystyczny sposób mówienia nieoczekiwanie tłumaczyła się w zagadkową podniosłość. To paradoks. Chociaż Gustaw nigdy nie był pompatyczny, każda, nawet najbardziej banalna kwestia w jego wykonaniu, wydawała się mieć inne jeszcze, dużo bardziej wzniosłe znaczenie. Słowa zyskiwały wzniosłość. Zdania piękniały.

Ł.M.: Holoubek mógł się mylić w swoich wyborach zawodowych, czasami podejmował niewłaściwe decyzje jako dyrektor czy polityk, ale jako aktor był zawsze bezbłędny. A także: perfekcyjny, oryginalny, nowatorski.

I.C.: Był aktorem w pełnym tego słowa znaczeniu kreacyjnym. Nie interesowało go stereotypowe przeczytanie i "odegranie" dialogu. On naprawdę myślał tekstem. Nie grał myślenia.

Ł.M.: Szczytowym osiągnięciem "myślenia tekstem" Holoubka w tej dekadzie był wyreżyserowany przezeń w Ateneum "Król Edyp" Sofoklesa.

I.C.: Holoubkowi udało się nie tylko obronić tekst Sofoklesa, ale także - co w przypadku jego prac reżyserskich nie było, niestety, regułą - przy udziale scenografa Marcina Stajewskiego pięknie zaaranżować teatralną przestrzeń. Była niemal pusta. Tylko snop światła padał na twarze aktorów - odartych z tradycyjnych ozdóbek, przebranych w skóry i żarliwie walczących o wewnętrzną "skórę" klasycznego tekstu, o sprawę, o problem, ideę.

Ł.M.: "Król Edyp" wróci jeszcze kiedykolwiek na afisz?

I.C.: Bardzo bym tego pragnęła. Pojawiały się zresztą mgliste plany, żeby pokazać go w mateczniku, czyli w Grecji. Obawiam się jednak, czy dzisiaj - po wielu miesiącach przerwy - uda się jeszcze ten osierocony przez reżysera spektakl odzyskać. Czy możliwe jest przywrócenie "Królowi Edypowi"życia.

Ł.M.: Naprzeciwko stolika, przy którym siedzimy w twoim dyrektorskim gabinecie w Ateneum, wiszą portrety dyrektorów i największych gwiazd tej sceny. To swoista kronika dwudziestowiecznego teatru. The best of.

I.C.: Popatrz, obok fotografii Holoubka jest zdjęcie Jana Świderskiego. Wiszą sobie po sąsiedzku, a przecież trudno o większe przeciwieństwa. Świderski robił na scenie wszystko, żeby nie być sobą. Pragnął się zmieniać, chciał być aktorskim Zeligiem - zawsze nie do rozpoznania. To była jego pasja.

Ł.M.: Był twoim profesorem.

I.C.: Najważniejszym. Albo raczej tym, od którego w szkole teatralnej nauczyłam się najwięcej.

Ł.M.: Holoubek był zaprzeczeniem "Świdra", tak?

I.C.: Nie do końca. W przeciwieństwie do Zbyszka Cybulskiego, który z zasady był sobą w każdych okolicznościach, Gustaw pozostając sobą, zmieniał się... wewnętrznie.

Ł.M.: Jak to rozumieć?

I.C.: Myślenie o tekście było w jego przypadku zawsze odkryciem. I Holoubek przybierał wewnętrzny charakter kreowanych postaci. To ważniejsze od zewnętrznej mimikry.

Ł.M.: Cały czas rozmawiamy o teatrze, a jaki był twoim zdaniem Holoubek w kinie?

I.C.: Niedobry, no może nie zawsze dobry... A ty co o tym sądzisz?

Ł.M.: Miał bardzo trudne warunki, które czasami udawało mu się w kinie zwycięsko pokonywać. Na przykład kiedy zagrał w znakomitym "Zygfrydzie" według Jarosława Iwaszkiewicza w reżyserii Andrzeja Domalika albo w telewizyjnym "Mistrzu i Małgorzacie" Macieja Wojtyszki.

I.C.: "Zygfryda" nie widziałam, w "Mistrzu i Małgorzacie" rzeczywiście był świetny.

Ł.M.: Dalej: "Prawo i pięść" Jerzego Hoffmana i Edwarda Skórzewskiego, filmy Wojciecha J. Hasa.

I.C.: Jednak pospieszyłam się ze zbyt pochopną opinią. Rzeczywiście, w filmach Hasa się sprawdził, ale wielu filmów z udziałem Holoubka zwyczajnie nie znam albo nie pamiętam. Nie lubiłem za to teatrów telewizji w jego reżyserii. Były statyczne, teatralne. Tworzył zazwyczaj typowy teatr obyczajowy w dekoracjach z papier-mâché, który nie był jednak ani klasycznym teatrem, ani kinem. Dziwną, ciężkostrawną hybrydą.

Ł.M.: Jako aktor w Teatrze Telewizji stworzył jednak imponującą galerię niezapomnianych, fascynujących postaci.

I.C.: Oglądałam niedawno w telewizji powtórkę "Podróży" Geralda Auberta w reżyserii Piotra Mikuckiego. Gustaw w roli Ojca, w duecie z Piotrem Fronczewskim, był wspaniały. W tym przedstawieniu Holoubek był fotografowany przede wszystkim w bliskich planach (autorem zdjęć był Marian Prokop - przyp. Ł.M.), a ja w ogóle uważam, że w jego przypadku najwięcej można się było dowiedzieć z takich zbliżeń. U niego wszystko było ważne, każde mrugnięcie okiem, ruch warg, bezwiedny mimiczny grymas.

Ł.M.: Gdyby Holoubek dowiedział się, że zostałaś jego następczynią w Ateneum - ucieszyłby się czy wściekł?

I.C.: Na pewno byłby zadowolony.

Ł.M.: A po przeczytaniu twojego programu artystycznego?

I.C.: Przypuszczalnie trochę mniej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji