Artykuły

Nieczystości

Czy Bronisław Wildstein skorzystałby oglądając "Oczyszczonych"? - zastanawia się w felietonie dla e-teatru Rafał Węgrzyniak

Dopiero w ubiegłym tygodniu wpadła mi w ręce "Dolina Nicości" Bronisława Wildsteina. Przeczytałem tę powieść jednym tchem. Gdyby w Polsce nie działał mechanizm opisany przez Wildsteina - piętnowania i wykluczania zwolenników lustracji - "Dolina Nicości" wkrótce po wydaniu zostałaby przeniesiona na scenę. Próżno bowiem szukać we współczesnych dramatach tak przekonywającej, a zarazem bulwersującej panoramy III RP i jej historii toczącej się od Okrągłego Stołu w cieniu niedokonanej dekomunizacji. Przy tym trudno uznać ten utwór za przejaw prawicowego postrzegania dziejów Polski po 1989 poprzez tropienie agentów służb specjalnych PRL, skoro nieomal wszystkie jej wątki stanowią literackie przetworzenie zjawisk patologicznych lub nieformalnych powiązań ujawnionych w prasowych publikacjach czy dochodzeniach komisji śledczych. Na dodatek zaś czyni ją wiarygodną cała dotychczasowa działalność autora.

A są w "Dolinie Nicości" właściwie gotowe do wystawienia sceny z wyrazistą dramaturgią, sugestywnymi postaciami i ostrymi dialogami. Pewien kłopot adaptatorowi nastręczałyby tylko epizody retrospektywne ukazujące uwikłanie Returna w 1977 jako studenta krakowskiej polonistyki we współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa, bądź okoliczności zamordowania przez nią w 1989 nowohuckiego księdza Augustyna. Łatwo wyobrazić sobie jednak, jakie emocje wzbudziłoby - przynajmniej wśród warszawskiej publiczności - rozpoznawanie we wszechwładnym redaktorze naczelnym "Słowa", Bogotyrowiczu - Adama Michnika, w wydawcy tygodnika "W ryj", Niecnocie - Jerzego Urbana, albo w założycielu i liderze "Praktyki Zaangażowanej", Pasikoniku - Sławomira Sierakowskiego. Zwłaszcza gdyby zasiedli oni na widowni. Tylko bodaj żaden dyrektor warszawskiego teatru nie zaryzykuje wystawienia "Doliny Nicości"- szczególnie w czasie obchodów dwudziestolecia III RP - obawiając się podzielenia losu redaktora Wilczyckiego, który wbrew ostrzeżeniom wydrukował w "Kurierze" dokumenty demaskujące profesora Lwa.

Moją uwagę w powieści przyciągnął oczywiście marginalny wątek teatralny związany z "jednym z bardziej utalentowanych" reżyserów, Setem, który jako jedyny nie boi się przebywać w miejscach publicznych ze zdegradowanym Wilczyckim. W środowisku krążą bowiem pogłoski, że Set musiał wycofać się z życia teatralnego z powodu choroby psychicznej, nadużyć finansowych albo oskarżeń o pedofilię. W istocie sam zrezygnował z reżyserowania w momencie, gdy wystawiał "sztukę tej egzaltowanej kretynki, która nagle zrobiła się modna. Sarah Kane." Premiera miała się odbyć na najgłośniejszej scenie w Polsce. "Teatr świeży, zbuntowany, nonkonformistyczny. Tyle było w nim tego, ile ognia w mikrofalówce. Ale właśnie dlatego sukces był murowany." Set miał opory przed tworzeniem spektaklu "na kanwie fatalnego tekstu", bądź "nawet wbrew niemu". Pewnej nocy postanowił, że nie będzie "zwiększał zalewającej nas kupy nieczystości" i odmówił kontynuowania prób. "I tak - wyjaśnia Set - zaczął się mój upadek".

Jeśli się nie mylę, wyłącznie w 2001 izraelski reżyser Gadi Roll zrezygnował z wystawiania "Zbombardowanych" w warszawskich Rozmaitościach. Ale przede wszystkim dlatego, że aktorki z zespołu odmówiły zagrania roli Cate. Choć pojawiły się też naciski prawicowych radnych na Grzegorza Jarzynę, aby wycofał z repertuaru zbyt drastyczną sztukę. Była to jedna przyczyn późniejszego wciągnięcia przez Rozmaitości do koprodukcji scen pozawarszawskich i zorganizowania premier "Oczyszczonych" we Współczesnym we Wrocławiu, "4.48 Psychosis" zaś w Polskim w Poznaniu. Nie trudno jednak odgadnąć, że Wildstein chciał przez postać Seta ukazać przeciwieństwo karier jakoby opartych na wystawieniu sztuk Kane.

Do wydanego w 2004 "Mistrza" - osnutego wokół biografii Jerzego Grotowskiego - wprowadził na podobnej zasadzie negatywny przebieg w PRL kariery Konrada Swinarskiego, który po tym jak cenzura nie dopuściła do premier jego dwóch przedstawień w Krakowie, pogrążył się w alkoholizmie i autodestrukcji, a wkrótce zginął wypadając przez okno. Przypuszczam, że dla Wildsteina jednym z symptomów degrengolady postkomunistycznej Polski stał się spektakl "Oczyszczonych" Kane w inscenizacji Krzysztofa Warlikowskiego powstały w Rozmaitościach w 2001. Chociaż sugerowanie przez niego, że odmowa wystawienia dramatu Kane mogłaby doprowadzić do załamania się kariery reżyserskiej jest nader wątpliwe. Wręcz przeciwnie, inscenizowanie utworów Kane narażało na anatemy, szyderstwa, insynuacje i deprecjonujące oceny z wielu stron. Uruchomiony bowiem został wtedy podobny mechanizm medialnej kampanii, jak w przypadku lustracji i żadne rzeczowe argumenty nie miały w popremierowych dyskusjach znaczenia. Wielu jej uczestników zresztą obecnie ukradkiem odwołuje swe ówczesne opinie.

Wildstein jako prezes TVP był gościem TR Warszawa w ramach cyklu spotkań "Linie podziału" prowadzonego przez Sierakowskiego. W jednym z artykułów, charakteryzując elity dzisiejszej Polski, podkreślił wylansowanie Rozmaitości przez recenzentów "Gazety Wyborczej" i "Tygodnika Powszechnego". Ale przecież mieli w tym swój udział również inni krytycy. W imię ścisłości warto też przypomnieć, że na łamach "Wyborczej" w kwietniu 2002 polemizowała z Romanem Pawłowskim Marta Cabianka. Kwestionowała ona celowość grania sztuk Kane pozbawionych jakichkolwiek wartości, a będących jedynie świadectwem jej choroby psychicznej. Chociaż zarazem doceniała walory ich inscenizacji stworzonych przez Warlikowskiego i Jarzynę. Niejako zapowiadając już manifest "Teatr na lewo", ubolewała jednak, że obaj reżyserzy są "zbyt mało radykalni", nie wyeksponowali w swych spektaklach motywów homoseksualnych, a zwłaszcza nie wydobyli ich aspektu społecznego i politycznego, poprzestając na "ekspresji emocji".

W znacznym stopniu Wildstein ma więc rację postrzegając Rozmaitości z ich repertuarem jako wytwór dominującego w kulturze nurtu lewicowo-liberalnego propagującego postmodernistyczny relatywizm czy dekonstrukcję etyki. A ściślej, jeden z ośrodków skupiających środowiska gejowskie, lesbijskie, feministyczne i lewackie, niczym warszawski klub "Le Madame" ukazany w jego powieści jako "Medea". Lecz próba zawłaszczenia Rozmaitości przez nową lewicę nastąpiła już po zdobyciu przez ten zespół rozgłosu dzięki wybitnym dokonaniom. A inscenizacji "Oczyszczonych" - tak jak całego teatru Warlikowskiego - nie sposób zredukować do manifestacji ideologicznej. Dlatego w kręgach lewicowych takie rozczarowanie - wyartykułowane najdobitniej przez Pawła Mościckiego w "Polityce teatru" - wywołała jego realizacja "Aniołów w Ameryce" Tony'ego Kushnera.

Zastanawiam się jednak, czy Wildstein widział "Oczyszczonych", czy też opiera się w swych sądach wyłącznie na tendencyjnych paszkwilach zachowawczych recenzentów drukowanych szczególnie w "Rzeczpospolitej". W "Mistrzu" były różnorakie nawiązania do dwóch przedstawień oglądanych niegdyś przez Wildsteina: "Apocalypsis cum figuris" Grotowskiego i "Mahabharaty" Petera Brooka. Z dramatu Kane również mógł on zaczerpnąć motywy poszerzające wymiar symboliczny jego opowieści, jak ewokowanie Psalmu 23, obdarzenie Wilczyckiego rysami Konsula z "Pod wulkanem" Malcolma Lowry'ego, recytowanie przez Returna fraz z "Gerontiona" Thomasa S. Eliota i dokonywanie przez niego egzegezy "Ewangelii Judasza". Struna, działacz opozycji zamknięty przez SB w więzieniu, który w celi bity i gwałcony przez współwięźniów załamał się, popadł w alkoholizm, a w końcu powiesił się po napisaniu cyklu wierszy, mógłby stać się jeszcze jedną postacią "Oczyszczonych". Zwłaszcza, że ta sztuka zawiera przecież parafrazę kapitulacji w trakcie przesłuchań i tortur Winstona Smitha z "1984" George'a Orwella.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji