Artykuły

Szukam kogoś

Można odnieść wrażenie, że przedstawienie zbudowane zostało jako ciąg konfrontacji z kolejnymi kawalerami, z których żaden nie zyskuje aprobaty w oczach dziewczynki - o "Calineczce" w reż. Ireneusza Maciejewskiego w Teatrze Groteska w Krakowie pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.

Wielobarwne przedstawienie krakowskiej Groteski w warstwie tekstowej skupia się na poszukiwaniu miłości przez główną bohaterkę. Współczesny teatr jednak zdążył nas już przyzwyczaić do tego, że tekst jest tylko jednym z komponentów spektaklu, nie zaś - dominantą całości. Zaś w przedstawieniu dla dzieci już na pewno nie można pozwolić, by sensy zawarte zostały prawie wyłącznie w wypowiadanym tekście. Zbytnie zaufanie słowu najbardziej szkodzi temu przedstawieniu.

Historia dziewczynki obdarzonej jedynie calem wzrostu jest powszechnie znana. Z tego założenia chyba wyszedł reżyser, wycinając z opowieści zarówno wątek matki Calineczki, jak i jej niezwykłych narodzin z pąku kwiatu. Widzimy więc bohaterkę jako już w pełni ukształtowaną postać, nie dowiadując się niczego o jej przeszłości czy pochodzeniu. Mało tego - jej imię poznajemy, nie wiedzieć dlaczego, dopiero po jakimś kwadransie przedstawienia. Dalsze losy dziewczynki dosyć dokładnie odpowiadają tym znanym z baśni (porwanie przez żabią rodzinę, ucieczka z żabiego bagna, spotkanie z Chrabąszczem, z Panią Mysz i Kretem, lot na Jaskółce, spotkanie równego jej wzrostem młodzieńca i wielka miłość na zakończenie). Powiewem świeżości jest akcentowanie jednego z motywów tekstu.

Na plan pierwszy wybija się poszukiwanie miłości przez Calineczkę. Gdyby skupić uwagę na samym tekście, można odnieść wrażenie, że przedstawienie zbudowane zostało jako ciąg konfrontacji z kolejnymi kawalerami, z których żaden nie zyskuje aprobaty w oczach dziewczynki. Widzowie patrzą oczyma głównej bohaterki - nie mamy wątpliwości, że Żabol, Chrabąszcz czy Kret nie są dla Calineczki partnerami nawet do rozmowy, nie mówiąc już o jakimkolwiek związku. To nie do końca sprawiedliwe potraktowanie płci męskiej w spektaklu z jednej strony uwyraźnia racje tytułowej bohaterki, z drugiej - spłaszcza całość, sprowadzając ją do jedynej słusznej perspektywy.

To poszukiwanie miłości nie staje się jednak motywem przewodnim w inscenizacji. Mimo wielu atrakcyjnych rozwiązań plastycznych (projekcje, wykorzystanie głębokości sceny przez stosowanie kilku planów, użycie różnych rodzajów lalek) trudno oprzeć się wrażeniu, że oglądamy ilustrację tekstu. To wrażenie pogłębiane jest dodatkowo niedbałą, często niedopracowaną animacją, czy dziwnymi, nieuzasadnionymi pomysłami realizatorów (trudno upierać się przy realizmie w spektaklu lalkowym, równie trudno jednak przystać na to, by w scenie rozgrywającej się na drzewie kasztanowym pojawiały się na tych samych zasadach liście kasztanu, klonu i dębu).

Dodatkowo, jakby na prawach hollywoodzkiej kulminacji, tuż przed spotkaniem Calineczki i Calineczka pojawia się włochaty pająk, postać spoza opowieści Andersena. Oczywiście, dzielny Calineczek pokonuje potwora i Calineczka go, niemal automatycznie, pokochuje, nikt nie miał wątpliwości, że tak będzie. Czy zatem waleczność ma być wyróżnikiem mężczyzny, którego niewielka dziewczynka miałaby pokochać? Bo tylko ta cecha odróżnia księcia od pozostałych zalotników dziewczynki. Nie ma do tych wątpliwości jednego klucza, gdyby więc zastanawiać się nad rozproszonymi w spektaklu sensami, otrzymuje się jedynie burzę niepoukładanych pomysłów, bez wyrazistego klucza.

Przedstawienie ma kilka zabawnych, przekonujących ról aktorskich - ze szczególnym wskazaniem na skromną, zaangażowaną w kolejne działania i spójną w całości przedstawienia Panią Mysz Moniki Filipowicz i żabią rodzinę (Małgorzata Hachlowska, Krzysztof Grygier i Franciszek Muła), zwłaszcza pozbawioną taktu i wdzięku, zabawną i odpychającą jednocześnie żabią mamę. Nie wolno zapominać też o warstwie muzycznej (choć dobór instrumentów, często rozbijający klimat poszczególnych scen, pozostawia sporo do życzenia). Cały spektakl zresztą ogląda się bez przykrości, zwłaszcza jeśli oderwać się od ciężaru nabrzmiałego znaczeniami tekstu. Nie zaszkodziłoby przedstawieniu zwiększenie jego intensywności - na przykład przez pozbycie się zupełnie niepotrzebnej przerwy, której jedyną funkcją artystyczną jest niepotrzebne rozbijanie tempa widowiska.

Szkoda, że Groteska skupia się nieustannie na pokazywaniu tych samych, wielokrotnie wcześniej wystawianych opowieści. Najbliższe plany premierowe ("Baśń o rycerzu bez konia" i "Hommage a' Chagall") pozwalają mieć nadzieję na przełamanie tego sztampowego myślenia. "Calineczka" jest piękną opowieścią, ale czy nie byłoby wspaniale zobaczyć w teatrze historię, w której każde kolejne wydarzenie jest dla widza niespodzianką?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji