Artykuły

"Trochę spleśniała wisienka"

"Wiśniowy sad nie przynosi dochodów, bo nie ma odbiorców na wiśnie; a dawny przepis na suszenie i smażenie konfitur zaginął. Tak się przedstawia strona handlowa wiśniowego sadu w majątku Luby Raniewskiej i w dość podobnej sytuacji znajduje się dziś piękna sztuka Czechowa. Niewielu znaleźć można teraz odbiorców na ten rodzaj wzruszeń i konfliktów, a dawny przepis na reżyserię i grę gdzieś się zagubił. Sztuka, tak specyficznie związana ze środowiskiem i epoką, podobna jest dziś do trochę spleśniałej Wisienki, która małe dać może pojęcie o uroku i pięknie kwitnącego sadu wiśniowego".

Smutne to, ale i prawdziwe. Recenzja Antoniego Słonimskiego z maja 1937 roku mogłaby zostać bez większego kłopotu powtórzona w październiku 1971 roku. Nic się nie zmieniło. Poza jednym: nie mamy już dziś w zasadzie wątpliwości, że jest to wybitna dramaturgia. Nie tylko w skali jednego kraju i nie tylko z perspektywy półwiecza. Nie zapytamy: czy aby "wyciągnięcie z biblioteki teatralnej tej smutnej komedii było pomysłem szczęśliwym". Teatr sięgający po Czechowa: góry liczyć może na życzliwość. Najwyżej po wiemy, że przedstawienie podobne jest do "trochę spleśniałej wisienki". Kochamy już i wielbimy autora. Nawet go trochę rozumiemy. Zauważyliśmy, że od Czechowa zaczyna się nowoczesna literatura dramatyczna, co czas pewien wydawało się najbardziej wyszukanym i nobliwym komplementem. Ale przedstawienia Czechowowskie najczęściej dalej knocimy, jak trzydzieści cztery lata temu. Ciągle, po bez mała siedemdziesięciu la:;. - ideałem wydaje się Czechow grany przez Stanisławskiego. Choć wiemy jednocześnie, że autor ten nie jest wcale tak słodki i tak wzruszająco rozczulający, jakim pokazywano go kiedyś w Teatrze Artystycznym.

Z drżeniem czekamy na każdego kolejnego "Czechowa po polsku", którego realizatorzy znowu będą nas zapewniać, że sztuki Czechowa to świetne teatralnie teksty, że w tekstach tych są znakomite role, że w każdej roli są wyśmienite kwestie, że w każdej kwestii jest wielka mądrość wieku, że każda z tych mądrości wieku mówi nam prawdy istotne o naszym świecie, że... Że, krótko mówiąc, Czechow jest zręcznym dostawcą teatralnym, którego przy odrobinie kultury i pewnej sprawności rzemieślniczej zagra każdy aktor i każdy teatr w dowolnej chwili. Tymczasem należałoby chyba - dla pożytku przyszłych przedstawień - powiedzieć sobie coś przeciwnego: są to źle napisane sztuki, w których aktor nie ma co igrać, z których nic poza banałem nie wynika. To jest znacznie bezpieczniejszy i bardziej płodny punkt wyjścia. Poprawny "Hamlet", nawet kiczowaty, pretensjonalny "Hamlet" może się wydać dziełem znaczącym, gdy głośno i dobitnie, jak slogany, wykrzyczane zastaną aktualnie brzmiące zdania. Wiele trzeba trudu, aby Słomkowy kapelusz przestał śmieszyć. Wyjątkowa musi być głuchota realizatorów, żeby pozbawić wdzięku "Kram z piosenkami". "Wiśniowy sad" grany jako dobra sztuka z ładnymi rolami zawsze będzie nudną piłą.

Tu przecież nie chodzi o poprawność, o sprawność i kulturę wykonawczą. Teatr Czechowa rodzi się na nieco wyższym piętrze, gdzie odnaleźć się daje treści i znaczenia, jakie mogą być wypowiedziane słowami pisarza. Odzie byłoby miejsce na własne przeżycia i własny stosunek do świata, nie do roli i do sztuki. Czechowa - wtedy, gdy stawał się wielkim teatrem - nigdy nie grano. Nie szukano wtedy "sposobów na Czechowa" (kumkanie żab, albo dialog iskrzący się rytmami polki, albo dźwięk łkających skrzypiec za sceną), nie zastanawiano się, czy mówić tekst wolno albo szybko, z rosyjską melancholią czy francuskim esiprit, nie liczono ilości guzików przy kamizelce i wstążek przy kapeluszu. Nawet nie pytano: śmieszne to czy smutne, dramat czy komedia, heroiczne zdarzenia czy żałobne. Wszystko to wiadome było potem, gdy już teatr wiedział, po co wystawia Czechowa. I co grając Czechowa ma do powiedzenia. "Czechow po polsku" - to właśnie Czechow zagrany dlatego, że dobrze to i zgrabnie napisane sztuki, z rolami dla aktorów i z pewną ilością zdań, które nazwać można -wiedzą o świecie i człowieku. Czechow po polsku - to właśnie taka "trochę spleśniała wisienka".

Więc raczej Bogu ducha winna jest Maria Straszewska, która we Wrocławiu zmagała się z "Wiśniowym sadem", tworząc zgrabne i kulturalne, nieźle zagrane i ładnie podane przedstawienie, w którym wszakże o nic - poza graniem Czechowa - nie chodzi. Z aktorami, których oglądało się ,z przyjemnością: z młodą Raniewską (Irena Remiszewska), z ciekawie "zrobioną" Szarlotą (Iga Mayr), z wzruszająco cierpiącą Warią (Marta Ławińska), z ciepło usprawiedliwionym Gajewem (Artur Młodnicki). Tak się gra i tak się rozumie teatr Czechowa. Nie ma więc co rozdzierać szat o jeszcze jedno "sprawne" przedstawienie Czechowa. Nie ma co, to prawda. Tyle, że chciałoby się, aby recenzja Słonimskiego z 1937 roku wydała się kiedyś dziwnym, niezrozumiałym dla nikogo żartem. Trochę spleśniałą wisienką, bez pestki do tego. Narazie właśnie ta recenzja jest czymś żywym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji