Artykuły

Częstochowa. Jubileusz Kalinina

W piątek wieczorem w Teatrze Stacherczaka znakomity pisarz i częstochowianin z Kusiąt będzie świętował podwójny jubileusz: 75 lat życia i 25 twórczości.

Podczas jubileuszowej fety z udziałem przyjaciół laureat Nagrody Miłosza udekorowany zostanie medalem Gloria Artis nadanym mu przez ministra kultury. Zaprezentuje też nową książkę "Ze sztambucha starego komucha".

tp [Tadeusz Piersiak]

***

Przy tej polszczyźnie diabli mnie biorą

Tadeusz Piersiak: Podobno obchodzisz jubileusz 100-lecia? Nie wyglądasz...

Andrzej Kalinin: - To 75 lat życia i 25 pracy literackiej. W sumie daje stówę.

Podoba Ci się to, co masz za sobą?

- Podoba mi się. Zawsze byłem pogodny, lubiłem to, co robiłem. Jeśli jakikolwiek mankament w tym życiu bym dostrzegł, to ten, że za późno zadebiutowałem. Jakoś się tego pisania krępowałem - nie wiedzieć czemu.

Jesteś za to człowiekiem, który przeżył dwa życia.

- Jedno spokojne - w pionie spółdzielczości wiejskiej, który jakoś sam się w socjalizmie bronił: miał masarnie, piekarnie, więc łatwiej było w nim żyć. Potem ten drugi okres związany z literaturą. Dwa życia - oba według mnie udane. To drugie szczególnie piękne.

W swoim literackim życiu miałeś wiele bardzo pięknych momentów.

- Oficjalnie zaczęło się od Nagrody Miłosza. Jednak wcześniej było spotkanie z Janem Józefem Szczepańskim, który przewodniczył kapitule przyznającej tę nagrodę. Bo obok radości z nagród była może większa radość ze spotkań ze wspaniałymi ludźmi. Niezwykłymi, jak Szczepański - honorowy prezes Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, z którym byłem zaprzyjaźniony do końca jego dni. Później z Czesławem Miłoszem. Nie mogę tego nazwać przyjaźnią, bo to był zbyt wielki dla mnie człowiek, ale myśmy się doskonale rozumieli. Może dlatego, że byliśmy w podobnych latach i patrzyliśmy na życie w sposób bardzo podobny.

Gościłeś Miłosza w swoim domu w Kusiętach.

- Tak - nie mógł przyjechać na wręczenie swojej nagrody - Nagrody Czesława Miłosza, kiedy wręczano mi ją w Warszawie w Domu Literatury. To zresztą też był niesamowity moment - ja od dziecka zakochany w książkach, znający masę pisarzy, których na kiermaszu książki prosiłem o autografy - raptem spotykam bohaterów moich literackich rojeń w jednej sali. Miłosz zadzwonił do mnie, że nie może dotrzeć na uroczystość, ale po przyjeździe do kraju na pewno się spotkamy. W maju zjechał do Krakowa, zadzwoniłem do niego, odebrała żona. Wiedziała, kim jest Andrzej Kalinin, poprosiła męża do telefonu. Pogratulował mi, pytając kiedy się spotkamy. Ja, niewiele myśląc: - Panie profesorze (bo tak kazano mi go tytułować), a gdyby pan tak zechciał "trafić pod strzechy" i przyjechał do mnie do Kusiąt. Chwila milczenia, więc ja myślę: "Boże, jakiś debiutant z Kusiąt zamiast na kolanach iść do Mistrza, zaprasza go do siebie na wieś"... Nagle słyszę: - Właściwie to czemu nie? Akurat w Częstochowie było Sacrum w literaturze, na które wcześniej był zaproszony, i udało się zorganizować wizytę przy tej okazji. A potem był drugi raz, już po wmurowaniu tablicy.

Twoje nalewki mu smakowały?

- Smakowały, ale receptury i jemu nie zdradziłem. Zawsze lubiłem się napić, ale z umiarkowaniem i w dobrym towarzystwie. Najlepiej pić to, co dobre i zdrowe. Lata temu wpadłem na pomysł, żeby robić te nalewki według własnego przepisu, którego nie zdradzam nawet przyjaciołom. Kiedyś na kolacji był u mnie Jan Zakrzeński z Adamem Ferencym. - Z czego to robisz? - pytał Zakrzeński. - Nie powiem - ja na to. A Jan mi mówi: - Tyle w życiu nalewek wypiłem i zawsze poznałem, z czego je robiono. Jak zaczęliśmy degustować, tośmy się zaprali we trzech. A tajemnica się nie wydała.

Na Twoim domu wciąż wisi ta tablica: Tu był Czesław Miłosz...

- Wójt Olsztyna Jarosław Tobolewski wypatrzył na domu koło Bielska tablicę: Tu nocował generał Haller. - To dlaczego tak nie upamiętnić wizyty noblisty w Kusiętach - zaproponował. Zadzwoniłem do Miłosza - nie miał nic przeciwko temu. To właściwie była pierwsza w Polsce forma trwałego uczczenia poety. Na odsłonięciu nie był, bo mu nie wypadało - była jego rodzina. Zajrzał później. A tablica wyróżnia naszą wioskę i tę chałupę.

Twoja nowa książka "Ze sztambucha starego komucha" to zbiór opowiadań?

- Książka opowiada o śmiesznych stronach minionego ustroju, kiedy wszystko było nie tak, jak powinno, a ludzie mimo wszystko jakoś sobie radzili. Chciałbym jednak wrócić do książki, która jest mi najbliższa "W cieniu złych drzew" uhonorowanej zresztą Literacką Nagrodą "Solidarności". Nawiązuje do moich młodych lat, są w niej zdarzenia, których byłem świadkiem, albo słyszałem o nich od rodziny czy przyjaciół.

Teraz bawisz się w teatr - jesteś autorem tekstów i reżyserem spotkań w Teatrze Stacherczaka.

- Do teatru chodzę ponad 60 lat. Jeśli ktoś jest zakochany w literaturze, nie może nie być zakochany w teatrze. Wiele lat pisałem o teatrze - jeszcze mieszkając we Wrocławiu byłem recenzentem "Słowa Polskiego". Kiedy Krzysiu Stacherczak zaprosił mnie do wspólnej zabawy, przystałem z radością. Także dlatego, że mało jest takich wariatów, jak Stacherczak, którzy z własnych pieniędzy robią teatr, żeby umożliwić młodym ludziom profesjonalne śpiewanie, komponowanie muzyki. To scena, która nikomu nie zagraża, nie będzie tam wielkich form dramatycznych, ale jubileusze, promocje, literacki kabaret. Z moim jubileuszem rusza nowa siedziba Teatru Stacherczaka, z prawdziwą sceną, klimatyzacją, ze stałym nagłośnieniem.

Jesteś członkiem PEN Clubu, autorytetem kultury naszego miasta. Chciałbym, żebyś spojrzał na Częstochowę z perspektywy mijającego czasu....

- Przemiany w kulturze dotyczą nie tylko naszego miasta. Są ogólnopolskie. Wszystko jest na sprzedaż, wszystko jest dla plebsu. Nie ma wartości artystycznych widowiska - jest oglądalność. Jeszcze niektóre instytucje próbują walczyć o swój artystyczny byt, ale też zmuszone są grać repertuar popularny. To jest właściwe, to jest prawidłowe. Jeśli jednak jest np. kabaret Neo-Nówka dla tych, którzy się lubią pośmiać z niczego, niech będzie coś dla tych, którzy znają się na kulturze. Piję tu do mediów, które w wielkim stopniu odpowiedzialne są za obniżenie oczekiwań kulturalnych Polaków. Powinno być jak przed laty, kiedy ludzie uczyli się poprawnie mówić, słuchając radia. Dziś z anteny słyszę coraz koszmarniejszą polszczyznę, przy której mnie diabli biorą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji