Artykuły

Dzieła Glucka na scenach Gdańska i Warszawy

Christoph W. Gluck: "Orfeusz i Eurydyka". Opera w 3 aktach. Kierownictwo muzyczne: Jerzy Katlewicz; reżyseria: Józef Wyszomirski, scenografia: Olga Siemaszko, choreografia Natalia Konius. Premiera w Operze Bałtyckiej 27 lutego 1962 roku. Chr. W. Gluck: "Ifigenia na Taurydzie". Opera w 3 aktach. Kierownictwo muzyczne: Mieczysław Mierzejewski; reżyseria: Ludwik Rene, scenografia: Jan Kosiński, choreografia: Witold Gruca. Premiera w Operze Warszawskiej 28 lutego 1962 roku.

"Starałem się usunąć wszelkie nadużycia, przeciw którym zdrowy rozum i rozsądek od dawna nadaremnie protestował. Uważałem za niezbędne sprowadzić muzykę do jej właściwej funkcji, którą jest wspieranie poezji w wyrażaniu uczuć i dramatycznych sytuacji, nie zaś przeszkadzanie w rozwoju akcji. Moim naczelnym dążeniem jest poszukiwanie piękna i prostoty". Tak pisał w 1769 roku w przedmowie do drukowanego wydania swojej opery "Alcesta" Christoph Willibald Gluck, wielki reformator teatru operowego. Nie ulega wątpliwości, że opera była tą formą dzieła artystycznego, która częściej niż inne narażona była na niebezpieczeństwo wynaturzenia i zatracenia pierwotnego sensu, wielokrotnie padała ofiarą poczynań, których pozorną tylko - intencją było wysunięcie muzyki na pierwszy plan. W rzeczywistości zaś nie szło tu bynajmniej o "muzykę" w szlachetnym rozumieniu tego pojęcia, lecz o efektowne popisy wirtuozów - śpiewaków, połączone - z maksymalnym przepychem wystawy, przy czym treść dzieła i jego sens dramatyczny zatracały jakiekolwiek znaczenie. Na szczęście jednak zawsze w okresach kryzysu znajdował się przynajmniej jeden twórca, który, potrafił przywrócić operze jej pierwotny sens.

Christoph Willibald Gluck - Niemiec z pochodzenia, wykształcony we Włoszech, działający w Wiedniu następnie osiadły w Paryżu, przez swe dążenie do artystycznej prawdy i głębi dramatycznego wyrazu, oraz przez wysokie walory muzyczne jego dzieł, sprawił, że dzieła te również dziś są żywe i mogą wzruszać współczesnych operowych widzów.

W Polsce jednak nie oglądano oper Glucka już od dawna. W Operze Warszawskiej po raz ostatni grany był jego "Orfeusz i Eurydyka" w 1913 roku za dyrekcji Janiny Korolewicz-Waydowej; nieco później jeszcze tylko Poznań wystawiał "Alcestę". Dopiero teraz - być może dlatego, że właśnie w roku 1962 mija 175 rocznica śmierci tego znakomitego kompozytora i zarazem upływa dwieście lat od wiedeńskiej prapremiery "Orfeusza" - dwa nasze teatry niemal równocześnie wystąpiły z premierami jego dzieł: Państwowa Opera Bałtycka wystawiła "Orfeusza i Eurydykę", zaś Opera Warszawska wprowadziła na swą scenę nigdy dotąd w Polsce nie graną "Ifigenię na Taurydzie". Dwa te spektakle różnią się znacznie od siebie - posiadają jednak i pewne cechy wspólne. Ludwik Renę inscenizując ,,lfigenię" pragnął ukazać antyczną tragedię poprzez pryzmat epoki i Glucka, czyli epoki sprzed Rewolucji Francuskiej, czego wynikiem są m. in. postacie lokajów ze świecznikami, wprowadzających na scenę poszczególne osoby akcji, a pod koniec wśród ogólnego zamieszania wynoszących "trupa" złego króla Thoasa, oraz przede wszystkim zaprojektowane zgodnie z intencjami reżysera kostiumy. Postacie Thoasa oraz jego Scytów są tu całkowicie "na miejscu"; widz jest skłonny wierzyć, że istotnie w ludwikowskiej Francji tak właśnie przedstawiano wschodnich barbarzyńców, którzy wyglądem swoim nie mogli sprzeciwiać się kanonom estetyki i nawet elegancji - przy tymi stroje Scytów, zwłaszcza Thoasa, są piękne i bardzo efektowne. Nieco gorzej z kapłankami w pantofelkach na wysokim obcasie i z krynolinkami nałożonymi na "grecki" strój oraz z Ifigenią noszącą dumnie fryzurę a la Madame Pompadour: ponieważ jednak wygląda to całkiem ładnie, więc po pewnym czasie można się do tej osobliwości przyzwyczaić. Natomiast dręczące Orestesa Furie przyodziane również w przejrzyste krynolinki, wywołują wrażenie raczej groteskowe, a pojawiająca się w finale opery postać bogini Diany z obnażonymi ramionami i nogami, zstępująca z wysokich schodów nie mieści się już ani w konwencji klasycznej ani rokokowej konwencji i przywodzi na myśl raczej ...vedettę z Folies Bergeres.

Tu jednak kończą się zarzuty, a raczej nie tyle zarzuty, ile sprawy do dyskusji (szanujmy intencje reżysera!), dotyczące z zresztą głównie strony wizualnej. Przeprowadzenie dramatycznej akcji w ujęciu LUDWIKA RENE zasługuje bowiem na pełne uznanie (można mieć co najwyżej wątpliwości co do paru drobnych szczegółów, których nie warto tu mówić). Dekoracje JANA KOSIŃSKIEGO są znakomite - nowoczesne, a przy tym świetnie przylegające do stylu dzieła; bardzo też pomysłowo rozwiązano sprawę ich wymiany. Muzyczna strona pod batutą MIECZYSŁAWA MIERZEJEWSKIEGO, to niewątpliwie nowy sukces Opery Warszawskiej: świetnie uchwycony styl muzyki Glucka, ładnie śpiewający chór, bardzo dobrze grająca orkiestra (co prawda wolelibyśmy oryginalną instrumentację, zamiast zbyt głośnej i masywnej orkiestracji Ryszarda Straussa) - wszystko to składa się na prawdziwie znakomitą całość, której dopełniają jeszcze piękne głosy solistów - zwłaszcza HANNY RUMOWSKIEJ (choć jej sposób śpiewania jest nieco zbyt "romantyczny" - bardziej pasuje do stylu muzyki Glucka głos śpiewającej w drugiej obsadzie ALINY BOLECHOWSKIEJ), KAZIMIERZA PUSTELAKA i ZDZISŁAWA KLIMKA (obydwaj świetni również aparycyjnie). ROBERT MŁYNARSKI śpiwea partię Thoasa głosem trochę niewyrównanym. Mniejsze partie również zostały starannie obsadzone (Halina Słonicka, Jadwiga Dzikowna, Anna Malewicz, oraz Teresa Majówna).

W drugiej obsadzie obok Aliny Rolechowskiej wyróżnia się stylowością i b. ładnym prowadzeniem głosu ZDZISŁAW NIKODEM w roli Pyladesa. Inni wykonawcy, słyszani tylko w czasie generalnej próby markowali raczej swoje partie - byłoby więc nieładnie oceniać ich na tej podstawie.

GDAŃSKIE przedstawienie "Orfeusza i Eurydyki" w intencjach reżysera i scenografa wydaje się być bliższe klasycznym wzorom, lecz również odstępuje od nich pod niejednym względem i to w sposób niczym nie umotywowany. Dotyczy to przede wszystkim pierwszego aktu, który powinien by w jakiś sposób przekazywać widzowi nastrój i klimat starożytnej Grecji, owej krainy ideałów harmonii i piękna. Tymczasem właśnie pierwszy akt jest pod względem wizualnym najsłabszy i najmniej przekonywający: niby "greckie", ale po jarmarcznemu kolorowe stroje chóru (czemu nie białe?), nieładne dekoracje, niezbyt szczęśliwie pomyślany (choć podobno wzorowany na autentykach) grobowiec Eurydyki - wszystko to nie wytwarza zupełnie nastroju, o który chodzi. Kostium Orfeusza znowu jest niewątpliwie strojem greckim, ale w takim razie nie na miejscu są trykoty i to wyraźnie widoczne, przy tym cała kompozycja stroju wydaje się dość ryzykowna w tej operze, w której rolę mężczyzny gra... kobieta. Notabene powierzenie tej roli mężczyźnie odpowiadałoby na pewno bardziej "realistycznym" - intencjom Glucka, który zresztą sam w paryskiej wersji "Orfeusza" zastąpił kastratę - alcistę tenorem; jednak nie znaleźlibyśmy na pewno w Polsce do tej roli męskiego wykonawcy na miarę niezrównanej Krystyny Szczepańskiej... Dalsze sceny dają już więcej swobody fantazji reżysera i scenografa - wypadają też o wiele lepiej. Zwłaszcza scena z Furiami w przedsionku piekieł, przywodząca na myśl niesamowite obrazy Boscha, jest znakomita, bardzo ładnie rozwiązany został także akt III.

Podobnie jednak jak w Warszawie, największy sukces jest udziałem strony muzycznej: JERZY KATLEWICZ prowadzi całość dzieła istotnie znakomicie, orkiestra poprawiła się w ostatnich czasach ogromnie i gra bardzo dobrze (jak pięknie wypadło obojowe solo w trzecim akcie!) chórowi należy się pełne uznanie, a KRYSTYNA SZCZEPAŃSKA w roli Orfeusza jest poza wszelką konkurencją. ZOFIA JANUKOWICZ dobrze śpiewa partię Eurydyki, a w scenie wyjścia z podziemi umie dać także wiele aktorskiego dramatyzmu. Młoda URSZULA SZERSZEN-MAŁECKA (Amor) ma ładny głosik i dobrą aparycję do swojej roli - niestety jest jeszcze bardzo niepewna intonacyjnie. Sporą rolę w ogólnym charakterze spektaklu odgrywa balet przygotowany przez NATALIĘ KONIUS. Piękna muzyka Glucka i jej bardzo dobre wykonanie w pierwszym rzędzie sprawia, że "Orfeusz i Eurydyka" w Operze Bałtyckiej jest wartościowym przedstawieniem i zasługuje na powodzenie, którym z pewnością będzie się cieszyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji