Artykuły

Niemuzealna opera

Premierą "Orfeusza i Eurydyki" Ch. W. Glucka, Opera Poznańska zwolniła licznie przybyłych gości z potrzeby stosowania jakiejkolwiek taryfy ulgowej w ocenie spektaklu. Było to widowisko, które po udanym "Złotym koguciku" Rimskiego-Korsakowa potwierdziło zapowiedzianą konsekwentną realizację odnowy naszego teatru "Pod Pegazem". Dzieło trudne, mało na ogół efektowne w realizacji na scenie operowej, wystawiono w holu Muzeum Narodowego w Poznaniu.

To, co zaproponowała grupa realizatorów nie jest jeszcze jednym, kolejnym "koncertem" operowym, lecz prezentacją teatru operowego, opartego na czystych formach greckich z trzema postaciami starożytnego dramatu oraz chórem występującym w roli komentatora, a także uczestnika akcji. Poznański spektakl to efektowny pokaz triumfu pięknej, czystej miłości (wziętej wprost z dzieła Owidiusza) nad złem świata cieni, będącym niczym innym jak wizją libertyńskiej moralności, kontrowersyjnego nie tylko w wieku XVIII rnarkiza de Sade'a.

Już pierwsze takty wstępu zapowiadają staranne opracowanie muzyczne spektaklu ciesząc bogactwem brzmienia, potęgowanym niecodzienną akustyką. Pogłos sali samoistnie podnosi walory brzmieniowe solistów, chórów i orkiestry,stwarzając wszakże jednocześnie trudności wykonawcom rozstawionym na przeciwległych galeriach i wchodzącej pomiędzy publiczność scenie. Rozbity na dwie grupy chór - statyczny na galerii i włączony do akcji na scenie - brzmi bogato, zaskakując dużymi, możliwościami dynamicznymi (cudowne pianissima). Spokój, delikatne wypracowanie każdej frazy, całkowite (poza finałem) zgranie z orkiestrą, to podstawowe elementy sukcesu wypracowanego przez dyrygenta Mieczysława Bondajewskiego i przygotowujących zespoły: Jolantę Komorowską i Henryka Górskiego.

Postać Orfeusza z dużym wyczuciem, bez przesadnej egzaltacji kreuje Ewa Werka. Głos solistki w specyficznej akustyce brzmi bardzo delikatnie - liryzm kontrastujący z pełnym dramatyzmu napięciem stwarza głębię przeżyć. Sukces Ewy Werki jest tym większy, iż z realizacją partii Orfeusza na przestrzeni z górą dwustu lat, napotykano na wiele trudności. Śpiewali więc Orfeusza kastraci i tenorzy, alty, a nawet barytony. Zapewne jeszcze bardziej autentycznie zabrzmiałaby ta partia w wykonaniu rzadko spotykanego, ale osiągalnego nawet w Polsce solisty tenora altowego. W partii Eurydyka występuje Barbara Zagórzanka, której piękny sopran brzmi bardzo nisko i stylowo choć miejscami, jak na tę specyficzną akustykę zbyt potężnie (pierwszy; duet Orfeusza i Eurydyki). Całkowicie rozczarowuje słuchaczy realizatorka niewielkiej partii Amora, absolwentką naszej poznańskiej PWSM sprzed czterech lat, Danuta Kaźmierska. Ładny liryczny, pełen ciepła głos, nie podparty przeponowym oddechem brzmi nieprecyzyjnie (zbyt duże portamenta, oraz wadliwa intonacja przy końcówkach bez orkiestry, doprowadzała do zderzeń intonacyjnych przy kolejnych wejściach zespołu).

Na osobną uwagę zasługuje starannie przygotowany, współgrający z chórem, zespół baletowy. Koncepcja zderzenia mitu o nieszczęsnym Orfeuszu i pięknej Eurydyce z filozofią markiza de Sade, z całym arsenałem odważnych posunięć choreograficznych i reżyserskich, okazała się nader trafna. Rogatego Lucypera zastąpiono obrazem perwersyjnym i odważnym, wstrząsającym i kontrowersyjnym - splotem ludzkich słabości i namiętności. Doskonale zaprojektowane stroje (Ewa Starowieyska) kontrastują z bielą sali i cudownie prezentują się w blasku kilkuset świec rzucających fantastyczne odbicia. Reżyser Janusz Nyczak i choreograf Henryk Konwiński stworzyli w scenografii Ewy Starowieyskiej świetne widowisko, rysujące ostro skontrastowane plany zła i dobra, ostrych barw i bieli, nienawiści i miłości- zwycięskiej. Szczególne wrażenie pozostawia upiorny tłum wychodzących z Hadesu - na tle którego podąża prowadzona przez Orfeusza Eurydyka. Szkoda tylko, iż tę pełną napięcia scenę mąciły na premierze dwie rozgadane panie z baletu próbujące, notabene bezskutecznie, chyba poza scenariuszem, wciągnąć do rozmowy półnagiego mężczyznę.

Pokazem propozycji reżyserskiej i choreograficznej stał się także efektowny powrót do Hadesu postaci uprowadzających zmarłą Eurydykę. W tym pochodzie każdy ruch, krok i gest, zdawał się być efektem konsekwentnej koncepcji wykonawczej.

Opuszczałem - po premierze - mury Muzeum Narodowego z przeświadczeniem, że to przedstawienie daje aż nadto wiele powodów do zadowolenia - krótko mówiąc: jest to niekwestionowane wydarzenie artystyczne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji