Artykuły

Kaliskie Spotkania Teatralne. Dzień trzeci

Zwarta, organicznie zespolona ekipa łódzka zaprezentowała zarówno wysoki poziom kreacji zbiorowej jak i ponadprzeciętne osiągnięcia indywidualne - o drugim dniu Kaliskich Spotkań Teatralnych pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.

Zaledwie jeden, kameralny spektakl pokazano podczas kolejnego dnia Festiwalu. Był to łódzki "Ślub" z Teatru im. Jaracza, w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego, wielokrotnie prezentowany już w różnych miastach Polski.

Sześcioro wykonawców przez niemal dwie godziny jest nieustannie obecnych na scenie. Umieszczeni w wydzielonych przestrzeniach, zajmujących jedną ze ścian wykrojonego na scenie, chłodnego, szklano-lustrzanego pudełka, opuszczają swoje "boksy", by wziąć udział w grze-śnie Henryka.

Choć w dramacie Gombrowicza protagonista jest jeden, bardzo wyraźny (czyli śniący Henryk), łódzkie przedstawienie nie daje takiej prostej propozycji, nie podąża wprost za tekstem literackim. Palma pierwszeństwa nie jest nikomu przyznawana na stałe, przedstawienie faluje i migocze, nie ustanawiając ostatecznej hierarchii. Oczywiście, fabularnie to Henryk prowadzi akcję, jednak siła oddziaływania bohaterów ulega zmianom, środek ciężkości spektaklu jest elastyczny i nie osadzony na stałe.

Wymagającą rolę Henryka ofiarnie odtwarza Marek Kałużyński. Aktor wypełnia sobą niewielką klatkę sceny, jego ostre działania fizyczne i zdecydowana, przepełniona determinacją ekspresja sprawiają, że wydaje się niekiedy zagarniać dla siebie całą scenę. Postać rozwija się od cichych do wykrzyczanych dźwięków, by na koniec opaść w rezygnację i omdlenie. Partytura roli (podobnie zresztą, jak całego spektaklu) wydaje się jednocześnie organicznie wyrastać z procesu prób, jak i stanowić zwartą, precyzyjną konstrukcję.

Naśladowanie i odbijanie Henrykowych gestów, póz, intonacji głosu, które w różny sposób pojawia się w rolach Władzia (Mariusz Witkowski) i Pijaka (Michał Staszczak) ustanawia te postaci i jednocześnie stanowi przyczynek do klęski Henryka. Wycofany, schowany za innymi postaciami Władzio rozbrzmiewa czystym tonem w kulminacyjnym dla roli dialogu z Henrykiem, gdy dowiaduje się, że ma dla niego zginąć. Nagle z sobowtóra i naśladowcy gestów Władzio staje się pełnokrwistą postacią, w ostatnim akordzie życia rozkwita pełnią scenicznego życia. Pijak Staszczaka zaś wiele wygrywa tym, że w całym spektaklu nie próbuje grać osoby pijanej. To cynik, dandys, może zbuntowany młody-gniewny, elegancki uliczny filozof, brutal - można mnożyć określenia, jednak najmniejszym nawet akcentem aktor nie próbuje naśladować stanu upojenia alkoholowego. Staszczak zwycięża w tym trudnym pojedynku osobistym wdziękiem, jakąś nieoczywistą zalotnością, lekkością gry, jakby nieobciążoną mnogością interpretacji Gombrowicza.

Frapujący duet Ewy i Andrzeja Wichrowskich (Katarzyna, Matka i Królowa, oraz Ignacy, Ojciec i Król) to nierozerwalnie połączona ze sobą para. Zachowują na scenie iluzyjny poziom prywatności, zarówno w formie (wymianie spojrzeń, mikrogestach, jednoczesnym podawaniu tekstu, upodabniającym ich do równolegle strofujących dziecko rodziców - jak u starego dobrego małżeństwa), jak i w treści (łamią zawiłe frazy Gombrowicza, odejmując im sztuczności: nawet niezwykle wyszukane konstrukcje językowe w ich wykonaniu brzmią łudząco podobnie do mowy potocznej, aż trudno uwierzyć niekiedy, że to tekst znany z lektury czy innych inscenizacji). Para aktorów przyciąga uwagę nawet działaniami w tle - zakładaniem pończoch, spazmatycznym uściskiem, milczącą obserwacją, zastygnięciem w pozie. Nie ma w tych rolach najmniejszego zbędnego drobiazgu, znakomicie wpisują się w formę samego spektaklu i dźwięczą czystym, przekonywującym tonem.

Dopiero ta inscenizacja uświadamia widzowi, jak trudnym zadaniem dla aktorki jest rola Mańki (Matylda Paszczenko). Obecna stale na niewielkiej scenie, nieustannie widoczna - ale właściwie milcząca postać nie pozwala aktorce na wiele; wszystko, co artystka może zrobić, to manipulować swoim ciałem, bazując na wątłych wskazówkach dramatu Gombrowicza. Paszczenko wybrała drogę wycofania się, oddając pole gry innym wykonawcom. Jej Mańka zna swoje miejsce w hierarchii karczmy i trzyma się go. Rzeczywiście rozpromieniona szczęściem jest jedynie wówczas, gdy Władzio trzyma nad jej głową kwiat kalii podczas sceny "niskich zaślubin". Poza tą sceną aktorka zazwyczaj prowadzi temat zdziwienia właściwego prostaczkom - z fascynacją dotyka wszystkiego, nieustannie obserwuje. Bezwolna i bezwładna pozwala sobą pomiatać, nieświadoma swej erotycznej siły skupia w sobie potrzeby i pokusy mężczyzn.

W niezwykłym epizodzie ukazuje się Bogusława Pawelec. Jej rola to kompilacja kilku postaci dramatu: dostojników, pijaków etc. Aktorka buduje niepokojącą figurę, szarą eminencję dworu-karczmy, nie do końca wiadomo, na czyich usługach. Nienaturalnie obniżony głos, ulizana fryzura i ukrywający kształty, neutralny kostium odbierają postaci płeć, ale nie sprowadzają jej jedynie do funkcji. Niepokojąca obecność dygnitarza, choć przyjmowana jako coś oczywistego, w widzu buduje nastrój wyczekiwania na puentę, zakończenie wątku tej postaci. Ta nie następuje - wrażenie pozostaje.

Zwarta, organicznie zespolona ekipa łódzka zaprezentowała zarówno wysoki poziom kreacji zbiorowej jak i ponadprzeciętne osiągnięcia indywidualne. Zamknięcie "Ślubu' w niewielkiej przestrzeni dało dramatowi nowe życie, a pozbawieni możliwości swobodnego gospodarowania przestrzenią aktorzy skupili się na słowie, wypowiadanym nierzadko cicho, delikatnie, intymnie, na drobnych wydarzeniach, niewielkich działaniach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji