Artykuły

Kaliskie Spotkania Teatralne. Dzień szósty

"Chwilo, powróć!", zdaje się wołać Król - o szóstym dniu Kaliskich Spotkań Teatralnych pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.

Nad przedstawieniem z kaliskiego teatru, recitalem Agnieszki Dulęby-Kaszy, trudno pochylać się jak nad propozycja aktorską. Pokazywany poza konkursem spektakl "Wiem, że nie wrócisz"- recital piosenek Czesława Niemena w reż. Macieja Grzybowskiego - poprzedzał w planie wieczoru występ krakowskiego Starego Teatru , "Król umiera, czyli ceremonie" w reż. Piotra Cieplaka.

Jak twierdzą interpretatorzy przedstawienia, spektakl odwołuje się do ról gwiazd krakowskiej sceny, legendarnych przedstawień sceny przy Jagiellońskiej, wielkich reżyserów i ich dzieł. Pokazywany w gościnnej przestrzeni nabiera innych znaczeń. Znakomita mniejszość widzów potrafi odczytać nawiązania do konkretnych inscenizacji, zapewne jednak wielu uchwyci inkrustację dramatu Ionesco fragmentami innych utworów. Wobec tego czytanie ról aktorskich jest uboższe o pewną warstwę znaczeniową, co nie przeszkadza jednak oglądać ich dla nich samych, nie dla niesionego przez nie palimpsestu.

Choć wykonawców na scenie jest wielu, uwagę widza skupia znakomity kwartet protagonistów. Jerzy Trela w tytułowej roli, od samego początku potwornie zmęczony, jakby był skacowany i niewyspany jednocześnie, wcale nie jest jednak dominujący na scenie. Prym wiodą kobiety: Królowa Maria (Anna Dymna), Królowa Małgorzata (Anna Polony) i służąca, Julia (Dorota Segda).

Maria i Małgorzata zbudowane zostały na zasadzie kontrastu. Można ten mechanizm odnaleźć już w tekście utworu, jednak dopiero scena wydobywa wielobarwność tego zderzenia. Nie chodzi tylko o przeciwieństwo fizyczne (proste opozycje: gruba-chuda, unieruchomiona na wózku-ruchliwa jak mrówka), ale o szerzej rozumiane zderzenie w warstwie interpretacji, zbudowanej zresztą poniekąd na osobowościach aktorów.

Z początku drażni nas wścibska Małgorzata, upierdliwa i zbyt trzeźwo myśląca, która zakłóca ostatnie chwile króla rzeczowymi, ciętymi komentarzami. Chcielibyśmy sobie "poprzeżywać", westchnąć nad biednym losem starego władcy, ale jej celne docinki, rozładowywanie napięć i dowcipne, choć trudne do zaakceptowania ze względu na swoją kategoryczność sądy ("Umrzesz pod koniec tego spektaklu") uniemożliwiają to. Cielesna, jakby z ducha Stanisławowska Maria jest poniekąd rzeczniczką widzów. Miękkość i łagodność, jakie z niej emanują, pomagają nam wkroczyć w świat nieszczęśnika, który wie, że umrze, ułatwiają to wejście. To jakby biologia i emocjonalność przeciwstawiona racjonalnemu umysłowi. Konflikty między nimi, wygrywane właśnie z całym bagażem tych właściwości, przestają być kłótniami postaci literackich. Rodzi się z tego spór większy, dyskusja (momentami bliska pyskówce) o naturze świata.

W ostatecznym rachunku wydaje się, że to Małgorzata (rozum), dowcipna, trochę przemądrzała, jakby była obserwatorem z zewnątrz tekstu, odpowiednikiem narratora trzecioosobowego w powieści, zwyciężyła ten pojedynek. Ale też w tym momencie postać Polony staje się Charonem, bezpiecznie przeprawiającym Króla na drugi brzeg, między chaszczami, wilkami z tekturowymi kłami, widzami i jurorami festiwalu. Ten obraz jest jedynie fantazją reżysera, wzruszającym, nieostrym zdjęciem z trasy TAM. Postać Polony jednak, jak dziarska harcerka między krzakami w lesie, nie rezygnując z pewnej wszechwiedzy, obcej Królowi, pewnie prowadzi go w nieznane. Jest na tyle przekonana do swego zadania i pewna tego, co czeka mężczyznę po drugiej stronie, że i on, i my, właśnie za nią chętnie poszlibyśmy w przyjazne światło za drzwiami.

Wobec grona kobiet Król Jerzego Treli, figura dość nieruchawa i apatyczna, nie zdobywa się na żaden władczy, męski, królewski gest. To niedorajda, którym trzeba się opiekować, przytulać go i nieustannie troszczyć się o niego. Żyje już tylko siłą rozpędu, on już tylko nie chce umierać, to jedyna rzecz, na której się skupia. Jakby od niechcenia, z lenistwem, z aktorskiego obowiązku wychodzi na scenę, ale to zbyt prosta interpretacja i zbyt osobista rola, by można było tak o niej myśleć.

Najdziwniejszym tworem w tym kwartecie jest Julia, służąca króla, w interpretacji Doroty Segdy. To rola skończona i kompletna, w której nie ma fałszywego dźwięku czy gestu, w dodatku nieodparcie śmieszna w ruchu scenicznym, mimice, warstwie wizualnej - i głęboko poruszająca, gdy próbuje zainteresować Króla swymi wdziękami. W przestrzeni tego spektaklu, cytującej echa sprzed lat, rola Julii wydaje się najmocniej wypływająca wprost z przedstawienia, nadorganicznej związana z tym konkretnym tytułem. Radosna, mocno wbita w ciało, jego ograniczenia i możliwości, trzpiotowata i pełna wdzięku, Segda zbudowała wielką niewielką rolę.

Podczas ostatnich kilkunastu minut przedstawienia, w scenie odchodzenia Króla, postać Treli wielokrotnie, jakby refrenicznie, próbuje wrócić na scenę, później już tylko odwraca głowę, by jeszcze raz na nią spojrzeć, i jeszcze raz, i jeszcze Nie trzeba koniecznie wiedzieć, ile i jakich ról zagrał aktor na krakowskiej scenie, by zrozumieć uniwersalność tego spojrzenia. Dzieło teatralne trwa tylko podczas pokazu, do tego za każdym razem zmienia się i daleko mu do jakiejkolwiek stabilności. "Chwilo, powróć!", zdaje się wołać Król. Wiemy, że nie wróci, on również to wie. Jest jednak i w nas, i w nim, nadzieja, że może jednak czas się "odstanie".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji