Artykuły

Spotkanie z Leonem Kruczkowskim

W sezonie 40-lecia Polski Ludowej nie mogło zabraknąć na stołecznej scenie "Niemców" Leona Kruczkowskiego - jednej z trzech, może czterech sztuk dramatycz­nych, powstałych po roku 1945, o których można powiedzieć, że są dziełami prawdziwie wybitnymi.

Ale i wśród tych kilku za­ledwie dzieł znakomitych "Niemcom" przypadła rola szczególna: Kruczkowski był bowiem pierwszym autorem, który przełamał cokolwiek parafialny horyzont naszej dramaturgii, konfrontując ją z tematyką i problematyką o wymiarze znacznie szerszym. W efekcie grano "Niemców" w teatrach od Paryża po To­kio (w NRD sztukę przenie­siono także na ekran filmo­wy), i wszędzie odbiła się ona poważnym echem. W Polsce z prapremierą wystąpił kra­kowski Teatr im. Słowackie­go (w reżyserii Bronisława Dąbrowskiego) w samej zaś Warszawie grano ją już w sześciu różnych inscenizacjach i czterokrotnie w Teatrze TV. Obecną, siódmą wersję tea­tralną "Niemców" przygoto­wał Teatr na Woli, reżyserię powierzając Andrzejowi Rozhinowi, a rolę prof. Sonnen-brucha Janowi Świderskiemu. Zgodnie też z oczekiwaniem rola Świderskiego jest głów­ną wartością przedstawienia.

PRZED 35 laty "Niemcy" były sztuką w pewnym sensie szokującą - przynajmniej dla szerszej widowni. Był to bowiem czas kiedy słowo "Niemiec" pisywano jeszcze małą literą, a na osąd narodu przenoszo­no cechy, zaobserwowane w działaniach reżimu hitlerowskiego. Aleksander Ford w "Ulicy Granicznej" kazał ge­stapowcowi grać Sonatę Księ­życową Beethovena - na tle obrazu okrucieństw, i był to wówczas uprawniony sposób rozwiązywania zagadki "na­rodu poetów i myślicieli". Kruczkowski poobalał te (i podobne) stereotypy, gdyż wiedział, że uwięzieni pośród stereotypów nigdy jako społe­czeństwo i jako państwo nie zdobędziemy się na racjonal­ne ułożenie stosunków w z na­szymi zachodnimi sąsiadami. Był w tym sensie nowatorem - jako artysta, i jako poli­tyk.

Dziś stwierdzenie, że Niem­cy są ludźmi, nie szokuje już odbiorców sztuki, ale zbie­giem okoliczności obserwacje i konstatacje Kruczkowskie­go jednak utrzymują swą moc. Gdy jednak w roku 1949 spos­trzegało z widowni teatralnej, że wśród Niemców są i tacy, jak stary Sonnenbruch, jak jego córka Ruth jak zbiegły z lagru komunista Peters, o tyle dziś - na tej samej sie­dząc widowni - przyjmujemy do wiadomości, że obok tam­tych postaci żyją jeszcze Willy i Liesel, że się nie cał­kiem zestarzeli że mają wciąż jakieś poważne aspiracje, że chcieliby to i owo przeryso­wać na mapie Europy pocz­damskiej itp. Również konsta­tacje Kruczkowskiego, wy­wiedzione z głębokiej znajo­mości kultury niemieckiej i niemieckiej świadomości zasłu­gują wciąż na pilną uwagę: są istotne, są zapładniające.

PISZĘ to na marginesie przedstawienia, niejako na wyrost. Teatr na Woli prezentuje skromny po­tencjał artystyczny i zwłasz­cza dla ról kobiecych (może poza jedną Liesel w ujęciu Alicji Jachiewicz) nie znale­ziono w nim najtrafniejszych obsad. Szkoda. W męskiej części obsady jest lepiej, a Piotr Garlicki - Willy i Józef Duriasz - Peters z pewnością zasłu­gują na wyróżnienie. Widz skupia się jednak na grze Jana Świderskiego - a wia­domo że spotkania z tym ak­torem zawsze coś mu dają w sensie poznawczym i emocjo­nalnym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji