Niemcy po latach - czy nadal aktualni? (fragm.)
Teatr Na Woli zdobył się ostatnio na interesujące przedstawienie "Niemców" Kruczkowskiego. I to "Niemców" również odczytanych na nowo, inaczej, przez Andrzeja Rozhina. Czy jednak w ogóle ma sens wznawianie teraz "Niemców"? Czy problematyka sztuki nie jest już zbyt odległa, a nasza ciekawość "jak oni wyglądają sami, między sobą - jak pisał niegdyś Kruczkowski - kiedy ich nie widzą nasze oczy?", nie została już całkowicie i wielokrotnie zaspokojona?
Nie o to nam idzie. Myślę, że "Niemcy" nie straciły i nieprędko stracą aktualność, tylko że przyjmujemy ich teraz nie jako sztukę o konkretnym narodzie, lecz o konkretnym systemie politycznym. Odbiera się ich inaczej i gra się ich inaczej - przede wszystkim, już od dawna opuszcza się plakatowy, publicystyczny epilog, który pamiętam jeszcze z krakowskiej prapremiery sprzed 35 laty, a który - dziejąc się już po wojnie - nie tyle dopełniał akcję, ile raczej kompromitował pisarza sloganowymi uproszczeniami i naiwnym politykowaniem. Szybko też z niego w następnych inscenizacjach zrezygnowano.
Andrzej Rozhin, reżyser obecnego wznowienia, wprowadził pewne znaczące zmiany dramaturgiczne, nadające - moim zdaniem przynajmniej - większą zwartość i silniejszą wymowę całej sztuce. W jego koncepcji właściwa akcja rozgrywa się w jednej scenerii, w domu profesora Sonnenbrucha, natomiast trzy krótkie obrazy, stanowiące w tekście akt I (sceny w Generalnej Guberni, Norwegii i Francji), powracają, przywoływane pamięcią bohaterów w retrospekcji, jako projekcja natrętnie nurtujących ich myśli. Bardzo to interesujące i dobre rozwiązanie.
Dobrze też, że Teatr Na Woli konsekwentnie korzysta z gościnnych występów wybitnych aktorów, wzbogacając własny, stały zespół o świetne nazwiska. Tym razem gościnnie gra Jan Świderski, przypominając się w pamiętnej z jego telewizyjnej inscenizacji przed 10 lat, znakomitej roli profesora Sonnenbrucha. Człowieka, który w innym systemie, czy w innym czasie cieszyłby się prawdopodobnie znacznym szacunkiem i przeszedł do potomności jako postać bez skazy, lecz który w państwie policyjnym nie wytrzymuje próby charakteru - okazuje się tchórzliwym, a nawet trochę szmatławym człowieczkiem, usiłującym drobnymi gestami i izolacją we własnym małym światku pokryć oportunizm i wygodnictwo.