Dramatyczny rachunek
Domyślam się, jakie były "techniczne" powody wystawienia "Górnej Austrii" Kroetza na kameralnej scenie warszawskiego Ateneum. Jest to sztuka, w której występują tylko dwie osoby, dająca aktorom szanse popisu. Akcja rozgrywa się w skromnym mieszkanku. Scenograf Wojciech Sieciński pomysłowo ją dostosował do warunków "teatru sferycznego". Na niewielkiej przestrzeni umieszczono kuchenkę, jadalnię oraz pokój sypialny.
Pierwsze odsłony pozwalają na przypuszczenie, że młodemu autorowi chodziło o pokazanie pustki życia. Franz Xawer Kroetz (ur. w 1946 roku w Bawarii), jest zwolennikiem realizmu. Pisze swe sztuki językiem codziennym, posługuje się dialektem swej ściślejszej ojczyzny. Początkowo sięgał po sprawy i problemy, kojarzące się z niemiecką tradycją naturalistyczną (np. "Gospodarstwo Stallerów"). Powoływał się na wypadki wyjątkowe, niemal patologiczne. (Interesująco pisali o tych sztukach prof. Grzegorz Sinka i Danuta Żmij-Zielińska). Obecnie, jak Kroetz wyznaje w wywiadach, interesuje go "przeciętność". Można by ją nazwać "przeciętnością nieprzeciętną". Bo każdy los głębiej zaobserwowany kryje w sobie coś frapującego.
Monotonność życia dwojga ludzi, szofera ciężarówki i ekspedientki, banalność ich trosk, radości, przyjemności (także turystycznych) przerywa sprawa dziecka. Dramatyczna scena między małżonkami oświetla ich sytuację. Pozornie podobna do tej, jaką demonstruje Edward Redliński we "Wcześniaku". Ale i różna. W obu sztukach młoda kobieta jest stroną, która się dziecka domaga, o macierzyństwie marzy. Ale u Kroetza niepokój młodego człowieka wynika przede wszystkim z warunków materialnych. Sytuacja życiowa tych dwojga jest tak ciasna, iż niespodziewane wydarzenie zmusi ich do wyrzeczenia się wszelkich przyjemności. W efekcie skreślania krańcowych potrzeb życie stanie się już tylko egzystencją niemal mechaniczną. Z ołówkiem w ręku dokonują rachunku. Nawet na możliwość dalszego kształcenia i zdania matury przez młodego szofera - nie wystarczy. Chyba tylko na alkohol. Ale takie wyskoki, dość biedniutkie, jeszcze pogorszą sytuację.
Szansa, jaką ten dwuosobowy utwór daje aktorom - została w pełni wykorzystana. Andrzej Seweryn, jako młody szofer, stopniowo swą postać rozwija i różnicuje. Największą siłę wyrazu osiąga w "scenie obliczeń" z ołówkiem w ręku, notując wydatki, których się trzeba będzie wyrzec, Seweryn pozwala zrozumieć, ile przekreślonych dążeń czy marzeń zawiera każda, na pozór nieważna, cyfra. Joanna Jędryka od pierwszej sceny rozświetla rolę swej Anni - uśmiechem naturalnym a uroczym, w którym kryje się dobroć i miłość i życzliwość, i takt, i silna wola i współczesny styl życia, i odrobina naiwności. Gdy występuje w obronie praw do dziecka, staje się nieustępliwa i twarda. (Może warto "stonować" pewne brzmienie głosowe?)
Reżyser Maciej Domański dał też układ tekstu. Interesujący i wartki, choć zbyt natarczywe, a może i zbędne, wydały mi się gongi, punktujące poszczególne odsłony. Wystarczyłyby może zmiany światła.
Przekład Helmuta Kajzara jest pisany pięknym językiem, potocznym a precyzyjnym.