Artykuły

Podróż Pana Perrichon Labiche'a i Martin'a

Najpierw był Labiche (1815 - 1888), autor zgrabnych i zabawnych wodewilów, dostawca beztroskiej rozrywki dla beztrosko trawiącego swój dosyt mieszczaństwa francuskiego z okresu Drugiego Cesarstwa, pierwszych wystaw światowych w Paryżu i rosnących dywidend.

I chociaż w uczonym dodatku do programu ("Komedia Ludzka" Labiche'a) stwierdza się bezapelacyjnie, że obdarzony rzekomo "wyjątkową ostrością autoanalizy" Labiche jest, czy też może się stać, "cennym zwierciadłem epoki", wolnym od owej "zdecydowanej przesady", w jaką wpadali Balzac i Flaubert - trzeba w imię skromnej prawdy powiedzieć, że Labiche zadowalał siebie i swoją klientelę nieszkodliwym pokpiwaniem z takich przywar mieszczańskich, jak próżność, tchórzostwo, skąpstwo, niewdzięczność, prowincjonalna parafiańszczyzna i t.p. Wszystko to nie bez talentu, nie bez zdrowego rozsądku, nie bez trafności. "W obserwacji i w dobrodusznie satyrycznym portretowaniu śmiesznostek mieszczaństwa. Byłoby jednak rzeczą co najmniej nierozważną brać na serio - jako "Komedię ludzką" - humorystyczną galerię postaci, pozostawionych nam w spadku przez autora "Podróży pana Perrichon" (1860 r.).

Najpierw więc był bezpretensjonalny, wesoły Labiche. Potem - prawie 90 lat później - był wielki sukces "Słomkowego Kapelusza" w "Teatrze Nowym" w Warszawie. Sukces dlatego, że "Słomkowy Kapelusz" porządnie tu przewietrzono mocno przetrzepano, gruntowny przefasonowano - dzięki figlarnym i uroczym przeróbkom tuwimowskim.

W rezultacie nastąpiło PORWĄNIE. Nie tylko "Porwanie Sabinek w Teatrze Nowym, ale i porwanie Labiche'a przez "Teatr Mały" i reżysera Cz. Szpakowicza. Nie by to jednak porwanie w sensie uwiedzenia i olśnienia, lecz niestety w sensie... poszarpania - z jak najżałośniejszym skutkiem dla Labiche'a i dla teatru.

P. Szpakowicz sądził widocznie, że wystarczy zagrać "Podróż Pana Perrichona" GROTESKOWO, w GROTESKOWYCH kostiumach, GROTESKOWYCH dekoracjach (Ignacego Witza), z GROTESKOWO przesadną mimiką i gestykulacją "zwierciadło epoki" zacznie mienić się tęczą humoru, a sala - trząść się ze śmiechu. Ale groteskowe ujęcie nie mogło sprawić, by to, co było śmieszne dla widowni Labiche'a, mogło śmieszyć widownię dzisiejszą.

Labiche'owskie, bardzo zmatowiałe, "zwierciadło epoki" domagało się zaostrzenia szlifu, pomysłowej zmiany kąta padania światła. Pozbawione tej odmładzającej operacji, "zwierciadło" ani myślało błysnąć najdrobniejszą skrą życia i salę zalega zabójcza nuda. Wybuchy śmiechu rozlegają się niestety, tylko na scenie. A przecież wątek komediowy "Podróży Pana Perrichon" jest niewątpliwie dowcipny. Wzbogacony lakiernik paryski - próżny bez miary, za to w miarę głupi, rozsądnie skąpy i tchórzliwy - wybiera się wraz z żoną i córką w Alpy, po wrażenia i wzruszenia poetycko-turystyczne. O względy córki - i ojca - ubiegają się dwaj młodzieńcy. Pan Perrichon - zgodnie ze starą prawdą psychologiczną - woli być wierzycielem, aniżeli dłużnikiem. Drogi mu jest nie Armand, który uratował mu życie i wciąż oddaje przysługi, lecz Daniel, którego - dzięki podstępowi tegoż Daniela - on mężny i nieustraszony Perrichon, mógł z "przepaści" wyciągnąć. Do tego dochodzi zabawna historia pojedynku pana Perrichon z krewkim a często w teatrze Labiche'a występującym oficerem żuawów. Pan Perrichon, zgłębiwszy dzięki podsłuchanym zwierzeniom Daniela przepaść własnej głupoty, oddaje córkę szlachetnemu Armandowi.

Nie będę w tej chwili dyskutował nad tym, czy w ogóle warto było tę komedyjkę odgrzebywać. Ograniczę się do smutnego stwierdzenia, że ją w "Teatrze Małym" pogrzebano. Komizm "Podróży pana Perrichon", nie zaprawiony świeżymi, niezbędnymi przyprawami, okazał się niemal całkowicie wywietrzały. I nie działał. Już pierwsza scena na dworcu, przypominająca nieco analogiczną scenę z "Żołnierza Królowej Madagaskaru", dłużyła się nieznośnie ze swoimi mocno już ogranymi efektami. Cóż powiedzieć o rozmowie obydwu zalotników, odbywającej się w tempie... "Drugiego Cesarstwa" z wciąż powtarzającym się wzajemnym ściskaniem sobie dłoni. Najbardziej spazmatyczne chwyty groteskowe, wyrażające się w nerwowych podrygiwaniach, w przesadnie karykaturalnym - powtarzaniu słów "Panie!" "Pani", w przesadnej mimice aktorów - nie mogły uratować sytuacji beznadziejnie... nudnej.

Spośród wykonawców najmniej razili Stanisław Libner, jako pan Perrichon. Tadeusz Kubalski, jako groźny i nieszczęśliwy w miłości pułkownik żuawów oraz Ewa Karska, która w roli córki pana Perrichon miała dużo wdzięku i świeżości. O pozostałych wolę zmilczeć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji